Strażnik fundamentów

Dlaczego Zachód nie chce słuchać Papieża broniącego fundamentalnych zasad moralności i ładu społecznego

Od lat Papież powtarza prawdę, która materializuje się na naszych oczach: Europa potrzebuje jedności, ale nie osiągnie jej bez Boga.

Przed dwoma laty biograf Jana Pawła II, wybitny publicysta Gerge Weigel, pisał na łamach „Więzi”: „Pontyfikat Jana Pawła II, który dał Kościołowi katolickiemu bezprecedensowy wpływ moralny na sprawy świata, wyzwalając zarazem ten Kościół, by na nowo zrozumiał właściwą mu naturę i misję, spotkał się z tak trudnym przyjęciem w Niemczech, a właściwie na całym obszarze niemieckojęzycznym. Dlaczego tak się stało?” Sam autor pytania nie odpowiedział na nie jednoznacznie. Dzisiaj po 25 latach wielkiego pontyfikatu, zmieniającego nadzwyczajnie zarówno sam Kościół, jak - bardziej jeszcze -świat nas otaczający, możemy to pytanie poszerzyć. Dlaczego tak wielu ludzi w nowoczesnej Europie i Ameryce zamyka oczy na świadectwo Ojca Świętego? Dlaczego dyskusje publiczne tyczą jego zdrowia dużo częściej niźli przesłania? Dlaczego nauczanie papieskie jest odczytywane powierzchownie i odrzucane jako „niedzisiejsze”, „wsteczne” i „konserwatywne”? Odpowiedzi jest wiele i pewnie każda z nich niesie jakiś element prawdy. Zanim jednak spróbujemy je przywołać, zastanówmy się, czy w istocie Jan Paweł II jest Papieżem katolickiego konserwatyzmu. Tak, jeżeli przyjmiemy definicję mądrego konserwatyzmu, takiego, który chce zachować istotne wartości czasów minionych - nie, jeżeli przyjmiemy, że konserwatyzm to zachowywanie skorupy tych wartości.

Dobry konserwatyzm

W oczach zwykłych członków Kościoła Karol Wojtyła był niesłychanym modernizatorem. Wszyscy pamiętają, rzecz jasna, jego wizytę w synagodze rzymskiej i nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Izraelem. Pozwolę sobie na wspomnienie osobiste. Kiedy, tuż przed stanem wojennym, przeprowadziłem się z Krakowa do Warszawy, zdawało mi się, że na Mszę świętą przychodzę do Kościoła odmiennego obrządku. Z rozśpiewanego piosenkami Sacrosongu i pełnej intelektualnego życia rzeczywistości krakowskiej przeniosłem się w epokę o lat kilkadziesiąt wcześniejszą. Ambicją i sukcesem metropolity Karola Wojtyły było to, że do Kościoła jako instytucji zdołał przyciągnąć elitę umysłową młodzieży, że w dobrym tonie wśród studentów krakowskich lat siedemdziesiątych było bywanie na rekolekcjach i na dyskusjach w „Beczce”. Teraz wydaje się to proste i banalne, że śpiewa się w kościele przy akompaniamencie gitary, a Arka Noego zdobywa złote płyty, ale wówczas eksperymenty Sacrosongu dla części kapłanów starszego pokolenia trąciły nieomal herezją.

Nowoczesność nauczania Ojca Świętego przejawia się i w tym, że na międzynarodowym targowisku hipokryzji i pokątnego handlu interesami narodów, jakim jest Organizacja Narodów Zjednoczonych, dwukrotnie (w latach 1979 i 1995) twardo upomniał się o prawa człowieka jako wartość uniwersalną i niepodzielną.

Niepolityczny porządek rzeczy

Być może tutaj tkwi tajemnica tak częstego odrzucania papieskiego świadectwa. Oto bowiem przez całe lata politycy przyzwyczaili się do traktowania Papieża jako zwyczajnego przywódcy państwowego. Był Jan Paweł II partnerem prezydenta Reagana i pani premier Thatcher w rozbijaniu Imperium Zła. Wtedy, gdy Niemcy walczyli o zjednoczenie kraju, wspierało ich papieskie słowo. Wówczas, gdy Zachód wygrywał zimną wojnę, i kiedy ludzie wierzący w Związku Sowieckim upominali się o swoje prawa, słowo Jana Pawła II było użyteczne. Tyle, że wszyscy politycy zapomnieli, iż zadaniem Papieża nie jest osiąganie celów politycznych, lecz moralnych. Kiedy więc ze strony sojusznika w walce ze złem padać zaczęły słowa piętnujące „żarłoczność” kapitalizmu, zło świata nieograniczonej konsumpcji lub wzywające do wybaczenia swoim wrogom, politycy się zirytowali. Myląc porządki rzeczy, uznali za nielojalność obronę zasad.

Papież jako dyplomata to trochę oddzielny temat. Trudno jednak nie zauważyć żelaznej konsekwencji, z jaką Jan Paweł II broni wartości podstawowych. I nie jest to obrona doktrynerska. Wówczas, gdy Papież wypowiedział się przeciwko interwencji w Iraku, zarzucono mu pacyfizm. Ale, gdy wcześniej wspierał użycie siły przeciwko czystkom etnicznym w Kosowie, kiedy mówił w orędziu na Światowy Dzień Pokoju, że istnieje też kategoria wojny sprawiedliwej, pacyfiści odsądzali Ojca Świętego od czci, wymyślając mu od prawicowych konserwatystów.

Strach krytyków

W krytyce Papieża jako polityka czai się, niemal wszędzie, jedno uczucie. Strach. Świat postmodernistyczny przyjął jako naczelną zasadę powszechny relatywizm. Jego prawda i moja prawda są co najmniej równoprawne - powiadają relatywiści. Pojawienie się człowieka, który powiada, że pojęcie prawdy jest niepodzielne, burzy wygodny świat relatywistów. Na dodatek, ten ktoś nie zamierza narzucać prawdy siłą. Przeciwnie, powiada, że istotą człowieczeństwa jest wolność wyboru. Masz prawo do wybrania nieprawdy, ale ponosisz za to odpowiedzialność - to najkrótsze streszczenie politycznej myśli Jana Pawła II. Tak jak jego nauczanie społeczne sprowadza się do słów: „Pozwólcie Bogu być partnerem waszego życia”. Partnerem - jest to więc zaproszenie do odpowiedzialności, do dawania świadectwa; jakże fundamentalnie sprzeczne z dominującym w społeczeństwach postmodernistycznych hedonizmem połączonym z poddaniem się wszechmocy państwa mającego załatwić za obywatela jego problemy.

W tym roku tylko we Francji odnotowano kilka tysięcy przypadków śmierci osamotnionych starych ludzi z powodu olbrzymich upałów. W większości byli to ludzie pozostawieni bez opieki przez swoje rodziny. Dzieci wyjeżdżały na wakacje, uważając, że to państwo ma się zaopiekować ich starym ojcem. Odnotowano tysiące przypadków odmowy powrotu z wczasów po śmierci lub hospitalizacji najbliższych. Socjalna znieczulica może być wygodna tylko wtedy, gdy odrzuci się nauczanie papieskie. Podobnie jak wtedy, gdy nie chce się przyjąć do wiadomości obrony życia jako wartości nadrzędnej.

Krytyka Papieża nasiliła się w ostatnich latach, kiedy podczas pielgrzymek i na ekranach telewizyjnych obserwujemy papieskie świadectwo cierpienia. Media wykreowały obraz, który można streścić w tytule: „Jan Paweł Superstar”. Papież na nartach, Papież w górach, Papież dowcipkujący z młodzieżą. A tu nagle gwiazda okazuje się człowiekiem starym i schorowanym. Na dodatek - nie chowa swoich dolegliwości wstydliwie, ale pokazuje je światu, dając tym samym kolejne świadectwo. A jak pisał Giorgio Rumi: „W słowach wszyscy są po stronie słabych, cierpiących, niepełnosprawnych, ale kiedy tylko okaże się, że ktoś nie jest supergwiazdą, zaraz przeszkadza”.

Poza schematem

Krytyka Papieża szczególnie głośna w Niemczech i we Francji bierze się właśnie z tego, że Jan Paweł II nie mieści się w schematach, że jest nauczycielem, który wymaga, ale nie teoretycznie, tylko poprzez osobiste świadectwo. Odrzucenie papieskiej nauki daje złudne poczucie, że można robić to, co się chce. Gdy Konwent Europejski uchwalał projekt Konstytucji, nie mógł znieść nawet odwołania do tradycji chrześcijańskiej, wpisując się tym samym w nurt tradycji rewolucyjnej od Rewolucji Francuskiej do Bolszewickiej. Nurt, który absolutyzował człowieka, doprowadzając jednak do konstatacji egzystencjalistów o bezsensie życia. Współcześnie ten bezsens ma być zabity przez - nieustanną konsumpcję. Dawne „myślę, więc jestem” wiek XXI zastępuje słowami „konsumuję, więc jestem”. Tyle, że miliony głodnych w Trzecim Świecie i kolejne miliony urażonych w swojej narodowej oraz religijnej godności w świecie muzułmańskim czekają za progiem, by zakończyć bezrozumne konsumpcyjne eldorado. Pretensje do Papieża biorą się i stąd, że widzi on dalej i lepiej od innych przywódców. Od lat Jan Paweł II zwraca uwagę na nędzę Afryki - stała się ona światowym rozsadnikiem śmiertelnej epidemii AIDS. Od lat również powtarza rzecz, która materializuje się na naszych oczach: Europa potrzebuje jedności, ale nie osiągnie jej bez Boga. Dramatycznie zły projekt Konstytucji Europejskiej prowadzi do tego, że po raz pierwszy została zagrożona jedność Unii. Kolejni przywódcy mówią o możliwości wystąpienia ze zjednoczonej Europy, kolejne narody mówią o potrzebie spowolnienia procesu jednoczenia naszego kontynentu. Bo dom bez fundamentów można wprawdzie zbudować, ale długo taki dom nie postoi. Papież jest człowiekiem, który przez cały pontyfikat powtarza uparcie, aby o fundamencie, na którym budujemy nasze osobiste, narodowe i cywilizacyjne domy, pamiętać. A ci, .którzy miast fundamentów wolą zamówić większe fotele i orkiestrę ku zabawie, nie chcą przyjąć do wiadomości prawd elementarnych.

JERZY MAREK NOWAKOWSKI
Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 był podsekretarzem stanu i głównym doradcą premiera ds. zagranicznych, obecnie jest komentatorem międzynarodowym tygodnika WPROST.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama