Uroczystość Objawienia Pańskiego wyrywa nas z domowego ciepełka: dosłownie i w przenośni. W osobach mędrców ze Wschodu, którzy przybyli, aby złożyć pokłon Dziecięciu Jezus narodzonemu w Betlejem, Kościół od zawsze widzi przedstawicieli tej części ludzkości, która wciąż szuka prawdziwego Boga.
Uroczystość Objawienia Pańskiego wyrywa nas z domowego ciepełka: dosłownie i w przenośni. W osobach mędrców ze Wschodu, którzy przybyli, aby złożyć pokłon Dziecięciu Jezus narodzonemu w Betlejem, Kościół od zawsze widzi przedstawicieli tej części ludzkości, która wciąż szuka prawdziwego Boga.
Symbolika ciemności i gwiazdy towarzyszącej wędrowcom w drodze jest bardzo wymowna i zobowiązująca. Jak bardzo ważne to dla Kościoła przesłanie i zobowiązanie, świadczy fakt, że świętowanie Objawienia Pańskiego zaczęło się prawie równocześnie z początkiem obchodów Uroczystości Bożego Narodzenia i miało tak samo wysoką rangę w liturgii. Bo liturgia to nie tylko wspominanie wydarzeń, ale również formowanie chrześcijańskiej duchowości tu i teraz.
Wspominając pokłon mędrców ze Wschodu, Kościół uświadamia sobie dzisiaj na nowo zadania misyjne. Wciąż bowiem niemało jest ludzi, którzy nie rozpoznali jeszcze w Jezusie Chrystusie Syna Bożego i jedynego Zbawiciela świata. Zazwyczaj nie nazywamy ich poganami, bo to określenie zaczęło się nam kojarzyć z człowiekiem na wpół dzikim. A wśród ludzi dzisiaj nieznających Chrystusa wielu jest przecież takich, którzy zdobyli solidne wykształcenie, w sprawach wiary zaś uznają się za agnostyków. Są zdeklarowani ateiści, którzy twierdzą, że nie wierzą w nic. Ale są i tacy, którzy wyznają wiarę w jedynego Boga, tylko nie przyjmują prawdy o Synu Bożym, o Jego wcieleniu, śmierci i zmartwychwstaniu. W duchu Konstytucji dogmatycznej o Kościele należy wśród nich w pierwszym rzędzie zauważyć wyznawców judaizmu oraz islamu. Kościół nie może zrezygnować ze swojej misji ewangelizacyjnej także wobec nich. Bo jeśli przyjście Chrystusa było konieczne dla zbawienia wszystkich ludzi, to również dla nich. Nie oznacza to bynajmniej zachęty do źle rozumianego prozelityzmu ani deptania godności i wolności człowieka. Chodzi raczej o zobowiązanie nas do chrześcijańskiego świadectwa wiary i podejmowania wobec nich uczynków miłosierdzia: co do ciała i co do duszy.
Tradycyjnie w Uroczystość Objawienia Pańskiego wspieramy katolickich misjonarzy: modlitwą i ofiarą. Na ten cel idą pieniądze składane na tacę i datki zbierane przez dziecięce zespoły kolędników misyjnych. Ale wsparcie dla misji w Afryce czy Ameryce Południowej nie może nam przesłaniać narastających problemów Kościoła w Polsce, Europie Zachodniej czy w Ameryce Północnej. Relacje między Kościołem w krajach dawniej misyjnych i w tych, które do niedawna wysyłały misjonarzy, zaczynają się bowiem na naszych oczach zmieniać. W Afryce nie ma kryzysu powołań. Kościół broni się tam skutecznie przed kryzysem rodziny i brakiem szacunku dla życia. Gdyby nie czarnoskórzy misjonarze, wiele świątyń we Francji czy w Belgii trzeba by zamknąć. W Niemczech to afrykańscy kapłani są dzisiaj najbardziej ortodoksyjni i gorliwi. Nawet w Warszawie coraz więcej parafii korzysta z pomocy księży z Afryki. A jakim darem dla Kościoła powszechnego jest dzisiaj czarnoskóry kard. Robert Sarah – niczym gwiazda wskazująca drogę wśród lotnych pisaków relatywizmu. Trzeba więc zweryfikować spojrzenie na misje: nie są one wyrazem wielkoduszności wobec innych, ale zwyczajnym elementem krwiobiegu Kościoła – przejawem i warunkiem jego żywotności. Stad św. Jan Paweł II przypominał, że „wiara umacnia się, gdy jest przekazywana”.
Pisząc o także fizycznym wyrwaniu się z domowego ciepełka, szczególnie zachęcam do udziału w tegorocznych Orszakach Trzech Króli. Ta inicjatywa, podjęta w Polsce zaledwie przed dwunastu laty przez grupę świeckich, gromadzi miliony uczestników w ponad tysiącu miejscowości. Może nie wszyscy są bardzo religijni. Może niektóre treści w tych największych ulicznych jasełkach nie są teologicznie najgłębsze. Może nawet nie każdy z idących w Orszaku będzie na obowiązkowej tego dnia Mszy Świętej. To wszystko jest poważnym wyzwaniem dla duchownych i zarazem szansą, bo tylu słuchaczy potrzebujących dobrej formacji w wierze mogą nigdzie indziej nie znaleźć. A tu są i nie trzeba ich szukać za morzem. To też rodzaj misji Kościoła! Podejmujmy ją, dopóki można, bo już nie wszędzie w Europie wolno śpiewać na ulicach kolędy. Przestańmy zajmować się wyłącznie wewnętrznymi problemami Kościoła, bo Kościół zajmujący się wyłącznie sam sobą – jak mówił abp Marek Jędraszewski – staje się martwy i nikomu niepotrzebny. Niech każdy z nas będzie gwiazdą, która prowadzi do Boga tych, którzy wciąż Go szuka ją.
"Idziemy" nr 1/2020
opr. ac/ac