• Pytania o wiarę

Odzyskiwanie znieważonych słów

Dopiero niedawno przeczytałem uważnie wydaną niespełna trzy lata temu encyklikę papieża Franciszka „Fratelli tutti”. Wielkim zaskoczeniem był dla mnie fragment, w którym Ojciec Święty, wypowiadając się na temat moralności społecznej, zaczął używać terminu „lud” – zauważa o. Jacek Salij OP.

Bo w czasach słusznie minionego ustroju termin ten został obciążony tak wielkim ładunkiem kłamstwa i nienawiści, że już się nie nadaje do opisywania rzeczywistości społecznej. „Wyklęty powstań, ludu ziemi” – ten rewolucyjny hymn miał pobudzać biedaków, a bardziej jeszcze tych, co na ich grzbietach chcieli robić swoje kariery, do nienawiści klasowej. „Lud pracujący miast i wsi” to była przecież tylko ta „zdrowa” część narodu, która z pogardą i nienawiścią powinna się odwracać od wszystkich „wrogów klasowych”. Zwyczajnym ludziom termin „lud” nie mógł kojarzyć się pozytywnie, kiedy obiecywano odrąbać rękę każdemu, kto od „władzy ludowej” będzie się domagał chleba i wolności. Trudno też zapomnieć o tym, że był taki czas w dziejach „Polski Ludowej”, kiedy za wywieszenie białoczerwonej flagi w dniu 3 Maja można było złapać grzywnę.

Toteż z poczuciem, jakby się wyszło z zadymionego pomieszczenia na świeże powietrze, czyta się zwyczajne papieskie pouczenie, w którym, termin „lud” nie ma żadnych obciążeń negatywnych i wolny jest od takiej czy innej zakłamanej ideologii. Zresztą te słowa papieża Franciszka oceńmy sami:

„Dla stwierdzenia, że społeczeństwo jest czymś więcej niż tylko sumą jednostek, potrzebne jest słowo «lud». W rzeczywistości istnieją zjawiska społeczne kształtujące większość społeczeństwa; istnieją mega trendy i aspiracje wspólnotowe; a również to, że można myśleć o wspólnych celach, niezależnie od różnic, w celu zrealizowania wspólnego projektu. Wreszcie, bardzo trudno jest planować coś wielkiego w dłuższej perspektywie, jeśli nie stanie się to marzeniem zbiorowym. Wszystko to znajduje wyraz w rzeczowniku «lud» oraz w przymiotniku «ludowy»”.

Trudno również nie zgodzić się z tym, co napisał papież w innym miejscu tej encykliki: „Każdy jest w pełni osobą, gdy przynależy do ludu, a jednocześnie nie ma prawdziwego ludu bez szacunku dla oblicza każdej osoby. Lud i osoba są pojęciami wzajemnie powiązanymi. Dzisiaj dąży się jednak do sprowadzenia osób do jednostek, które siły dążące do niegodziwych korzyści mogą łatwo zdominować. Dobra polityka poszukuje dróg budowania wspólnoty na różnych poziomach życia społecznego”.

Proszę nie denerwować się na mnie, że cieszy mnie ocalenie jednej pięknej róży, tak jakbym nie zauważał, że płonie cały las. Bo przecież chyba nawet w czasach komunizmu język nasz nie był tak dewastowany, jak to się dzieje dzisiaj. Dość wspomnieć, co się dzisiaj dzieje z pojęciem wolności. Jej związek z prawdą przestał dla wielu z nas być oczywisty i ostatecznym horyzontem naszego mówienia o wolności zaczyna być postawa „róbta, co chceta”. Znaleźli się też inżynierowie ludzkiej mowy, którzy wymyślili jakieś „prawa reprodukcyjne”, co praktycznie znaczy, że w stosunku do dzieci, które się jeszcze nie urodziły, przykazanie „Nie zabijaj” nie obowiązuje. W rezultacie, „ile miałam aborcji, to moja prywatna sprawa”.

Ostatnio zaś, jakieś radykalne przemiany w naszym języku usiłują narzucić ideologowie spod znaku gender. To są wielkie tematy. Na pewno zasługują na to, żeby podejmować je częściej, głębiej i bardziej stanowczo. Jednak ratowania róż też nie lekceważmy. Otóż komunizm podobno się skończył, ale różne rany, jakie zadał on naszemu językowi, wciąż jeszcze się nie zabliźniły. Termin „lud” to tylko jeden wśród wielu innych zawłaszczonych przez „ustrój sprawiedliwości społecznej”, którego wciąż jeszcze nie udało się nam do końca odczarować.

Spójrzmy na dwa inne terminy, które wcale nie są tak specyficznie komunistyczne, jak się czasem o nich sądzi. Są to wyrwane z Nowego Testamentu i przewrotnie włączone do języka budowniczych socjalizmu terminy „towarzysz” oraz „przodownik”.  Pierwszy z tych terminów był zaszczytnym wyróżnikiem, jaki przyznawano członkom partii komunistycznej. Zwyczajni ludzie mieli się zadowolić tytułem „obywatel”, ale tych, którzy oficjalnie przyłączyli się do budowniczych nowego ustroju, wyróżniano tytułem „towarzysz”.

Wyraz ten – po grecku koinonos – w Nowym Testamencie pojawia się, nie licząc jego synonimów, dziewięć razy. W staropolskim przekładzie Biblii Wujka wszystkie dziewięć razy wyraz ten konsekwentnie oddany jest jako „towarzysz”. Współczesne przekłady Nowego Testamentu wyrazu „towarzysz” wprawdzie nie unikają, ale preferują niekiedy takie wyrazy, jak „wspólnik”, „uczestnik”, „współuczestnik”. Bo trzeba nam wiedzieć, że wyraz ten pochodzi od słowa koinonia, któremu odpowiadają polskie „wspólnota”, „łączność”, „uczestnictwo”. Tak czy inaczej, w Nowym Testamencie wyraz ten ani razu nie sygnalizuje zaangażowań społecznie wątpliwych. Tę nowość nadali mu dopiero komuniści i zapewne dlatego w codziennej mowie wyrazu „towarzysz” raczej unikamy. Szkoda, bo słowo jest naprawdę piękne. I to nie jego wina, że bywało tak niefortunnie używane.

Chwilę uwagi warto jeszcze poświęcić terminowi „przodownik”, bo on również zasługuje na to, żeby wydobywać go z tego zapomnienia, w jakie popadł wskutek wyczynów Stachanowa czy Pstrowskiego. Otóż w Dziejach Apostolskich czytamy, że dekret tzw. Soboru Jerozolimskiego zawieźli do Antiochii, do wspólnoty nawróconych z pogan, dwaj „przodujący wśród braci”. Nieco zaś wcześniej, świadkowie cudu dokonanego przez apostołów w mieście Listra uznali, że Paweł jest „przodownikiem słowa”, co w Biblii Tysiąclecia oddano opisowo: „gdyż głównie on przemawiał”.

W Kościele, idea przodowania w wierze szczególnie chętnie odnoszona jest do Matki Najświętszej. Bo przecież zanim Piotr jako pierwszy z apostołów wyznał wiarę w Chrystusa, już trzydzieści kilka lat wcześniej Maryja usłyszała słowa „Błogosławiona jesteś, która uwierzyłaś”. Ona była przodownicą wiary również w Kanie Galilejskiej, gdzie swoją wiarą przyśpieszyła pierwsze objawienie się mesjańskiej mocy swojego Syna. A jak przypomniał ostatni sobór, Maryja „szła w pielgrzymce wiary jako pierwsza i utrzymała wiernie swe zjednoczenie z Synem aż do Krzyża”.

Zauważmy na koniec, że również ideą przodowania w wierze encyklika Redemptoris Mater wyjaśnia znaczenie popularnego tytułu maryjnego: Mianowicie po zakończeniu swojej pielgrzymki wiary, Maryja, „doznając u boku Syna uwielbienia w niebie, nie przestaje być «Gwiazdą przewodnią» (Maris Stella) dla nas wszystkich, którzy jeszcze pielgrzymujemy przez wiarę”.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama