Katolik w świecie wolności

Recenzja: Antoni Pospieszalski, O RELIGII BEZ NAMASZCZENIA, NOMOS, Kraków 1997

 

Karl Jaspers napisał kiedyś, że w warunkach wolności nie słychać głosu Boga jednoznacznie. Tymczasem większość wierzących potrzebuje i wymaga jednoznaczności. Bez niej ulega dezorientacji, traci żarliwość i siłę wiary, potem samą wiarę. Wie o tym dobrze Kościół katolicki, który od wieków ogranicza swobodę ludzkiej wiary w ramach obowiązującej ortodoksji, od pierwszego Soboru Watykańskiego opartej na nieomylności urzędu papieża. Wiedzą o tym również kościoły protestanckie, gdzie brak jednoznacznego autorytetu prowadzi do rozbicia i rozmycia chrześcijańskiego depozytu. Jednocześnie narasta od czasów renesansu pragnienie wolności i samostanowienia w sferze religijnej, moralnej i politycznej; temu pragnieniu towarzyszy niechęć do wszelkich autorytetów.

Co w tej sytuacji ma zrobić człowiek religijny? Jeśli należy do kręgu kultury zachodniej, z wolnością żyje na co dzień; jeśli wierzy w Boga, nie może nie uznawać autorytetów. Tę wewnętrzną sprzeczność rozwiązuje dwojako: albo cofa się ku tradycji z jej niewzruszonymi pewnikami teologicznymi i moralnymi, odrzucając zarazem współczesny świat jako aberrację szalonych liberałów, albo wolność traktuje jako religijne wyzwanie.

Ten, kto wiarę chcę połączyć z wolnością, pamięta, że chrześcijaństwo jest religią historyczną. I to nie tylko dlatego, że najważniejsze wypadki świętej historii chrześcijaństwa mają znamię konkretnych faktów, które wydarzyły się sub Pontio Pilato; również dlatego, że Bóg chrześcijan jest Bogiem historii. A skoro tak, to historia ma sens - sens mają dzieje nie tylko kultury i cywilizacji, ale każdego ludzkiego życia. Słowem, wydarzenia, w których uczestniczymy, są po coś. I po coś jest wolność, do której - jak mówi św. Paweł - zostaliśmy powołani (Gal 4,13). Ten, kto nie boi się wolności, nie odrzuci jej z przerażeniem jako siły jedynie niszczycielskiej, rozumie, że warto z nią współistnieć, by zobaczyć, jakie niesie nam dobro. Będzie żył w przekonaniu, że w dwudziestym stuleciu jesteśmy na wolność - by tak powiedzieć - skazani, że chroniąc się za murami tradycji, narażamy nasze życie na sztuczność; uciekając od wolności, podważamy autentyczność naszych odpowiedzi na wezwania Boga.

Antoni Pospieszalski, autor artykułów od lat publikowanych w paryskiej "Kulturze", w dziale zatytułowanym O religii bez namaszczenia, a dziś wydanych w formie książkowej, jest katolikiem dość rzadko występującym na polskim gruncie, katolikiem niepokornym, który podejmuje wyzwanie wolności jako wezwanie rzucone przez Boga. Nie może go nie podjąć, ponieważ od wojny mieszka w Anglii, kraju chrześcijaństwa poreformacyjnego, dziś faktycznie wielowyznaniowym, gdzie wolność sumienia i tolerancja religijna są nie teoretycznym nakazem, lecz imperatywem codziennego współżycia między ludźmi. Nie może go nie podjąć również i dlatego, że jest człowiekiem wielkiej wiary i gorącego serca, który głęboko czuje, że ograniczanie wolności, zwłaszcza gdy idzie w parze z wymogiem ślepego posłuszeństwa - choćby wobec magisterium Kościoła czy wobec papieża - czyni ludziom krzywdę i urąga Panu Bogu.

"Akt wiary - pisze Pospieszalski - może być prawdziwie autentyczny i akt miłości może być prawdziwie autentyczny tylko wtedy, gdy jest całkowicie dobrowolny" (s. 40). Wolność zatem jest fundamentem wiary. Temu przekonaniu Pospieszalski często daje wyraz na kartach swojej książki: kiedy z aprobatą pisze o "środkach ubogich", kiedy mówi o obecnej w Kościele politycznej pokusie stworzenia jednolicie katolickiej Civitas Dei, kiedy twierdzi, że nowoczesne chrześcijaństwo działa tylko i wyłącznie przekonującą mocą głoszonej prawdy. "Polityczna ambicja panowania istnieje w Kościele i wciąż konkuruje z ewangeliczną ambicją służenia Bogu i bliźniemu - powiada Pospieszalski. - Jedno wyklucza drugie, bo oczywiście niemożliwe jest stosowanie przemocy w służbie prawdy" (s. 84).

Tak, niemożliwe. Podzielam to przekonanie Autora. Nie podzielam natomiast jego zaufania do siły wolności. Wolność nie jest dobrem samoistnym ani jednoznacznym. Wolność jako archetyp, wolność w umyśle Boga - jeśli wolno tak się wyrazić - jest zawsze ta sama. Ale wolność, jaką przeżywa i realizuje człowiek, podlega rozwojowi i zmianom. Nie zawsze jesteśmy do wolności dojrzali i nie zawsze jej pragniemy, czasami odczuwamy ją jako ciężar i uciekamy od niej. Wolność bywa trudna, niebezpieczna, wymaga duchowej siły; zniewolenie daje człowiekowi ład i bezpieczeństwo. Czy zatem między wolnością i ładem zachodzi nieuchronna sprzeczność? Niekoniecznie. Ale współczesny świat, któremu Antoni Pospieszalski często daje wysoką ocenę, nie jest w moim przekonaniu wolnościowym ładem. Jest dość nieokiełznaną eksplozją wolności, w której człowiek daje sobie prawo samostanowienia o tym, co dobre, a co złe. Daje sobie to prawo nie tylko z pychy czy głupoty, ale dlatego, że tradycyjne autorytety straciły siłę przekonywania i wiarygodność. Jego wolność wynika zatem w dużej mierze z zagubienia i niepewności, jest pozbawiona rozmachu i twórczej siły. Dlatego nie podzielam spokoju czy nawet entuzjazmu, z jakimi Autor czasami mówi o współczesnym świecie.

"Nieszczęściem Kościoła było - pisze Pospieszalski - że po kilku stuleciach głębokiej penetracji starożytnego świata wyłącznie »ubogimi« środkami perswazji stał się nagle, na początku IV wieku, potęgą polityczną dysponującą wszystkimi środkami ustawowego i fizycznego przymusu" (s. 84). Zapewne było to nieszczęście. Ale czy mogło być inaczej? Czy większość ówczesnych chrześcijan, tak pośród zwykłych wiernych, jak i duchowieństwa i hierarchów, była dojrzała do wolności? Czy obejmując wielkie ludzkie masy, Kościół mógł sobie pozwolić na stosowanie tylko środków perswazji? I czy takie środki mogą być skuteczne, kiedy w religijnej instytucji zaczynają dominować organizatorzy i administratorzy, a mistycy i "szaleńcy Boży" usuwani są na plan dalszy?

Zgadzam się z Antonim Pospieszalskim, kiedy piętnuje tezę, iż "zbawienie ludzkości dokonuje się przez zaszeregowanie ludzi w ramach zwartej, odgórnie sterowanej organizacji, która jedna tylko jest w stanie zaaplikować im zbawienną naukę" (s. 87). Zgadzam się, że jest to "odwrócenie ewangelicznej nauki, według której pierwszym krokiem do zbawienia jest przemiana indywidualnych ludzkich serc, metanoia" (tamże). Pytanie tylko, czy to zaszeregowanie ludzi musi wykluczać przemianę serca. Cytowany już przeze mnie Karl Jaspers, nie katolik przecież, ale wierzący liberał, który chodził własnymi protestanckimi drogami, napisał kiedyś, że Kościół katolicki mimo swoich skłonności totalitarnych był zawsze otwarty na Transcendencję.

Natura ludzka jest ułomna i serce człowieka nie zawsze gotowe jest do przemiany, czasami jest po prostu zatwardziałe. Ten sam człowiek bywa raz aniołem, raz demonem. Nie wynika z tego, by Kościół, ani żadna instytucja religijna, miał ludzi zniewalać i kierować ich sumieniami niczym kapral musztrujący żołnierzy. Nie wynika z tego również, by nie było zbawienia poza Kościołem. "Bóg - pisze Pospieszalski - nie jest zależny od żadnej instytucji i jest natchnieniem autentycznie chrześcijańskich wartości, miłości Boga i bliźniego, które kiełkują stale i żyją poza wszelką chrześcijańską instytucją" (s. 151). Lecz prawdą jest i to, że człowiek łatwo ulega pokusie uzależnienia Boga od siebie czy od Kościoła; nie sądzę, by tę pokusę można było kiedykolwiek wykorzenić, nie sądzę, by ją można było po prostu pokonać wolnością. Ważna jest tylko proporcja dobra i zła w instytucji religijnej, ważne pytanie, czego w niej jest więcej: wolności czy idolatrii, natchnienia czy urzędowego dogmatyzmu, prawdy czy fałszu.

Odpowiedź na to pytanie określa nasz stosunek do tego czy innego Kościoła i pozwala dokonać wyboru. Dawniej wybór nie był możliwy; jeszcze długo po reformacji człowiek rodził się i umierał jako katolik lub protestant. Ani jego wiedza, ani jego wyobraźnia nie obejmowały innej wiary czy innej religii. Dziś świat się skurczył i nastąpiło w nim przemieszanie wyznań, religii, kultur i narodowości. Powstał swego rodzaju religijny "rynek", gdzie teoretycznie każdy, z racji przysługujących mu praw demokratycznych, może dokonać wyboru. Mamy dziś prawo do religijnego samostanowienia i trudno już cofnąć się do autorytarnych religii i Kościołów-Matek. Dlatego rację ma Pospieszalski, gdy pisze, że "nowoczesne chrześcijaństwo działa (...) tylko i wyłącznie mocą przekonującą głoszonej prawdy. Charakter dzisiejszego świata jest taki, że o religijności czy areligijności dorosłego człowieka decyduje tylko jego osobiste wewnętrzne przekonanie" (s. 85).

Oto paradoks dzisiejszego świata: upadek autorytetów prowadzi do wiary pozbawionej "socjologicznych podpórek’’, politycznej władzy i wszelkich środków bogatych. To wielka szansa dla wiary, dla jej autentyzmu i głębi. Ale zarazem wielkie niebezpieczeństwo: wolność jest przestrzenią, w której człowiek wybiera dobro lub zło, i nie istnieje żadna na świecie gwarancja - ani ludzka, ani Boska - że wybierze dobro. Dlatego rozumiem obawy i lęki konserwatystów czy ludzi obarczonych odpowiedzialnością za instytucje religijne. Rozumiem zarazem pean Antoniego Pospieszalskiego na cześć wolności, choć nie podzielam jego entuzjazmu; rozumiem jego gorycz wobec instytucji, które żądając absolutnej lojalności i posłuszeństwa, przesłaniają ludziom Boga, ale nie podzielam niepokoju co do słów Papieża na temat zagrożeń, jakie dla porządku moralnego niesie demokracja. Demokracja jest formą, nie treścią ludzkiego współżycia; pozbawiona moralnych wartości nie spełni pokładanych w niej nadziei i może wyrządzić wiele szkody. Rozumiem i podzielam pochwałę "środków ubogich" i bezinteresowności wiary, ale nie sądzę, by krytyka instytucji religijnych, a nawet ich reforma, automatycznie przyniosła więcej wolności i wiary.

Wolność nie jest zastanym i prostym dobrem, które tryśnie ze źródła, gdy tylko usuniemy przeszkody. Pismo mówi, że człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Niektórzy teologowie twierdzą, że choć obraz nosimy już w sobie, podobieństwo pozostaje do wypracowania. Nie inaczej - jak mi się wydaje - jest z wolnością: jej obraz jest jasny i dobrze nam znany, jej istota natomiast stanowi zadanie i powołanie człowieka. Wolność nie jest naszym stanem przyrodzonym, ale celem, do którego zmierzamy. Dlatego nieufnie odnoszę się do jej aktualnych postaci i wobec świata zachowuję większy sceptycyzm niż Antoni Pospieszalski. Dzielę natomiast jego "przygodę z wolnością", której Religia bez namaszczenia jest namiętnym wyrazem. Jest również krokiem w kierunku wiary przyszłości: samotnej, trudnej, ale autentycznej, takiej, która do Boga dociera przez wolność.

 

KRZYSZTOF DOROSZ, ur. 1945, dr, absolwent anglistyki UW, dziennikarz i eseista. Pracuje w Sekcji Polskiej BBC. Autor Masek Prometeusza (1989).

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama