W pierwszym momencie moją uwagę przykuł tytuł, który jest nieprawdziwy. Czy wobec takiego błędu warto sięgnąć po tę lekturę? Zdecydowanie tak
Recenzja książki: Paweł Żuchowski, "Uzdrowił mnie Jan Paweł II", Wydawnictwo M.
W pierwszym momencie moją uwagę przykuł tytuł, który jest nieprawdziwy. „Uzdrowił mnie Jan Paweł II” – pod taką nazwą opisana została podróż dziennikarza i zarazem autora książki do Kostaryki celem spotkania z Floribeth Morą Diaz, która została uzdrowiona za wstawiennictwem Jana Pawła II. Uzdrowiona przez Boga – bo tylko On ma moc uzdrowienia. A święci, także Jan Paweł II modlą się i wstawiają do Boga za tymi, którzy ich o owo wstawiennictwo proszą.
I mimo, że ta prawda jest nieco rozmyta w pierwszej części książki, zostaje dobrze wyprostowana, gdy Autor pyta znającego panią Morę Diaz i towarzyszącego jej w podróży księdza Franciszka Filara:
„A nie obawia się ksiądz, że dla tych ludzi tutaj być może Jan Paweł II teraz staje się ważniejszy niż Bóg?”- pytam. „Ja jestem przekonany, że Floribeth świadczy o tym, że to Pan Bóg czyni cuda, a Jan Paweł II był tylko narzędziem w rękach Boga”.
Czy wobec takiego błędu warto sięgnąć po tę lekturę? Zdecydowanie tak. I można powiedzieć, że w świetle całości, tytuł jest jedynie drobną pomyłką lub marketingowym chwytem. Bo niemal z każdej strony przebija ogromne świadectwo wiary w Bożą moc i Bożą obecność w ludzkim życiu.
Książka zamyka się w ramach podróży dziennikarza do Kostaryki. Autor opowiada perypetie związane z dotarciem Floribeth, trudności na drodze do spotkania, pierwsze doświadczenia w jej ojczyźnie. Cytuje rozmowy przeprowadzane z mieszkańcami Tres Rios i okolic, księżmi, lekarzem prowadzącym kobietę i przypadkowo spotkanymi ludźmi. Ma się wrażenie, że zatacza wokół uzdrowionej coraz węższe kręgi – najpierw poznaje okolicę, znajomych, jej dom, a później ją samą. A kiedy ją poznaje, okazuje się, że świadczy ona o Bogu całym swoim życiem, a spora część jej dni upływa teraz na głoszeniu świadectwa o uzdrowieniu i uczestnictwie w różnych religijnych wydarzeniach. Bo, jak się okazuje, ludzie mają ogromną potrzebę spotkania z nią.
Przewodnik Autora, który towarzyszył mu w trakcie spotkania z uzdrowioną, w drodze powrotnej powiedział:
„Jednak cuda się zdarzają. I człowiek często w cuda nie wierzy, póki nie zobaczy lub póki sam się nie przekona. Tak jak ja dzisiaj”.
Nie tylko on zmienił zdanie. Całe rzesze ludzi porzucają sceptycyzm i wątpliwości i słuchając opowieści Floribeth nabierają nadziei, że ich życie ma sens, a Pan Bóg naprawdę się nimi opiekuje i jeśli tylko taka będzie Jego wola, może uczynić dosłownie wszystko. W ludziach z jej otoczenia wzrasta wiara, a ich życie ulega przemianie. A największej przemianie uległo życie jej samej i jej rodziny. Bo tak naprawdę ten cud składa się z wielu innych – co również analizuje w książce Autor.
Ale oczywiście, jak kończy swą opowieść:
„Każdy sam musi ocenić, czy wierzy w to, co według Kostarykanki wydarzyło się w niewielkim domku niedaleko San Jose”.
opr. aś/aś