William nie był praktykującym katolikiem, za to świetnie sobie radził z praktyką dyplomatyczną
William nie był praktykującym katolikiem, za to świetnie sobie radził z praktyką dyplomatyczną. Jego życie zmieniło się, gdy pewnego dnia trafił do spowiedzi do… Jana Pawła II.
Często przyjeżdżałem do Szwajcarii. Powód? Brak miejscowych księży. W 2001 r. zostałem poproszony przez proboszcza jednej z parafii nad Jeziorem Neuchatel o pomoc duszpasterską w okresie wakacyjnym. Tu właśnie poznałem Williama, jego żonę Jolle i ich synów. On – rodowity Szwajcar, ona – Francuzka. Szybko zorientowałem się, że chodzą codziennie na Eucharystię, wspólnie z dziećmi modlą się wieczorem, a w domu organizują spotkania z modlitwą różańcową dla zaprzyjaźnionych rodzin. Od początku budowało mnie ich pogodne usposobienie, gościnność, wysoka kultura osobista i umiejętność słuchania innych, a nade wszystko znajomość Pisma Świętego i zdrowa pobożność. I nic w tym dziwnego, byli to bowiem ludzie, którzy odkryli żywego Boga.
William pochodził z rodziny o tradycjach katolickich, ale już w młodości stwierdził, że wiara ogranicza człowieka. Jego dziadek, a także ojciec byli ambasadorami Szwajcarii, stąd jako chłopak mieszkał z rodzicami na palcówkach dyplomatycznych w różnych krajach. Ponieważ podobało mu się takie życie, postanowił kontynuować tradycję rodzinną. Po ukończeniu studiów zaczął powoli i mozolnie piąć się po szczeblach kariery dyplomatycznej. Wkrótce dał się poznać jako inteligentny dyplomata. Niestety, w życiu osobistym nie miał równie wielkich sukcesów. Pierwsze małżeństwo szybko okazało się porażką. Żona odeszła od niego, zabierając ze sobą synka. Nieco później poznał Jolle. To ona pomogła mu na nowo uwierzyć w sens życia i urodziła dwóch wspaniałych synów.
W połowie lat dziewięćdziesiątych William otrzymał awans na vice ambasadora swojego kraju w Rzymie. Wtedy, z racji sprawowanego urzędu, zaczął systematycznie widywać Jana Pawła II. Chociaż podczas oficjalnych spotkań Ojciec Święty nie wzywał otwarcie członków Korpusu Dyplomatycznego do nawrócenia, to jednak każde spotkanie z Głową Państwa Watykańskiego budziło w Williamie niepokój sumienia. Wiedział, że nie żyje według zasad przekazanych mu w dzieciństwie. Co ciekawsze, również Jolle, z którą wziął ślub cywilny, doświadczała podobnych poruszeń serca i nawet zaczęła się systematycznie modlić.
Pewnego dnia William obudził się z pragnieniem pójścia do Bazyliki Watykańskiej. Myśl była dziwna, bo przecież od lat nie chodził do kościoła. Poddał się jej jednak i jeszcze przed rozpoczęciem pracy znalazł się w świątyni. Tu „dopadła” go druga myśl: „Idź do spowiedzi”. W pierwszym momencie ten „pomysł” jeszcze bardziej go zaskoczył, jednak chwilę później zrozumiał, iż od dawna za tym tęsknił! Nagle stanęło mu przed oczami całe dotychczasowe życie. To była łaska natychmiastowego rachunku sumienia. Podszedł do konfesjonału i zaczął się spowiadać. Gdy skończył, w głosie spowiednika rozpoznał osobę… Jana Pawła II. Spowiadał go Papież!
Spowiedź nie załatwiła wszystkiego, ale zmobilizowała Williama do podjęcia konkretnych decyzji. Żył w konkubinacie. Nie miał jednak zamiaru znów opuścić Boga, skoro w tak cudowny sposób Go odnalazł. Wspólnie z Jolle zaczęli prosić o światło rozeznania. Otrzymali je pewnej nocy, gdy obojgu jednocześnie przyśniła się Maryja, zarzucająca swój płaszcz na ich łoże. Zrozumieli ten znak i podjęli decyzję o życiu w białym małżeństwie. To pozwoliło im powrócić do pełnej komunii z Kościołem.
Niedługo potem William dokonał kolejnego znaku zawierzenia. Obiecał Jezusowi, że nigdy świadomie nie skłamie i nie było to wcale błahe postanowienie w zawodzie, gdzie kłamstwo postrzegane jest jako jedno z ważnych narzędzi realizacji zleconych zadań. Miesiąc później stracił pracę. Uzasadnienie dymisji? Pracownik przestał być efektywny w negocjacjach. Tak więc pan ambasador zrujnował sobie karierę zawodową, bo przejął się Ewangelią, a dokładnie jednym zdaniem z Ewangelii, gdzie Jezus Chrystus wzywa, aby nasze „tak” było zawsze „tak”, czyli zgodne z prawdą. Odesłano go do Szwajcarii na podrzędne stanowisko w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Po dwóch latach nowy premier zaproponował Williamowi urząd konsula w Chinach. Przyjął tę misję, ale – jak sam powiedział – z Ewangelii nie zrezygnował.
Opowiadam często o Williamie – moim dobrym znajomym ze Szwajcarii – gdyż uważam, że jest on żywym dowodem na to, iż można być człowiekiem prawdomównym bez względu na zajmowane stanowisko czy pełniony zawód.
opr. aś/aś