Skala orzekania przez sądy kościelne o nieważności małżeństw zaniepokoiła samego papieża
"Idziemy" nr 8/2011
Skala orzekania przez sądy kościelne o nieważności małżeństw zaniepokoiła samego papieża. Po raz kolejny dał temu wyraz w dorocznym przemówieniu do Roty Rzymskiej, będącej najwyższym trybunałem apelacyjnym w Kościele. Przed rokiem Benedykt XVI zalecał sędziom większą powściągliwość w ferowaniu wyroków o nieważności przysięgi małżeńskiej, a podczas tegorocznego spotkania wezwał do skuteczniejszych działań duszpasterskich, aby zapobiec małżeństwom zawieranym nieważnie.
Polska pod względem liczby orzeczeń nieważności małżeństwa od czterech lat bije rekordy. Wyprzedziliśmy nie tylko bardziej ludne i katolickie Włochy czy Hiszpanię, ale nawet dwustumilionową Brazylię. Przed nami są już tylko Amerykanie. Pewnie do czasu, biorąc pod uwagę lawinowy wzrost orzeczeń. Jeszcze w 1999 r. sądy kościelne w Polsce zawyrokowały o nieważności 1265 sakramentalnych związków, w roku 2007 było to już 2171 przypadków, a w ostatnim, za który mamy pełne dane, roku 2008 – aż 3528 małżeństw uznano za zawarte nieważnie.
Nie można z tego wyciągać wniosków, że Polacy są najbardziej zdemoralizowanym narodem ani że polski model przygotowania do małżeństwa całkowicie się nie sprawdza. Polska wciąż jest krajem, w którym zawiera się najwięcej w Europie sakramentalnych małżeństw. A tam, gdzie mniej jest ślubów, mniej będzie się orzekać o ich nieważności. Skoro ludzie, którym nie powiodło się w pierwszym małżeństwie, usiłują uregulować swój stan prawny w Kościele, zanim zawrą powtórny związek, to znaczy że im na Bogu i Kościele zależy. Gdyby bowiem utracili wiarę albo zagłuszyli sumienie, poprzestaliby na kontrakcie cywilnym.
Niemniej każde orzeczenie o nieważności małżeństwa jest przyznaniem się do błędu, który w przygotowaniu do małżeństwa popełnili narzeczeni, ich rodzice i duszpasterze. Często, jak pisze Radek Molenda w raporcie, młodzi ludzie zamiast do małżeństwa, przygotowują się jedynie do ślubu i wesela. Ta krótkowzroczność wydaje gorzkie owoce z chwilą, gdy pryśnie czar pierwszego zakochania. Zresztą nawet na ślubnym kobiercu narzeczeni czasem nie przyjmują do świadomości, że małżeństwo jest nierozerwalne, pozostawiając sobie furtkę: „jeśli nam nie wyjdzie, to się rozejdziemy”. Sprzyja temu tzw. kultura masowa i przykłady z własnego środowiska, nie wyłączając najbliższej rodziny. Winą niektórych rodziców jest brak wychowania własnych dzieci do odpowiedzialności i do ofiary. Przez to młody człowiek nie jest zdolny ani do małżeństwa, ani do kapłaństwa.
Najczęstszym problemem i winą duszpasterzy w przygotowaniu do małżeństwa jest chyba nieumiejętność odnalezienia się między wiernością Bogu i usłużnością wobec ludzi. Pracowałem kiedyś w parafii, w której wikariusz był gorliwym strażnikiem wiary, a proboszcz gorliwym duszpasterzem. Jeden odradzał ślub, gdy miał jakiekolwiek wątpliwości do dyspozycji narzeczonych. Drugi cieszył się, gdy po paru miesiącach przekonał jedną z par, aby bez żadnych warunków i przygotowań zawarła sakramentalny, choć nie rokujący trwałości związek.
Zabawa w kotka i myszkę trwała na całego. A trzeba było chyba połączyć gorliwość o doktrynę z duszpasterską troską o w wiernych. Może narzeczeni by zrozumieli, że Kościół, stawiając jasne wymagania kandydatom do małżeństwa, nikogo nie odtrąca od Boga. Ale nie może pozwolić, aby z Boga i z człowieka robiono sobie zabawę. Bo małżeństwo to świętość, podobnie jak kapłaństwo i Eucharystia.
opr. aś/aś