Kocham czy wierzę nie wtedy, kiedy coś „czuję”, ale wtedy gdy postanawiam kochać i wierzyć, a kontakt z Bogiem pozwala mi w tym wytrwać.
Było to jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku: zanim poszedłem do seminarium, pracowałem w pewnym technikum jako nauczyciel matematyki. Pewnego razu komunistyczny dyrektor szkoły wydał jakieś polecenie sprzeczne z moja wiarą. Wówczas powiedziałem otwarcie, że tego polecenia nie spełnię. Nie spotkały mnie żadne szykany, inni nauczyciele mówili potem jeden do drugiego „ten to ma plecy”. Ja sam natomiast dobrze wiedziałem, że żaden minister ani kurator nie jest moim krewnym. Wybrałem z własnej woli wierność Panu Bogu i byłem pewien, że On czuwa nad swymi przyjaciółmi.
W bardzo wielu rozmowach i listach spotykam pytania o wątpliwości w wierze. Rozwiązaniem wszystkich takich problemów jest zdanie, które możecie dużymi literami napisać nad swoim biurkiem czy łóżkiem. Brzmi ono: Z wątpliwościami nie jestem sam
Wiara to decyzja
Przypomnę na początku jeden dogmat i jedną prawdę z pogranicza teologii i psychologii. Ten dogmat brzmi:
Każdej sytuacji w życiu człowieka towarzyszy proporcjonalna Boża Łaska: pomoc duchowa, która umożliwia przeżycie danej chwili zgodne z Wolą Bożą.
Mówiąc inaczej, zarówno w okolicznościach radosnych, jak i trudnych, możliwe jest znalezienie dobrej drogi. Nie wolno ukrywać, że dość często jest to rozwiązanie trudne, ale zawsze człowiek wzrasta, jeśli odnajdzie i zastosuje „Boży pomysł” – słowa i czyny najwłaściwsze w danym momencie. Skutek: człowiek wtedy odkrywa siebie jako zwycięzcę. W takim kontakcie z Bogiem trzeba się ćwiczyć, bardzo rzadko Boże rozwiązania od razu przychodzą do głowy. Zapytaj swego spowiednika, jak na co dzień uczyć się takiej synowskiej spostrzegawczości (oczywiście dotyczy to również dziewcząt, umiłowanych córek Pana Boga).
Znamy z katechizmu tak zwane cnoty Boskie (czasem nazywane teologicznymi): są to wiara, nadzieja i miłość. Dlatego są one nazwane Boskimi, że bez Bożej Łaski, (którą z założenia dostaje każdy ochrzczony), człowiek nie jest w stanie w sposób pełny przeżywać ani wiary, ani nadziei, ani miłości. Jeśli ktoś próbuje po swojemu, na swoją miarę wierzyć, to mogą dość nieoczekiwanie pojawić się okoliczności, w których tej ufności zabraknie. Jeśli ktoś kocha tylko po ludzku, to w pewnym momencie wypowie zdanie „Ile można? Ja już nie daję rady”. Jeśli ktoś ma nadzieję, która nie jest oparta o dar Boga, to nadejdzie chwila, w której ta nadzieja zgaśnie.
Kocham czy wierzę nie wtedy, kiedy coś „czuję”, ale wtedy gdy postanawiam kochać i wierzyć, a kontakt z Bogiem pozwala mi w tym wytrwać.
Jak kocha Bóg? Czy najbardziej podłe zachowania człowieka spowodują, że Bóg przestanie otaczać go miłością? Na pewno nie! Bóg kocha bezwzględnie i bezwarunkowo! Można nawet paradoksalnie powiedzieć, że im dalej człowiek odszedł, „tym bardziej” Bóg za nim tęskni, wychodzi mu naprzeciw, stawia w sytuacjach, które wzywają do przemyślenia i korekty życia. Kochając Bożą miłością staram się patrzeć na człowieka tak, jak widzi go Bóg, czyli dostrzegać takie własne zachowania, dzięki którym ten człowiek staje się lepszy. Zupełnie niezależnie od tego, co ten człowiek zrobił, jak mnie potraktował, jakie w tej chwili ma intencje i zamiary.
Czy zauważyliśmy wierność Pana Boga? Na przykład wtedy, gdy Naród Wybrany wyprowadzony z niewoli zaczął narzekać? Bóg skarcił, ale dał pokarm i wyprowadził wodę ze skały uderzonej laską Mojżesza (zob. Wj 16-17). A gdy mieszkańcy Niniwy bezmyślnie zaczęli żyć rozpustnie? Pan Bóg posyła proroka Jonasza, który sam nie wierzy w nawrócenie Niniwitów, ale jednak opowiada o nadziei, którą kazał mu głosić Bóg (przeczytaj krótką księgę Jonasza). (...)
opr. aś/aś