Czy w czasach zarazy terroryzmu i nienawiści Franciszek nie pomylił się, ogłaszając Rok Miłosierdzia? Co dał nam ten Rok?
Czy w czasach zarazy terroryzmu i nienawiści Franciszek nie pomylił się, ogłaszając Rok Miłosierdzia? Co dał nam ten Rok?
Ogłoszenie Nadzwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia w marcu ubiegłego roku, w drugą rocznicę wyboru Franciszka, zaskoczyło wielu. Prędzej spodziewalibyśmy się (a może i oczekiwalibyśmy?) Roku Sprawiedliwości i Słusznej Kary. Tymczasem Rok Miłosierdzia dobiega końca. 20 listopada symbolicznie zostały zamknięte Drzwi Święte bazyliki św. Piotra na Watykanie. Wielu powie, że nie widać, aby napięcie w świecie zmalało. Sam papież mówi o trwającej wojnie światowej w kawałkach. Konflikt w Syrii nie uległ zmianie. Państwo Islamskie kontynuuje zamachy terrorystyczne, które budzą lęk nawet w państwach wysoko rozwiniętych. Rosja nadal manifestuje swoją militarną niezależność i wpływy polityczne, a Donald Trump oświadcza, że nie jest pewny, czy stanąłby w obronie państw bałtyckich, gdyby Putin w nie uderzył. Nie widać też szans na rozwiązanie kryzysu migracyjnego, a Afryka i Azja osądzają cywilizację zachodnią o wywołanie światowych konfliktów. Nie może nas dziwić fakt, że narastają tendencje do zamykania granic i umacniania armii. Króluje lęk i poczucie bezkarności oprawców. Z ust polityków, także w Polsce, prędzej usłyszymy o sprawiedliwości, karze czy nawet odwecie niż o miłosierdziu i pojednaniu. A jednak papież postanowił inaczej. Czy się pomylił?
Nie możemy spieszyć się z odpowiedzią, chociażby dlatego, że z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia w pierwszej połowie XX w., a wówczas tym, który o miłosierdziu przypomniał, był sam Bóg. W okresie rodzenia się śmiercionośnych totalitaryzmów oczekiwać można było Bożej interwencji, która ukarałaby złoczyńców. Bóg natomiast przekazał prostej siostrze zakonnej z Polski orędzie o swoim miłosierdziu. W naszej ocenie może wyglądać to tak, jakby Bóg tego całego zła nie widział, nieracjonalnie, a może ktoś powiedziałby, że naiwnie, objawił się Faustynie Kowalskiej, która w tych okolicznościach miała przypomnieć ewangelię miłosierdzia. Czy było z tego powodu mniej zła? Czy II wojna światowa nie wybuchła krótko po tych objawieniach i nie pochłonęła milionów istnień? Pytanie o skuteczność objawień siostry Faustyny czy Roku Miłosierdzia papieża Franciszka dotyczy jednak nie tylko tego, czy coś się już zmieniło, ale raczej czy mieliśmy okazję, aby coś zmienić. Trzeba też zadać pytanie o zmianę, która mogła dokonać się w nas, w naszym sposobie myślenia, a nie tylko na zewnątrz. Nie wiem, czy istota tego, co miało się dokonać w Roku Miłosierdzia da się rzeczywiście sprowadzić do spektakularnych zmian w świecie. Może na te ostatnie trzeba cierpliwie poczekać. Zgodnie zresztą z Ewangelią, która mówi, że najpierw zmienia się serce człowieka, potem jego sposób myślenia, a dopiero w końcowym efekcie przychodzi zmiana postępowania.
Niebezpieczeństwo szukania efektów czysto zewnętrznych jest jednak uleganiem pokusie postrzegania uczynków miłosierdzia przez pryzmat użyteczności. Komentując skutki Roku Miłosierdzia niestety wielu zwraca uwagę tylko na praktyczny jego wymiar. Trzeba oczywiście przyznać, że wiele osób i wspólnot zrobiło coś bardzo konkretnego w służbie dla ubogich. Znam ludzi, którzy właśnie w tym roku wyszli na ulice do bezdomnych. Abp Konrad Krajewski pokazał bardzo dobitnie, jak służba ubogim w Rzymie może stać się spotkaniem między hierarchią kościelną a ludźmi ulicy, i jak bardzo to spotkanie może być wzajemną wymianą dóbr nie tylko materialnych. Dzięki większemu skupieniu mediów na pracy i życiu takich ludzi jak s. Chmielewska nauczyliśmy się bardziej wyrozumiale patrzeć na ludzką biedę materialną i duchową. Nawet na więźniów spojrzeliśmy inaczej. Pewnie jeszcze wiele pracy przed nami, szczególnie w kontekście „podróżnych w dom przyjąć”, ale jakiś krok już zrobiliśmy chociażby przez czynny udział w projekcie „Rodzina Rodzinie”, który wobec syryjskich uchodźców zaproponowała Caritas Polska.
To, co jednak wydaje się najbardziej obiecujące dla przyszłości relacji międzyludzkich, a nawet między całymi narodami, to konkretne doświadczenie miłosierdzia Bożego. Nie chodzi wcale o to, aby zatrzymać się na 20 mln wiernych, którzy w tym czasie przyjechali do Rzymu. Można liczyć papieskie audiencje czy sympozja naukowe. Najważniejszego nie da się jednak policzyć. Są to ściągnięte przez misjonarzy miłosierdzia ekskomuniki za najcięższe kościelne przestępstwa. To rozgrzeszenia z aborcji, których w tym roku mogli dokonać wszyscy kapłani, w każdej sytuacji. W końcu niezliczone przejścia przez Święte Drzwi, które Franciszek kazał otworzyć nie tylko w Rzymie, ale na całym świecie, nawet w zwykłych parafiach. Co dokonało się w sercach ludzi, którzy przez nie świadomie przechodzili? Jaka nadzieja się w nich zrodziła? Jakie poczucie winy, które stało się impulsem do konkretnej zmiany? No i jak wiele osób poznało św. Faustynę i sięgnęło po jej Dzienniczek, w którym Jezus porównuje swoją miłość do rozgrzanego do czerwoności żelaza, a największą nawet zbrodnię do kropli wody, która na to żelazo spada i w jednej chwili zanika. Przecież taka lektura albo przejście przez Bramy Miłosierdzia to nie była jeszcze spowiedź, może tylko pewna zachęta, przyjęcie grzesznika z miłością do Kościoła. Te proste gesty mogły jednak prowadzić do pełnego pojednania i nawrócenia. A tak w wielu przypadkach rzeczywiście było.
Tak właśnie zaplanował to sobie Franciszek. Dlatego hasłem tego roku nie było coś, co wskazywałoby w pierwszym rzędzie na skutki zewnętrzne, ale najpierw chodziło o odnowione serce i sposób myślenia. Mieliśmy stać się „Miłosiernymi jak Ojciec”, a nie tylko coś wykonać. Papież napisał w bulli ogłaszającej Jubileusz Miłosierdzia, że trzeba „odkryć na nowo miłosierne oblicze Ojca”. Bo motywem czynienia miłosierdzia wobec innych jest doświadczenie na sobie miłosierdzia Boga. Jeśli jest na odwrót, uprawiamy czystą filantropię albo moralizujemy. Grozi nam też pomaganie innym z poczuciem wyższości. Trochę na zasadzie: „Ja jestem lepszy – ubrany, syty, chodzący do kościoła, uczciwy – więc tobie pomogę, bo to ty jesteś ten pogubiony, nie ja.
Papież chciał więc, abyśmy w swoich konkretnych sytuacjach życiowych, w kontekście swoich grzechów i przypominających się słabości, odkryli Boga, który jest zawsze miłosierny. Nie tylko wtedy, gdy jest potrzeba, gdy ma ochotę, gdy spojrzy łaskawie. Bp Grzegorz Ryś komentując przypowieść o miłosiernym ojcu i dwóch synach, zauważył, że powodem miłosierdzia ojca nie była sytuacja, w której znalazł się marnotrawny syn. To nie jest tak, że ojciec się wzruszył konkretną sytuacją, więc podjął łaskawie decyzję, że przyjmie syna z powrotem. Powód nie był ani w synu, ani w jego dramatycznej sytuacji, ale był w ojcu, w tym, kim ojciec jest sam w sobie. Bóg w najgłębszej swej istocie jest miłosierny. Skutkiem tego roku ma być ta dobra nowina, która dotarła do nas mocniej i dlatego jeszcze mocniej chcemy ją głosić światu: miłosierdzie to nie tylko jeden z przymiotów Boga, jakoby nasz Pan tylko bywał miłosierny, ale Bóg JEST miłosierny. To jest Boże DNA, które nam także zaszczepił.
Z faktu, że Bóg jest miłosierny zawsze wypływa jeszcze jedna sprawa: miłosierdzie Boga wyprzedza nasze nawrócenie. Papież komentując wspomnianą przypowieść, mówił, że „ojciec nieustannie wychodził na taras, patrząc na drogę i wyglądając, czy syn nie powraca... Oczekiwał tego syna, który nieźle kombinował, ale ojciec na niego czekał”. Pan Jezus chodził do domów celników, jadał z prostytutkami, zanim ci się nawrócili. Czasem mówimy: miłosierdzie jest dla tych, którzy pokutują i się nawracają. A co było najpierw? Nawrócenie Zacheusza czy dostrzeżenie go przez Jezusa i przyjście do niego w gościnę? Nawrócenie cudzołożnicy, która miała być ukamienowana, czy przywrócenie jej godności przez Chrystusa? To właśnie doświadczenie miłosierdzia Boga zmienia życie. Także to moralne. Oczywiście bez decyzji nawrócenia, bez uznania grzechu i żalu, nie można przyjąć Bożego przebaczenia. Można odrzucić Boże miłosierdzie i nie doświadczyć przemiany życia. Pewnie niejedna osoba, która doświadczyła miłości Jezusa, odrzuciła Go i nie zmieniła swojego życia. Ale nigdy nie możemy mówić, że najpierw jest moje postanowienie poprawy, a potem dopiero Pan Bóg się lituje i okazuje miłosierdzie. Najpierw jest spotkanie z Bogiem, spotkanie przemieniające, które – jak pisał Benedykt XVI – nadaje decydujące ukierunkowanie wszystkim innym wyborom.
Dlatego najważniejsze pytanie o Rok Miłosierdzia to pytanie o osobiste doświadczenie prawdziwego oblicza Boga – Ojca Miłosierdzia. To pytanie, czy pozwoliłem w tym Roku objąć się Bogu Jego miłosierdziem, stanąć w prawdzie, uznać swoją nędzę, pozwolić siebie kochać i obejmować tak jak ojciec syna w przypowieści. A przez to realnie zmienić swoje życie. Dopiero mając takie doświadczenie, możemy głosić i czynić miłosierdzie innym, by przez to sami doświadczyli miłosierdzia Boga i zmienili swoje życie. Bez doświadczenia miłosierdzia Boga będziemy jak starszy syn z przypowieści, który nie rozumiał postawy ojca. Bez tego doświadczenia nie będziemy też rozumieli naszego papieża, który rok temu pisał: „Są chwile, w których jeszcze mocniej jesteśmy wzywani, aby utkwić wzrok w miłosierdziu, byśmy sami stali się skutecznym znakiem działania Ojca. Z tego właśnie powodu ogłosiłem Nadzwyczajny Jubileusz Miłosierdzia jako pełen łaski czas dla Kościoła, by uczynić świadectwo wierzących jeszcze mocniejszym i skuteczniejszym”.
opr. ac/ac