Gdyby wiedzę o Kościele czerpać z mediów, homofobia byłaby znacznie cięższym grzechem niż czyny homoseksualne
Walka z Kościołem staje się coraz ostrzejsza. Od jakiegoś czasu media wykorzystują do niej, a konkretniej do walki z nauczaniem moralnym Ewangelii, wyrwane z kontekstu, a niekiedy wprost sfałszowane wypowiedzi papieża. Tak stało się z wypowiedzią na temat lobby homoseksualnego, której Franciszek udzielił podczas podróży samolotem do Rzymu ze spotkania w Rio.
Gdybym wiedzę o Kościele czerpał z liberalnych mediów, to byłbym już niemal pewien, że papież Franciszek odrzucił nauczanie Pisma Świętego, Tradycji i Magisterium Kościoła na temat aktów homoseksualnych i uznałbym, że to nie akty homoseksualne, a homofobia jest grzechem ciężkim i skierowanym przeciwko naturze, a sam papież chce przytulić „każdego geja”. Od tygodnia bowiem kolejni komentatorzy (w Polsce na szczęście, inaczej niż w Kanadzie, jednak bez koloratek) zapewniają, że mamy do czynienia z wielkim przełomem, że Kościół ustami papieża Franciszka zmienia doktrynę i zaczyna akceptować akty homoseksualne. I nikt już nie pamięta, co rzeczywiście powiedział papież, i nawet nie chce zauważyć, że w istocie nie ma w tych słowach nic nowego.
Każdy, kto przeczyta słowa papieża, będzie miał pewność, że tak jest. A żeby nie być podejrzewanym o manipulację (żeby — jak to od tygodnia zarzucają mi liberalne media — „odkręcić rewolucyjność słów papieskich”) zacytuję je w całości. „Mówiła pani o «lobby gejowskim»: tak dużo się o tym pisze. Jak dotąd nie znalazłem w Watykanie nikogo, kto by przedstawiał się z identyfikatorem «gej». Mówią, że tacy są. Sądzę, że jeśli ktoś znajduje się w obliczu osoby o takiej orientacji, musi odróżnić fakt homoseksualizmu od uprawiania lobbingu, bo wszelkie lobbowanie nie jest dobre. Lobbowanie na rzecz homoseksualizmu jest złem. Jeśli ktoś jest homoseksualistą, poszukuje Pana Boga, ma dobrą wolę, kimże ja jestem, aby ją osądzać? Katechizm Kościoła Katolickiego wyjaśnia to tak pięknie, że tych osób nie należy z tego powodu marginalizować, powinny być włączone do społeczeństwa. Problemem nie jest posiadanie tej skłonności, nie — musimy być braćmi. To jedna kwestia, inną jest natomiast lobbing, zarówno lobbing biznesowy, polityczny, czy lobbing masoński — tak wiele lobbowania. To jest dla mnie najpoważniejszy problem” — powiedział Ojciec Święty.
Co zatem powiedział papież? Odpowiedź jest niezmiernie prosta: podkreślił, że akt homoseksualny jest grzechem, ale nie jest nim sama skłonność homoseksualna, uzupełnił to także, obecnym w Katechizmie Kościoła Katolickiego, wezwaniem do szacunku dla osób homoseksualnych i zakazem „niesprawiedliwej dyskryminacji”. A wszystko to uzupełnił jasnym stwierdzeniem, które jakoś w zaskakujący sposób nie znalazło się w medialnych relacjach, że „lobbowanie na rzecz homoseksualizmu jest złem”. Jednym słowem wyłożył — może nie w najprostszych słowach, ale jednoznacznie — katolicką naukę, którą każdy katolik, jeśli kiedykolwiek przeczytał Katechizm Kościoła Katolickiego, zna lub przynajmniej znać powinien.
I nie inaczej jest ze słowami dotyczącymi „osądzania” homoseksualistów, którzy „mają dobrą wolę”. Te słowa, jak całą wypowiedź Ojca Świętego, trzeba zwyczajnie odczytywać w kontekście katolickim, a nie liberalnym (bo w końcu warto przypomnieć, że papież jest katolikiem, a nie liberalnym celebrytą). I jeśli spojrzymy na nie w ten sposób, to okaże się, że są one wezwaniem do życia w czystości. Świetnie pokazał to bp Robert Morlino ze Stanów Zjednoczonych. „Dobra wola to wola ukierunkowana w stronę dobra, zgodna z prawem naturalnym. — Dobra wola prowadzi do dobrych działań, i prowadzi do tego, by nie podejmować pewnych zachowań. W odniesieniu do seksualności dobra wola prowadzi do czystych zachowań. To właśnie miał na myśli papież” — napisał na swoim facebookowym profilu bp Morlino.
Ojciec Święty wskazał także, o czym warto pamiętać w zalewie informacyjnych manipulacji związanych z papieżem, kryterium naszej wiary. I wbrew temu, co sugerują media, nie są to doniesienia „Gazety Wyborczej” czy interpretacje Moniki Olejnik i Jacka Żakowskiego (bo i oboje ci „wybitni znawcy teologii katolickiej” zdążyli się już na temat „nowej linii Kościoła” wypowiedzieć), ale nauczanie Katechizmu Kościoła Katolickiego. A ten nie pozostawia wątpliwości, jaki był, jest i będzie stosunek Kościoła do aktów homoseksualnych czy homoseksualnej propagandy.
„Powinno się traktować te osoby z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji” — podkreślali autorzy Katechizmu. A punkt wcześniej jasno formułowali ocenę moralną homoseksualizmu. „Tradycja, opierając się na Piśmie Świętym, przedstawiającym homoseksualizm jako poważne zepsucie, zawsze głosiła, że «akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są nieuporządkowane». Są one sprzeczne z prawem naturalnym; wykluczają z aktu płciowego dar życia. Nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej i płciowej. W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane” — uzupełniali.
Kongregacja Nauki Wiary zaś w Liście o duszpasterstwie osób homoseksualnych skierowanym do biskupów Kościoła katolickiego z 1 października 1986 r. uzupełniała te stwierdzenia jasnym przypomnieniem, że choć skłonność homoseksualna nie jest grzechem, to jednak jest ona „obiektywnym nieuporządkowaniem”. „Szczególna skłonność osoby homoseksualnej, choć sama w sobie nie jest grzechem, to jednak stwarza mniej lub bardziej silną skłonność do postępowania, które z punktu widzenia moralnego jest złe. Z tego powodu sama skłonność musi być uważana za obiektywnie nieuporządkowaną” — wskazywano. Ale nawet jeśli papież pomija ten element nauczania Kościoła, to daleko stąd do zmiany doktryny czy choćby praktyki. Tej ostatniej nie zmienia się zresztą na pokładzie samolotu, podczas improwizowanej konferencji prasowej, ale podczas długotrwałych rozmów, analiz teologicznych.
Na koniec jednak trzeba zadać pytanie: dlaczego, jeśli wypowiedzi papieskie nic nie zmieniają, media robią z nich aż taki skandal i dopuszczają się tak otwartej manipulacji? Odpowiedź wydaje się dość prosta. Otóż papież Franciszek rzeczywiście zdobył sobie ogromne zaufanie ludzi, którzy otaczają go modlitwą i miłością. A skoro tak, to media nie mogą już posługiwać się starą sprawdzoną metodą i nieustannie obrzydzać papieża, przedstawiając go jako „pancernego” (jak to było w przypadku Benedykta XVI) czy „nierozumiejącego współczesnych wyzwań” (tak często określano Jana Pawła II w Europie Zachodniej ). I dlatego wypracowały nową metodę ograniczania wpływów papieża, uniemożliwiania katechezy, jaką chce on prowadzić. Jest nią manipulowanie, wyrywanie z kontekstu i zafałszowywanie nauczania papieskiego, tak by można je było przeciwstawiać Magisterium Kościoła i robić z niego bicz na ortodoksyjnych katolików.
Jedynym lekarstwem na strategię mediów jest radykalna wierność nauczaniu Kościoła i czytanie wyłącznie wypowiedzi (a nie medialnych interpretacji) papieża Franciszka. Czytanie ich w taki sposób, by nie szukać w nich nowości, ale zawsze przyjmować je w duchu nauczania poprzedników, Magisterium, Tradycji i Pisma Świętego. A gdy już sami dobrze zrozumiemy, co papież miał na myśli, musimy to przekazywać dalej, tym, którzy są nadal otumanieni przez medialne manipulacje. Nie jest to droga prosta, wymaga ona sporego wysiłku, ale wiele wskazuje na to, że bycie świadomym swojej wiary katolikiem będzie coraz trudniejsze. A media coraz perfidniej będą fałszować i niszczyć nauczanie papieskie. Tak, by to one stały się jedynymi nauczycielami (nie)moralności i (nie)wiary.
opr. mg/mg