Wierność w małych sprawach owocuje wiernością w wielkich...
Dbałość o przestrzeganie prawa naraża na pewien dyskomfort, choćby w postaci niezadowolenia innych. Jeżeli jednak mam wolne serce, a prawo rozumiem jako wyraz troski o człowieka i jego dobro, to w większości sytuacji wiem, jak postępować.
Pewnego razu, gdy byliśmy na wakacjach, mój mąż dowiedział się o zwolnieniach planowanych u niego w pracy. Pojawiły się myśli, że trzeba się jakoś ratować, np. „uzyskać” zwolnienie lekarskie po urlopie, by odwlec to, co najgorsze. Jednak w głębi serca wiedziałam, że nie można tak kombinować. Po powrocie z wakacji mąż został zwolniony z pracy. Zostaliśmy z jedną pensją i kredytem mieszkaniowym. Nie było to łatwe. Jednak z głodu nie umarliśmy. Pan Bóg wcale od razu nie nagradza za przestrzeganie prawa. A zresztą, czy taka jest Jego rola?
Jestem prawnikiem. Wychodzę z założenia, że prawa należy przestrzegać. Oczywiście, że nie jest ono doskonałe i nigdy takie nie będzie. I nie chodzi bynajmniej o przestrzeganie prawa dla samego przestrzegania. Chodzi o przyjęcie pewnego porządku, o uczenie się przyjmowania rzeczywistości taką, jaka ona jest, z jej niedoskonałościami. Chodzi również o kształtowanie sumienia. Wierność w małych sprawach owocuje wiernością w wielkich.
Od polityków wymagamy uczciwości, zachowywania prawa, a sami w najróżniejszych sytuacjach życiowych kombinujemy, zaczynając od małych lub większych nieścisłości w zeznaniach podatkowych czy takich nibydrobnostek jak jazda bez biletu… I nie widzimy związku pomiędzy naszymi zachowaniami a sytuacją gospodarczą, społeczną i polityczną kraju, w którym żyjemy. Często sami dajemy przyzwolenie na drobne nadużycia, np. przymykamy oko na zachowanie sąsiada, który wypił i zamierza prowadzić samochód. „Przecież na sąsiada nie przystoi donosić” – niejednokrotnie myślimy. Dlaczego nie? To on łamie przepisy i naraża zdrowie i życie innych! Po każdym długim weekendzie zadziwiają mnie informacje o liczbie zatrzymanych nietrzeźwych kierowców. Zawsze ciśnie mi się na usta pytanie, gdzie są ci wszyscy, którzy z nimi alkohol spożywali, towarzyszyli im, a potem byli świadkami, jak wsiadają za kierownicę. Co się stało z ich odpowiedzialnością?
Spójrzmy na istotę problemu. Trzeba mieć wolne serce, wolne od tzw. opinii ludzkiej, od tego, co sobie o mnie pomyślą inni, by w mądry sposób funkcjonować w społeczeństwie, by brać odpowiedzialność za porządek społeczny w tym wymiarze, w którym jestem w stanie to zrobić. Jeśli opinia ludzka jest dla kogoś „bogiem”, to warto czasami zweryfikować priorytety.
Przyczyn nieprzestrzegania prawa można byłoby wymienić wiele, jednak z pewnością wysoko plasuje się wśród nich chęć osiągnięcia jakichś korzyści: by mieć więcej, więcej znaczyć, by poczuć się lepiej; „obudować się” rzeczami, cieszyć się prestiżem społecznym. Taką postawę wielu tłumaczy stwierdzeniem: „Jak będę postępować zgodnie z prawem, jak zapłacę wszystkim uczciwie, niewiele mi zostanie”. A może ma niewiele zostać? Może mam na tym etapie mojego życia doświadczyć pewnego braku? Chodzi o zrozumienie faktu, że nawet jak nie będę miała nowego auta czy ładniejszego mieszkania niż sąsiad, to nie jestem gorsza. Często do tego wszystko się sprowadza – do nieustannego potwierdzania w oczach innych swojej wartości mierzonej statusem materialnym. Jakby to było wszystko, co mam: wartość, która przychodzi z zewnątrz, i niewiara w to, że przecież we mnie jest głębia. Chodzi o wolność wewnętrzną, o przekonanie, że przestrzeganie nawet niedoskonałego prawa jest właściwą drogą.
opr. aś/aś