Badania nad Jezusem z Nazaretu nie przestają narastać i rozwijać się w ciągu ostatnich dwóch tysięcy lat, zaś w minionym niedawno wieku badania początków chrześcijaństwa zaznały prawdziwej i rzeczywistej eksplozji.
Badania nad Jezusem z Nazaretu nie przestają narastać i rozwijać się w ciągu ostatnich dwóch tysięcy lat, zaś w minionym niedawno wieku badania początków chrześcijaństwa zaznały prawdziwej i rzeczywistej eksplozji.
Brytyjski biblista James Dunn słusznie powiedział: „Jezus jest założycielem i fundamentem religii, która najbardziej ze wszystkich ukształtowała kulturę zachodnią. Dlatego zawsze będzie istnieć zainteresowanie, co Go skłoniło do takich postaw, jakie prezentował, co przede wszystkim ściągnęło na Niego taką uwagę, że aż został zabity”.
Dziś jednak media mają skłonność do pokazywania „zneutralizowanej” wersji obrazu Jezusa historycznego; według nich jest to po prostu mędrzec albo niepospolity nauczyciel, który głosił sprawiedliwość społeczną i powstrzymywanie się od przemocy oraz proponował etykę opartą na pokorze i otwarciu się na bliźnich. Lecz współcześni Jezusowi mieli o Nim całkiem odmienne zdanie. Dla swoich przeciwników był On bluźniercą, władze rzymskie widziały w Nim przestępcę, w końcu Jego uczniowie uznali Go za Syna Bożego.
Krótko mówiąc, Jezus z Nazaretu nie wywoływał chłodnego entuzjazmu czy też powierzchownej sympatii: jedni Go nienawidzili, a inni kochali, bez półśrodków. Politycznie poprawny obraz „mistrza powszechnej mądrości” najzupełniej do Jezusa nie przystaje!
Inną prowadzącą na manowce myślą, jaka rozpowszechnia się w naszych czasach, propagowaną zwłaszcza przez pewien typ literatury i pewien typ telewizji, nastawionych na sensację, jest zarzut, iż Kościół zafałszował lub zmanipulował autentyczny obraz Jezusa w bliżej nieokreślonych celach. Wychodzi więc na to, że historyczny Jezus ukazany został nie w Ewangeliach, tylko poza Ewangeliami bądź w apokryfach, trzymanych w ukryciu przez hierarchię religijną w celu zakrycia prawdy o początkach chrześcijaństwa.
Tak naprawdę – czemu przyglądaliśmy się z bliska – pamięć o wielu Ewangeliach apokryficznych została ocalona właśnie przez ojców Kościoła, którzy je przepisywali dla potomnych. Teksty te nie weszły do kanonu po prostu dlatego, że są późniejsze od Ewangelii kanonicznych i historycznie mniej wiarygodne, co pokazuje ich styl, przesadnie skłonny do baśniowych i mało realistycznych tonów. Natomiast cztery Ewangelie przedstawiają najstarsze, a także najbardziej wiarygodne źródła na temat Jezusa, o czym też byli przekonani wierzący pierwszych pokoleń. To zaś dowodzi, że również Ewangelie kanoniczne odzwierciedlają punkt widzenia wspólnot, w których zostały zredagowane, a zatem słusznie trzeba je poddawać analizie krytycznej. Dociekania historyków i egzegeza po trzech wiekach badań osiągnęły niezwykle pogłębiony poziom znajomości Ewangelii i ich pochodzenia. Mimo to jesteśmy wciąż jeszcze daleko od zrekonstruowania życiorysu Jezusa, którego portret uznaliby wszyscy, jak jeden, uczeni. Każdy specjalista, chociaż wychodzi od tych samych źródeł, wydaje się dochodzić do innych wniosków.
W ostatnich latach inna dyscyplina wniosła cenny wkład w studia nad Jezusem historycznym. Mówimy o archeologii. Budowle, relikwie, starożytne papirusy, inskrypcje, graffiti i monety dostarczyły jak najbardziej przydatnych danych do zrekonstruowania środowiska, w jakim żył Nazarejczyk, często potwierdzając to, o czym opowiadają Ewangelie. A jest jeszcze wiele do szukania i odkrywania w Jerozolimie, a także i w Galilei: dziś Ziemia Święta, jak nigdy dotąd, przedstawia faktycznie „piątą Ewangelię”. Nadzieja w tym, że w przyszłości nowe znaleziska pomogą nam posiąść odpowiedzi na niektóre z wielu wciąż otwartych pytań.
Chwilowo badania źródeł literackich i znalezisk archeologicznych zdają się podpowiadać hipotezę: być może Jezus historii i Chrystus wiary nie są dwiema tak różniącymi się od siebie osobami, jak to wielu próbowało wykazać w przeszłości, lecz tyko awersem i rewersem tego samego medalu. Poznanie Jezusa historycznego służy nie tylko zaspokojeniu ciekawości intelektualnej, ale ma też ogromne znaczenie dla wierzących. Bowiem wiara chrześcijańska jest wiarą w Człowieka, który żył naprawdę, w konkretnym miejscu i czasie. Zatem chrześcijanin nie może zadowalać się bezkrytycznym przyjmowaniem ogłaszanych przez Kościół dogmatów, chociaż są one wynikiem długiej tradycji teologicznej. Stawianie pytań jest słuszne, zaś w wielu przypadkach wręcz konieczne, i to dla tych, którzy wiarę mają, i dla tych, którzy dopiero jej poszukują.
Jednak dwa zasadnicze punkty wydają się jeszcze różnić badaczy świeckich z wierzącymi, a są to Jezusowy krzyż i zmartwychwstanie.
Jeżeli idzie o dramatyczną śmierć Jezusa na krzyżu, to już św. Paweł określił ją jako los obelżywy dla Żydów i absurdalny dla pogan (por. 1 Kor 1,23), tzn. jako coś nie do pomyślenia zarówno dla tradycji żydowskiej, jak i dla logiki ludzkiej. Wielu współczesnych badaczy uważa, że ukrzyżowanie było wydarzeniem zupełnie niezrozumiałym i kłopotliwym również dla pierwszych chrześcijan i że potrzebowano długiego czasu, aby wypracować teologię będącą w stanie dopuścić do wyobraźni myśl o Mesjaszu wydanym na śmierć jako złoczyńca.
Lecz dwa ważne znaleziska archeologiczne podważyły takie odczytywanie historii. Pierwsze pochodzi z roku 1857, kiedy to na ścianie cesarskiego pałacu w centrum Rzymu znaleziono wyjątkowe graffiti, datowane na I–III wiek po Chrystusie, które przedstawia ukrzyżowanego człowieka z oślą głową, a towarzyszy temu napis: „Alexamenos czci swego boga”. Najwyraźniej chodzi o kpinę z chrześcijan, wyśmiewanych z powodu wiary w ukrzyżowanego Boga. Lecz autor tego bezbożnego graffiti nieświadomie pozostawił nam bardzo cenną historyczną wiadomość o znaczeniu krzyża dla pierwszych chrześcijan.
Jeszcze starszą rzecz znaleziono w roku 1939 w Herkulanum. Na stanowisku archeologicznym pogrzebanym przez wybuch Wezuwiusza w roku 79 po Chrystusie odsłonił się wyryty na murze inny krzyż, tuż obok symbolu chrześcijańskiego. Oznacza to, iż niespełna pięćdziesiąt lat po śmierci Chrystusa chrześcijanie byli obecni nie tylko w Rzymie, ale też w innych miastach cesarstwa i że już uznawali w krzyżu znak swojego credo.
Zresztą śmierć Jezusa na krzyżu jest nie tylko prawdą wiary, ale też udokumentowanym historycznie faktem. Natomiast takiej samej pewności nie sposób rozciągnąć na zmartwychwstanie. W tym przypadku nauka nie może – i nigdy nie będzie mogła – dostarczyć dowodu na poparcie tekstów ewangelicznych. Skoro jednak nie da się obiektywnie wykazać, że Jezus zmartwychwstał trzeciego dnia, to tak samo nie można tego wykluczyć a priori, gdyż idzie tu o rzeczywistość, która już z definicji przekracza historię i prawa fizyki.
Dodajmy dla porządku, że również Ewangelia według św. Marka, powszechnie uważana za historycznie najbardziej wiarygodną w kwestii życiorysu Jezusa, mówi o tym niezwykłym wydarzeniu możliwie jak najoględniej, jakby autor wzbraniał się przekroczyć próg tajemnicy niedostępnej dla doświadczenia ludzkiego. Nie wszystkim bowiem wiadomo, że Ewangelia Markowa kończy się nagle wiadomością przekazaną przez anioła do kobiet, podczas gdy opowiadania o zjawieniach Zmartwychwstałego, które zajmują końcowe wersety, są na pewno późniejszym dodatkiem, którego nie ma w najstarszych rękopisach. Oto zatem ostatnie słowa oryginalnego tekstu (Mk 16,6‑8): „Szukacie Jezusa z Nazaretu, ukrzyżowanego; powstał, nie ma Go tu. Oto miejsce, gdzie Go złożyli. A idźcie, powiedzcie Jego uczniom i Piotrowi: Podąża przed wami do Galilei, tam Go ujrzycie, jak wam powiedział”. One wyszły i uciekły sprzed grobu; ogarnęło je bowiem zdumienie i przestrach. Nikomu też nic nie powiedziały, bo się bały.
Dlaczego najstarsza ze wszystkich Ewangelii kończy się tak nagle, tj. milczeniem i lękiem kobiet? A przecież to niemożliwe, żeby św. Marek nie wiedział, co wydarzyło się później, w przeciwnym przypadku nie pozostawiłby swego spisanego świadectwa. Także dlatego, że skoro kobiety, nabierając wody w usta, nie opowiedziały o swym spotkaniu z aniołem, nikt nie mógłby tego potem przekazywać dalej. Już w wieku I chrześcijanie nie rozumieli tego tak suchego i pospiesznego zakończenia, więc dodali parę wersetów. I do dziś uczeni łamią sobie głowy nad tą niezwykłą decyzją autora. Być może Ewangelia pozostała nieukończona, być może oryginał zaginął lub został celowo zastąpiony, a może też św. Marek chciał właśnie w ten tajemniczy sposób zakończyć swój tekst. Trudno znaleźć rozwiązanie zagadki. Milczenie kobiet pozostawia odbiorcę tych wersetów w zawieszeniu, jak gdyby dobra nowina nie kończyła się wraz ze zmartwychwstaniem Pańskim; jak gdyby historia Jezusa toczyła się dalej, wykraczając znacznie poza Ewangelie, wplatając się w osobistą historię każdego z nas. I tak zakończenie Ewangelii Markowej jest zakończeniem otwartym, do którego interpretowania we własnym życiu zaproszony jest każdy z nas.
Można zadawać wiele pytań na temat Jezusa z Nazaretu. Jednakże kto usiłuje się przybliżyć do Jego postaci i do Jego orędzia, u tego z kolei rodzą się nowe pytania, które mogą znaleźć odpowiedź jedynie w głębi poszczególnych sumień.
„Jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał, a które gdyby je szczegółowo opisać, to sądzę, że cały świat nie pomieściłby ksiąg, jakie by trzeba napisać” (J 21,25).
Jest to fragment książki:
Roberto Giacobbo, "Czy naprawdę znamy Jezusa?", Wydawnictwo Jedność.
Książka jest >>tutaj<< .
opr. ac/ac