Celibat i dziewictwo dla Królestwa Bożego nie negują natury, nie umniejszają wartości małżeństwa. Celibat nie może też być formą ucieczki przed wyzwaniami życia małżeńskiego, ale ofiarą i świadectwem wiary
Zawsze podobały mi się kobiety. I nadal się podobają. Święcenia kapłańskie w tej akurat sprawie niczego nie zmieniły. Niewiele jednak brakowało, żebym z tego właśnie powodu święceń w ogóle nie przyjął.
Z perspektywy czasu i trudnych doświadczeń, przez które przechodzi Kościół w ostatnich latach, widzę coraz więcej mankamentów w seminaryjnej formacji do życia w celibacie. Za dużo w tej formacji pozostawiano osobistej inwencji oraz gorliwości ojców duchownych, za bardzo bagatelizowano sprawy ludzkiej seksualności i za często do kapłańskiej czystości podchodzono na zasadzie: „będziesz się modlił i jakoś to będzie”. W swojej głupocie i naiwności zazdrościłem tym kolegom, których w seminarium nie odwiedzały żadne koleżanki, a co najwyżej koledzy. Władze seminaryjne wyraźnie ich faworyzowały jako „lepszych”, bardziej uformowanych, z którymi w kapłaństwie nie będzie problemu. Czułem się od nich jakoś „gorszy”, „mniej uduchowiony”.
Przed święceniami byłem w wielkim rozdarciu, czy w mojej sytuacji powinienem do święceń przystąpić. Celibat obowiązuje bowiem kandydatów do kapłaństwa już od przyjęcia diakonatu. Prosiłem więc Boga o znak: jeśli ja się do tego nie nadaję, to niech mnie z seminarium wyrzucą. Niemało robiłem, aby tak właśnie się stało. Jako lekturę na rekolekcje przed święceniami wziąłem wydaną parę miesięcy wcześniej po polsku adhortację św. Jana Pawła II „Familiaris consortio”. Czytałem ją prowokacyjnie podczas konferencji rekolekcyjnych, siedząc w pierwszych ławach w kaplicy. Aż doszedłem do punktu 16. wspomnianej adhortacji, którego treść przekonała mnie, że celibat jest właśnie dla mnie. Dalej nie musiałem czytać.
O jakie słowa chodzi? O te właśnie: „Dziewictwo i celibat dla Królestwa Bożego nie tylko nie stoją w sprzeczności z godnością małżeństwa, ale je zakładają i potwierdzają. Małżeństwo i dziewictwo to dwa sposoby wyrażenia i przeżywania jedynej Tajemnicy Przymierza Boga ze swym ludem”. I najważniejsze zdanie: „Bez poszanowania małżeństwa nie może także istnieć dziewictwo konsekrowane; jeżeli płciowość ludzka nie jest traktowana jako wielka wartość dana przez Stwórcę, traci sens wyrzeczenie się jej dla Królestwa Niebieskiego”.
Celibat nie może być formą ucieczki przed wyzwaniami, które niesie życie małżeńskie i rodzinne. Tym bardziej nie może być parawanem dla skrywania niedojrzałej osobowości czy seksualnych dewiacji. Musi być ofiarą wyrwaną z serca, które nieraz będzie jeszcze krwawić, bo tylko ofiara z tego, co człowiek uznaje za piękne i wartościowe, ma sens przed Bogiem. Dlatego trzeba bardzo ukochać Chrystusa, z którym człowiek ma się zjednoczyć (utożsamić) w sakramencie kapłaństwa, aby chcieć dla Niego poświęcić to, co Bóg dał mężczyźnie jako bodajże najcenniejszy dar: pragnienie kochania kobiety całym sobą, bycia przez nią kochanym na wyłączność i wspólnie z nią przekazywania życia swoim dzieciom. Nie neguję społeczno-eklezjalnych argumentów za celibatem, które prezentują w tym numerze ks. dr Marek Dziewiecki (s. 10) i prof. Kazimierz Dadak (s. 12). Zwracam jednak uwagę, że motywacja życia w celibacie jest o wiele głębsza. Celibat wiele kosztuje i musi kosztować. Bynajmniej nie piszę tego, żeby wzbudzać współczucie czy podziw. Bo wierność w małżeństwie też kosztuje. W naszych czasach kosztuje coraz więcej.
Świadomie podjęta bezżenność dla Królestwa Bożego jest potwierdzeniem realnej wiary w istnienie tego Królestwa, które kapłan głosi innym ludziom i w imię którego pełni swoją posługę (por. Mt 19, 22). Jest również zapowiedzią powszechnego zmartwychwstania i życia wiecznego w Królestwie Chrystusa, w którym mężczyźni i kobiety „ani żenić się nie będą, ani za mąż wychodzić, ale będą jak aniołowie w niebie” (por. Mk 12, 25). Głoszenie tego nieziemskiego Królestwa wymaga od jego głosicieli nadzwyczajnego, wręcz heroicznego świadectwa. Bo bez niego dlaczego ludzie mieliby nam wierzyć?
W pierwszych wiekach chrześcijanie potwierdzali swoją wiarę męczeństwem. To czyniło ją wiarygodną. Czy w naszych rozerotyzowanych czasach, kiedy realne męczeństwo jest rzadkością, a „prawo do seksu” stało się ważniejsze nawet od prawa do życia, autentyczna rezygnacja dla Boga z seksu nie ma w sobie czegoś z heroicznego świadectwa, obok którego trudno przejść obojętnie? Zdaje się, że dobrze rozumieją to ci, którzy nie podzielając naszej wiary, używają rozmaitych argumentów, żebyśmy z tego trudnego świadectwa zrezygnowali. Wtedy bylibyśmy zwykłymi funkcjonariuszami kultu, a nie świadkami Królestwa i Miłości, które nie są z tego świata.
Idziemy 33/2022