Stygmatyczka. Natuzza Evolo

Natuzza przeżywała w wiejski, prosty sposób powołanie mistyczne, które zrównuje ją z nadzwyczajnymi postaciami naszych czasów

Stygmatyczka. Natuzza Evolo

Luciano Regolo

Stygmatyczka. Natuzza Evolo

Imprimatur: posiada
format: 150 x 215
stron: 470
ISBN: 978-83-7422-383-6
Wydawnictwo św. Stanisława BM
31-101 Kraków, ul. Straszewskiego 2
Tel. 012 421 49 70
www.stanislawbm.pl


fragmenty książki:

Wstęp

Natuzza, santa subito! Wciąż żywe jest we mnie wspomnienie tego chóru głosów rozlegających się spontanicznie spośród tłumu podczas uroczystości pogrzebowych w Paravati 3 listopada 2009 roku. Tysiące osób czekało długie godziny w strugach deszczu, aby pożegnać jedną kobietę, ubogą, lecz hojnie obdarzającą miłością wszystkich, którą wszyscy – naprawdę wszyscy – nauczyli się nazywać mamą. Mama Natuzza. Matka dla rodziny, cierpliwa babcia, bez reszty oddana Bogu i przez to całkowicie poświęcona życiu w służbie bliźnim.

Nie mówię tu o osobie duchownej, o zakonnicy żyjącej w jakimś klasztorze czy zakonie. Natuzza Evolo jest jedną z tych prostych, kalabryjskich kobiet, która nigdy nie opuściła swojej ziemi, przeżywając trudy życia codziennego jak w każdej rodzinie, jednak za trudne do opowiedzenia zjawiska mistyczne płaciła wysoką cenę. Trudne do opowiedzenia, ponieważ każde słowo oddałoby tylko w części istotę jej cierpienia dla miłości. Miłości Chrystusa. Zresztą wiele razy mówiła mi to ze szczerą prostotą: „Jezus poprosił mnie o dzielenie Jego cierpienia, ja się zgodziłam i On zawsze traktował mnie poważnie”. Wypowiadając te słowa, nie miała miny bigotki, której celem jest wzbudzenie podziwu doskonałością swych przywilejów, nie próbowała jawić się świętą za wszelką cenę. Miała raczej pokorną świadomość kogoś, kto wyczerpany cierpieniem zaakceptowanym z miłości prosi o pomoc, by móc pozostać wierną paktowi, który ją tak wiele kosztuje. Często nawet zbyt wiele.

Natuzza przeżywała w wiejski, prosty sposób powołanie mistyczne, które zrównuje ją z nadzwyczajnymi postaciami naszych czasów. A wszystko to bez rozgłosu, bez żadnych roszczeń. Posłuszna i samotna w ramionach Chrystusa, z sercem młodzieńczym aż do śmierci i pragnąca przekazać każdemu to jedyne pragnienie, tę jedyną namiętność: zbawienie dusz.

Biografia ta przedstawia etapy jej życia z powagą kogoś, kto koncentruje się na faktach i kto był świadkiem nadzwyczajnej drogi ku świętości w zwyczajnym życiu Natuzzy Evolo. Oczywiście minęło jeszcze zbyt mało czasu od momentu jej śmierci, aby jak najlepiej opisać wszystkie zjawiska mistyczne dotyczące jej osoby. Jej sprawa będzie nadal analizowana – mam nadzieję, że dodatkowe badania uwypuklą bogactwo jej osobowości mistycznej. Jednak już teraz, na kolejnych stronach tej książki, czytelnik będzie mógł trafić na powściągliwy, lecz zrozumiały portret mamy Natuzzy i odczytać ludzkie i duchowe przesłanie, które pozostawiła nam poprzez świadectwo swojego życia i śmierci.

Z wielkim zaangażowaniem i starannością pozyskano liczne dokumenty wcześniej niepublikowane, wysłuchano dziesiątek różnorodnych kluczowych dla sprawy świadectw, zestawiono ze sobą opinie i publikacje, także te medyczno-naukowe, dotyczące zjawisk mistycznych przeżywanych przez Natuzzę na przestrzeni prawie osiemdziesięciu lat, od momentu jej przystąpienia do Pierwszej Komunii Świętej, przez zrekonstruowanie jej życia jako żony i matki, a także w innych, mniej znanych aspektach jej osoby.

We wspomnieniach osób, które miały szczęście ją spotkać, oraz w sercach wszystkich, którzy dzięki niej odnaleźli wiarę, odzyskali spokój duszy, umocnili nadzieję, pozostaje żal, że nie będą już mogli słuchać jej słów, oraz wdzięczność za tę mnogość doświadczonych łask duchowych.

Myśleć o Natuzzie jako o kobiecie, która nigdy nie doświadczyła „ciemności nocy” w przeżywaniu wiary, to skupić się na powierzchowności i nie pojąć w całości tajemnicy, która ją spowijała. Natuzza Evolo – mogę o tym zaświadczyć jako bezpośredni obserwator – poznała, jak inni mistycy, noc samotności i ciszy, które Bóg rezerwuje dla swych najdroższych przyjaciół. Mógłbym, odnosząc się do tej sprawy, przedstawić jej wyznania i doświadczenia, o których mi opowiedziała. Jednak świadectwo moje byłoby niekompletne, gdybym nie dodał, że właśnie w chwilach największej samotności, w okresach suszy na duchowej pustyni Natuzza odnowiła swoje „tak” dla Chrystusa ze szczodrością, jaka mogła być podsycana i chroniona tylko przez intensywną i nieustającą serdeczną modlitwę.

Chciałbym i mógłbym dodać tak wiele innych przemyśleń kłębiących się w mej duszy, przeplatanych z żywymi wspomnieniami wyrytymi na zawsze w mej pamięci. Wierzę, że nie zabraknie sposobności, by powrócić do tych tematów. Nie zabraknie okazji – i będzie to dla mnie obowiązek wyrażenia uznania, jakie jestem winien kobiecie, która była dla mnie jak matka – aby uczestniczyć w innych sprawach, z których ona uczyniła mi wielki dar, w sposób zupełnie zaskakujący i dobrowolny przy wielu różnych okazjach, aż po zapraszanie mnie w ostatnich latach, każdego 23. dnia sierpnia, do odprawiania Mszy Świętej z okazji jej urodzin. W tym miejscu czuję synowski obowiązek powiedzenia „dziękuję” mamie Natuzzie, ponieważ w pewnym szczególnym momencie mojego życia kapłańskiego, ona z mocą charakterystyczną dla ludzi prostych, otworzyła mi oczy na podstawowy aspekt mojej misji kapłańskiej i pomogła mi nie akceptować kompromisów, lecz szukać zawsze i niestrudzenie wypełnienia Boskiego planu dotyczącego mojej służby, której nawet pozornie mniej znaczące szczegóły ona zdawała się dostrzegać z proroczą jasnością.

Napisanie tych kilku skromnych linijek wstępu do jej pierwszej prawdziwej biografii, która ujrzała światło dzienne kilka miesięcy po jej śmierci, jest zatem dla mnie spełnieniem obowiązku wdzięczności i gestem synowskiej miłości. Jest też potrzebą uznania dla Luciana Regola, który z pasją i w sposób kompetentny zechciał podarować wielu czytelnikom syntezę życia oraz dzieła ludzkiego i duchowego Natuzzy. Jezus mówi w Ewangelii, że to, co usłyszeliśmy w ukryciu, musimy głosić na dachach. Te strony są ponadto podziękowaniem mamie Natuzzie w imieniu wszystkich tych, którzy ją znali i kochali.

Wspomnienie mamy Natuzzy niesie ze sobą nie tylko opiewanie na różne sposoby piękna jej świadectwa ewangelicznego i wielości jejdobrych uczynków. Założenie nie kończy się na projektach, których realizację na ziemi chciałaby ujrzeć i których na pewno dopilnuje,patrząc już z nieba. Jak wspomniałem, nie wystarczy podziw i wspomnienie z nutką wzruszenia i żalu. Trzeba raczej urzeczywistnić duchowe nauczanie, które nam przekazała: wierność Chrystusowi i Jego Ewangelii, miłość do Boga nade wszystko. Jednym słowem, życie chrześcijańskie, które nie bałoby się cierpienia, ponieważ opiera się na całkowitym zawierzeniu Temu, który pokochał nas do tego stopnia, że oddał za nas życie na krzyżu.

Podczas gdy niesiono jej trumnę na ramionach na ostatnie miejsce spoczynku w oczekiwaniu na zmartwychwstanie, w mym sercu spontanicznie rodził się krzyk, który apostoł Paweł umieszcza w Liście do Rzymian (8,35-39):


„Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie,
ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo
czy miecz? Jak to jest napisane: Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały
dzień, uważają nas za owce na rzeź przeznaczone. Ale we wszystkim
tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował.
I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchości,
ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co [jest]
wysoko, ani co głęboko, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła
nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu
naszym”.

To prawda! Nic, nawet śmierć nie może nas odłączyć od miłości Boga. Dziękujemy, mamusiu Natuzzo, bo nauczyłaś nas tego swym życiem: cierpiąc w milczeniu i kochając wszystkich w prawdzie.


Giovanni Ercole
biskup tytularny Dusy
biskup pomocniczy archidiecezji L’Aquila

Testament radości w cierpieniu

Po kolejnym pobycie w szpitalu w Catanzaro w kwietniu 1996 roku Natuzza wraca do „swoich” 12 maja. Pokazuje się wtedy na Mszy św. odprawianej przez biskupa Mileto z okazji dziewiątej rocznicy powstania stowarzyszenia. Pozornie nic jej nie dolega, jest pogodna i promienieje. Zaczyna krążyć niesłuszna pogłoska, że jej dolegliwości były wymówką, aby spotykać się jedynie z wybrańcami z jej środowiska. W rzeczywistości nagłe eksplozje dobrego samopoczucia Evolo czerpała z tej niewidzialnej siły, która wspomagała ją od zawsze.

W lecie 2009 roku zmartwiony bardzo złymi wieściami o stanie jej zdrowia pojechałem do Sili w przekonaniu, że spotkam tam kobietę przygwożdżoną cierpieniem i niemającą nawet siły mówić. Tymczasem Natuzza śmiała się, opowiadała o sobie, o swej młodości, o próbach, których doświadczyła na przestrzeni lat. Po ponad godzinie rozmowy przemknęło mi przez myśl, że być może wcale nie jest z nią tak źle, jak mówiono. Dokładnie w tej chwili przenikające oczy Evolo, czarne i pełne życia jak zawsze, zatopiły się w moich oczach i powiedziała: „Nie myśl, że czuję się dobrze. Dziś jest pierwszy dzień, gdy mogę mówić, nie kaszląc. Mówię już ponad godzinę. Wiesz, dlaczego tak jest? Bo Pan tego chce”. Potem zwróciła się też do mojego przyjaciela Adolfa Larussa obecnego na spotkaniu: „Nie róbcie tak jak inni, którzy tu przyjeżdżali wiele lat temu, a potem wracali do Rzymu czy Mediolanu i mówili, że jestem histeryczką, również dlatego, że najpierw czułam się źle, a potem nagle czułam się dobrze. Czy cierpiałam? Tak, ale cieszę się z tego, bo zawsze starałam się służyć Panu. Także ty i wszyscy powinniśmy ofiarować Mu wszystko to, co mamy: radości i smutki, wady i zalety, dla naszego zbawienia i dla zbawienia świata”.

Kolejnym potwierdzeniem, że polepszenia i pogorszenia stanu zdrowia Natuzzy nie miały zwyczajnej dynamiki fizjologicznej, jest fakt, że 19 maja 1996 roku, zaledwie tydzień po uczestnictwie we Mszy św. w intencji stowarzyszenia, zostaje hospitalizowana z powodu znacznego powiększenia węzłów chłonnych na szyi. Badania wykazują, że jest zarażona toksoplazmozą, chorobą wirusową zazwyczaj wywoływaną przez spożycie surowego mięsa lub przez bezpośredni i częsty kontakt z kotami zarażonymi tym wirusem. Ani jedno, ani drugie nie dotyczyło pacjentki, pozostaje więc znowu wątpliwość, gdzie leży przyczyna tych dolegliwości. To samo przytrafia się 3 czerwca, gdy wraca do szpitala św. Anny z powodu zapalenia mięśnia sercowego i znowu nie można znaleźć bakterii, która je wywołała. Skutki są takie, że terapia antybiotykowa musi mieć bardzo szerokie spektrum. Jest „szczególnie dokuczliwa i bolesna” – jak donosi Marinelli – „gdyż musiała mieć cztery kroplówki dziennie, wszystko podawane dożylnie”.

Sytuacja poprawia się dopiero po kilku miesiącach i 5 sierpnia Natuzza zostaje nareszcie wypisana do domu, chociaż tuż przed wyjściem ze szpitala ujawnia się kolejna infekcja, tym razem dróg moczowych. Lekarze przepisują jej nowy lek, nigdy dotąd przez nią nieprzyjmowany, aby zażywała go podczas pobytu w Sili. Jednak okazuje się, że pojawia się gwałtowna reakcja alergiczna, która mogłaby się skończyć wstrząsem anafilaktycznym, gdyby Natuzza, podążając za swą intuicją lub być może radami swego Anioła Stróża, nie zmniejszyła na własną rękę o połowę dziennej dawki. Serce oczywiście ucierpi na tym z powodu niewydolności zastawki i dopiero pod koniec miesiąca parametry powrócą do zadowalającego poziomu. 22 sierpnia mistyczka tak odpowie pewnej kobiecie, która zapyta ją o zdrowie:

„Przeżywam naprawdę dwa ciężkie lata. Z powodu serca wzięłam dwieście butelek (kroplówki) antybiotyków i czuje się bardzo (źle)... Nie mogę nawet mówić, bo jak chcę powiedzieć słowo, to mam obok szklankę wody. Gdyby nie, to się duszę. Z powodu serca, przez antybiotyki, przez kortyzon jestem cała opuchnięta. Ale jeśli chce tego Pan, cóż mogę zrobić?”.

Pomiędzy wrześniem a listopadem 1996 roku Evolo dostaje ponadto zapalenia nerwu trójdzielnego i dwóch innych infekcji: lewego oka, ze swędzącą wydzieliną, oraz gardła. Pobyty w szpitalu i dolegliwości spowodowane ciśnieniem ciągną się przez następne miesiące. W międzyczasie (od maja 1996 roku) stowarzyszenie dodało kolejną cegiełkę do własnej działalności, zakładając kwartalnik o tytule „Niepokalane Serce Maryi Schronienia Dusz” („Cuore Immacolato di Maria Rifugio delle Anime” – „CIMRA”). Ma on na celu rozpropagowanie osoby i duchowości Natuzzy i jej inicjatyw oraz dialogu i dyskusji na temat wydarzeń religijnych, społecznych i kulturalnych. Trzy lata wcześniej została zawarta umowa z gminą Mileto dotycząca budowy w okolicy Villa della Gioia wielofunkcyjnego domu dla niepełnosprawnych i uzależnionych, który zostaje szczegółowo przedstawiony na zebraniu członków stowarzyszenia na początku 1997 roku. 13 maja tego samego roku Natuzza, przybywszy w tradycyjnej procesji za figurą Madonny na teren budowy, uklęknęła z nieobecnym wyrazem twarzy, a wszyscy liczni zebrani spostrzegli, że doświadcza objawienia. Pod koniec liturgii dziennikarz Pino Nano przed kamerami Rai Tre zapytał ją, czy jest naprawdę przekonana, że właśnie tu powstanie wielka cytadela miłosierdzia. A ona na to: „Nie, ja tego nie powiem, bo to przyszłość. Nie mogę tego powiedzieć. Ale jeśli Maryja tego chce, to jest to pewne”.

W marcu 1998 roku na ważnym zebraniu członków zdecydowano o zmianie stowarzyszenia w fundację, aby przyspieszyć biurokratyczno- prawne uporządkowanie spraw i nadać tempa dziełu, szczególnie budowie sanktuarium. Łączny kapitał nowego podmiotu wzrósł do ponad pięciu i pół miliarda lirów. To pokaźna suma, lecz nieskończenie mała wobec tak wielu budynków do wykończenia lub zbudowania od podstaw. Evolo bezustannie, żarliwie i w duchu umartwienia przypomina osobom wokół niej o konieczności doprowadzenia do końca całego projektu, którego pragnie Madonna. Wciąż popychają ją do tego nie tylko posłuszeństwo i miłość wobec Matki Niebieskiej, ale też miłość do tysięcy osób, także wielu chorych, którzy często stoją w palącym słońcu lub ulewnym deszczu, by ją zobaczyć lub po prostu wziąć udział w nabożeństwie. By upewnić się, że wielkie schronisko maryjne ujrzy światło dzienne, częściej niż zwykle staje przed kamerami i przy każdej okazji nabożeństwa, w którym uczestniczy, udziela krótkich wywiadów. W jednym z nich zaprasza wszystkich, by pukali do każdych drzwi, aby zebrać potrzebne środki, godząc się z ewentualną odmową: „Jeśli mają serce prawdziwe, wzruszy się. Jeśli mają serce z żelaza, nie wzruszysz go, ale wy i tak pukajcie i proście”.

Rosa Giofré Stirparo zachowuje ciepłe wspomnienie o ceremonii, która uświetniła 5 lipca 1998 roku przekształcenie stowarzyszenia w fundację:

„Dali długopis Natuzzie, aby podpisała akt ustanawiający. Ona przybrała bardzo poważną i skupioną pozę, po czym złożyła swój «podpis», coś na kształt krzyżyka. Zaraz potem zaczęła się śmiać i ukryła twarz w dłoniach jak dziecko, a potem ruchem, który wywołał we mnie niewypowiedziane wzruszenie, oparła głowę na ramieniu ks. Baronego, jakby szukała ojcowskiej pomocy”.

Na tym samym zgromadzeniu, na którym trzy miesiące wcześniej zostało przedstawione powstanie fundacji, został ogłoszony też testament duchowy podyktowany przez mistyczkę ks. Cordianowi 11 lutego 1998 roku. Ten tekst o szczególnej wymowie zasługuje na zacytowanie go w całości, bez dodatkowych komentarzy:

„To nie była moja wola. Ja jestem posłanniczką pragnienia okazanego mi przez Maryję w 1944 roku, kiedy objawiła mi się w moim domu po mym ślubie z Pasqualem Nicolacem. Gdy Ją ujrzałam, powiedziałam: «Święta Dziewico, jakże Was przyjmę w tym biednym domu?». Ona mi odpowiedziała: «Nie martw się, będzie tu nowy, duży kościół, który będzie się zwał Niepokalane Serce Maryi Schronienia Dusz, a także dom służący potrzebom młodych, starszych i tych, którzy znajdą się w trudnej sytuacji». Tak więc za każdym razem, gdy widziałam Madonnę, pytałam Ją o to, kiedy powstanie ten nowy dom, a Ona odpowiadała mi: «Jeszcze nie nadszedł czas, by mówić». Gdy zobaczyłam Ją w 1986 roku, powiedziała mi: «Nadszedł czas». Ja, widząc wszystkie problemy ludzi, że nie ma miejsca, aby udzielać im pomocy, porozmawiałam z kilkoma moimi przyjaciółmi i z proboszczem – ks. Pasqualem – i wtedy oni sami utworzyli to stowarzyszenie, które jest dla mnie szóstym dzieckiem, najukochańszym. Byłam już wtedy gotowa, by sporządzić testament. Porzuciłam tę myśl, bo przyszło mi do głowy, że może oszalałam, ale teraz przemyślałam to ponownie, z woli Maryi. Wszyscy rodzice sporządzają testament dla swoich dzieci, więc i ja chcę zostawić takowy dla moich dzieci duchowych. Nie chcę nikogo wyróżniać, dla wszystkich będzie po równo! Mnie ten testament wydaje się dobry i piękny. Nie wiem, czy wam się spodoba. W ciągu tych lat nauczyłam się, że rzeczy najważniejsze i najbardziej podobające się Bogu to pokora i miłosierdzie, miłość do innych i przyjmowanie ich, cierpliwość, akceptacja i radosne ofiarowanie Panu tego, o co mnie zawsze prosił, przez miłość Jego i miłość bliźnich oraz posłuszeństwo Kościołowi. Zawsze pokładałam ufność w Panu i w Matce Bożej, od Nich otrzymałam siłę darowania uśmiechu czy słowa pociechy cierpiącym i przybywającym do mnie, by złożyć tu własny trud, który przedstawiałam zawsze Maryi udzielającej łask wszystkim, którzy ich potrzebują.

Nauczyłam się też tego, że modlitwa jest konieczna, że trzeba się modlić prosto, z pokorą i miłosierdziem, przedstawiając Bogu potrzeby wszystkich żywych i umarłych. Dlatego «wielki i piękny dom» poświęcony Niepokalanemu Sercu Maryi Schronienia Dusz będzie przede wszystkim domem modlitwy, schronieniem wszystkich dusz, miejscem pogodzenia się z Bogiem bogatym w miłosierdzie i przeznaczonym do celebrowania tajemnicy Eucharystii.

Miałam zawsze szczególne względy dla młodych, którzy są dobrzy, lecz wykolejeni, którzy potrzebują przewodnika duchowego oraz ludzi duchownych i świeckich, którzy rozmawialiby z nimi na każdy temat, by odciągnąć ich od zła. Zaangażujcie się z miłością, radością, miłosierdziem i czułością dla bliźniego. Budujcie dzieła miłosierdzia. Gdy jedna osoba czyni dobro drugiej osobie, nie może wypominać uczynionego dobra, ale musi powiedzieć: «Panie, dziękuję Ci, że dałeś mi możliwość uczynienia czegoś dobrego», musi też podziękować osobie, która pozwoliła jej to dobro uczynić. Jest to dobro i dla jednego, i dla drugiego. Zawsze należy dziękować Bogu, gdy napotyka się możliwość czynienia dobra.

Myślę, że tacy powinniśmy być wszyscy, a w sposób szczególny ci, którzy chcą poświęcić się dziełu Maryi, w przeciwnym razie nie ma ono wartości. Jeśli Bóg tego zechce, znajdą się księża, służebnice wynagradzające i świeccy, którzy poświęcą się służbie dziełu i rozpowszechnieniu oddania się Niepokalanemu Sercu Maryi Schronienia Dusz.

Jeśli chcecie, przyjmijcie te moje skromne słowa, gdyż są one przydatne dla zbawienia naszej duszy. Jeśli nie czujecie się na siłach, nie bójcie się, ponieważ Maryja i Jezus i tak was będą kochali. Moim udziałem były cierpienia i radość i nadal tak jest – pokrzepienie dla mej duszy. Odnawiam mą miłość do wszystkich. Zapewniam was, że nie opuszczę nikogo, kocham wszystkich i nawet jak będę po drugiej stronie, wciąż was będę kochać i się za was modlić. Życzę wam, byście byli szczęśliwi, tak jak ja jestem z Jezusem i Maryją.
Natuzza Evolo” .

>>Recenzja książki<<

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama