Bezbronność Kościoła wobec ludzi ewidentnie wykraczających przeciwko niemu może irytować tych, którzy chcieliby wymierzenia sprawiedliwości szybko i ostatecznie
"Idziemy" nr 19/2015
Bezbronność Kościoła wobec ludzi ewidentnie wykraczających przeciwko niemu może irytować tych, którzy chcieliby wymierzenia sprawiedliwości szybko i ostatecznie
Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy – tyle mam do powiedzenia tym, którzy pytają mnie o sprawiedliwość w Kościele. Bo czysta sprawiedliwość, dodatkowo uszlachetniona Bożym Miłosierdziem, objawi się dopiero w przyszłym świecie. A wszelkie próby budowania raju na ziemi, choćby i motywowane szlachetnymi intencjami, zawsze kończyły się i kończą źle. Trzeba się więc pogodzić z Chrystusowym stwierdzeniem: „Królestwo moje nie jest z tego świata”. Nie jest i nie będzie.
Ci, którzy rządzą tym światem, są przecież tylko ludźmi, a nie aniołami. Dotyczy to w podobnej mierze tych, którzy rządzą w społeczności świeckiej, i tych, którzy rządzą w Kościele. Nie mają udziału w Bożej wszechwiedzy ani wglądu w ludzkie sumienia. Dlatego w ocenie innych ludzi mogą błądzić. Podobnie zresztą jak błądzić mogą również w swoich osobistych wyborach moralnych. Dotyczy to wszystkich, począwszy od papieża, przez kardynałów, biskupów, proboszczów i wikarych, do piszącego te słowa. Jedyne nieomylne orzeczenia Kościoła dotyczą tych sytuacji, w których papież albo sobór powszechny w jedności z papieżem wypowiada się uroczyście i z urzędu w sprawach wiary i moralności.
Czym innym jest wszakże głoszenie prawdy, od której świadomego przyjęcia lub odrzucenia zależy ludzkie zbawienie, a czym innym autorytatywny osąd człowieka. Do tej prawdy odniósł się kiedyś papież Franciszek, mówiąc: „Kim ja jestem, bym sądził bliźniego?”. Ocena ludzkiego postępowania i ludzkich poglądów jest dla niego jako papieża pasterskim obowiązkiem. Podobnie jak obowiązkiem każdego przełożonego jest ocena postępowania jego podwładnych. Zaniechanie tego obowiązku byłoby przyzwoleniem na sianie zamętu w Chrystusowej owczarni. Ale ocena wagi moralnego zła, jakiego dopuścił się konkretny człowiek w swoim sumieniu, wymyka się spod kompetencji drugiego człowieka.
W tym kontekście nadzwyczaj precyzyjna okazuje się wypowiedź przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski abp. Stanisława Gądeckiego zawarta w kazaniu wygłoszonym 3 maja na Jasnej Górze: „Byłoby głębokim fałszem, gdyby ktoś, kto świadomie i dobrowolnie narusza jedność Kościoła, głosząc publicznie prawdy sprzeczne z jego nauczaniem, przystępował do Komunii Świętej”. Nie ma w tym autorytatywnego osądu konkretnego człowieka. Jest za to bardzo czytelny apel do ludzkich sumień.
Kościół nie dysponuje i nie chce dysponować środkami przymusu bezpośredniego. Nie stosuje specjalnych technik przesłuchań w dochodzeniu do prawdy. Nie ma policji, która uniemożliwiłaby przyjmowanie Komunii ludziom jawnie naruszającym doktrynalną jedność Kościoła. Nie posiada więzień, w których byliby izolowani niesubordynowani księża. Nawet ten, kto dopuścił się zamachu na św. Jana Pawła II, był sądzony przez włoski trybunał i korzystał gościnnie z włoskiego, a nie z watykańskiego więzienia. Ta bezbronność Kościoła wobec ludzi ewidentnie wykraczających przeciwko jego nauczaniu i dyscyplinie może nieraz irytować tych, którzy chcieliby wymierzenia sprawiedliwości szybko i ostatecznie. Jak w Chrystusowej przypowieści o niecierpliwych sługach, którzy nie czekając na żniwa, chcieli wyrywać kąkol z pola pszenicy. Ryzyko mimowolnego uszkodzenia również pszenicy było jednak zbyt wielkie, aby gospodarz mógł się na to zgodzić. Ewangeliczne podejście do zła wyraża się w tym, aby raczej cierpieć zło, niż je powodować. Do tego wzywa nas Chrystus przez swoje nauczanie i przez krzyż.
Prawo obowiązujące w Kościele bywa oceniane na konkretnych przykładach jako dziurawe, a jego stosowanie wobec nieposłusznych – jako ośmieszające instytucję Kościoła. Czasami rzeczywiście dochodzi do paradoksów – np. kiedy usunięcie z szeregów kapłańskich w Łodzi wydawcy antyklerykalnego tygodnika, którego współpracownikiem jest zabójca ks. Popiełuszki, zajmuje Kościołowi dwadzieścia lat! Albo kiedy zbuntowany ksiądz przez lata gra na nosie abp. Hoserowi.
Można jednak spojrzeć na to od innej strony. Czy jakaś inna korporacja gotowa byłaby zaryzykować swój wizerunek w imię delikatności wobec jednego ze swoich przedstawicieli? Albo czy gdzieś jeszcze prawa jednostki są aż tak chronione przed decyzjami przełożonych, jak są chronione w Kościele? Warto i o tym pomyśleć, zanim oskarżymy Kościół czy to o zbytnie zhierarchizowanie i zamordyzm, czy to przesadną pobłażliwość, nieskuteczność w egzekwowaniu sprawiedliwości już na tym świecie.
opr. ac/ac