Jak Maryja pocieszyła mnie w Betlejem

Odpoczynek w ramionach Matki

Intencji do modlitwy nigdy nie brakuje. Boże Narodzenie uważa się powszechnie za czas radości, ale może się zdarzyć, że akurat umiera ktoś z naszych krewnych lub rozpada się ważna dla nas relacja. A może choroba – twoja lub ukochanej osoby – nie pozwala ci radośnie świętować. Modlisz się więc: „Jezu, przyjdź mi z pomocą!”.

W maju zeszłego roku wyruszyłam na pielgrzymkę do Ziemi Świętej z całą listą podobnych intencji od mojej rodziny i przyjaciół. Naszą grupę przywitał wspaniały krajobraz Izraela, z górami porośniętymi przez drzewa oliwne i fioletowe osty. Byliśmy entuzjastycznie nastawioną grupą młodych ludzi, pragnących zanieść swoje modlitewne intencje do miejsca, gdzie Jezus wziął na siebie wszystkie nasze ciężary.

ZMAGANIA ZE SKRUPUŁAMI

Oprócz intencji powierzonych mi przez innych miałam także własną – chciałam prosić Boga o pomoc w walce

z nerwicą natręctw. Cierpię na szczególny typ takiej nerwicy, zwany skrupulanctwem, który polega na irracjonalnym lęku przed grzechem. Osoba z takim zaburzeniem przeżywa niepokój, że obraziła Boga, nawet gdy w rzeczywistości nie popełniła żadnego grzechu. Psychiatrzy kwalifikują skrupulanctwo jako nerwicę, kiedy towarzyszą mu obsesje i kompulsje o podłożu religijnym. Jedną z moich obsesji był przymus odmawiania Różańca w sposób doskonały, bez żadnych rozproszeń. Łączyło się to z kompulsywnym powtarzaniem poszczególnych Zdrowaś Maryjo lub nawet całej dziesiątki, jeśli czułam, że nie odmówiłam jej wystarczająco dobrze.

Choroba ta przeszkadza mi w codziennym funkcjonowaniu. Czasami czuję się tak bardzo niegodna, że przechodząc koło kościoła, wpadam w panikę. Wiem, że Bóg stał się człowiekiem, aby nas zbawić i napełnić swoją łaską, ale w praktyce nie widzę nic oprócz własnych słabości.

W trakcie terapii nauczyłam się pewnych ćwiczeń, które pomagają mi rozpoznać niemożliwe do wykonania nerwicowe przymusy oraz przeciwstawiać się kompulsjom. Wymaga to jednak nieustannej walki. Dlatego podjęta przeze mnie za zgodą terapeutki decyzja, że nerwica nie powstrzyma mnie przed wyjazdem do Izraela, była bardzo znaczącym krokiem. Zdawałam sobie sprawę, że pobyt w świętych miejscach może wyzwolić reakcje nerwicowe, ale mimo to bardzo chciałam tam pojechać.

WALKA WEWNĘTRZNA

Początek był całkiem niezły. Przychodziły mi wprawdzie do głowy negatywne myśli, ale zdołałam bez trudu je od siebie odsunąć. Poznawałam nowych ludzi, panowała dobra atmosfera, dowiadywałam się wielu nowych rzeczy i czułam się blisko Boga – do momentu, gdy znaleźliśmy się w Betlejem.

Pod koniec pielgrzymki odwiedziliśmy Bazylikę Narodzenia, gdzie znajduje się miejsce, w którym zgodnie z tradycją Jezus przyszedł na świat. Kiedy się tam zbliżyliśmy, osaczyły mnie okropne myśli. Każdy człowiek znajdujący się w tym kościele jest godzien, by stanąć przed Bogiem, tylko nie ja. W takiej chwili jak ta, powinna przepełniać mnie doskonała miłość i pobożność.

Był to napad nerwicy. Rozpoznałam jej głos po fałszywej logice, ale te myśli wydawały się tak wiarygodne! Nie pozostawiały miejsca na modlitwę czy kontemplację narodzenia naszego Pana.

Po zwiedzeniu bazyliki z przewodnikiem mieliśmy czas na indywidualną modlitwę i oglądanie kościoła aż do Mszy świętej. Wbiłam się w jakiś kąt, rozpaczliwie szukając miejsca, gdzie mogłabym być sama. Siedząc pomiędzy dwoma solidnymi filarami, próbowałam uspokoić oddech. Wyjmując kartkę i długopis, zaczęłam pisać, gdyż jest to jedna z moich najlepszych strategii radzenia sobie z nerwicą. Pisałam do Pana z absolutną szczerością, wyznając, że otaczające mnie święte rzeczy po prostu mnie przytłaczają.

W pewnym momencie przestałam pisać. Jak zwykle w takich sytuacjach, próbowałam odsunąć od siebie atakujące mnie myśli, ale moje wysiłki nie zdawały się na nic. „Jezu – pomyślałam – to jest naprawdę ostry atak. Potrzebuję Twojej pomocy”.

Wtedy przyszła mi myśl, co do której nie miałam żadnych wątpliwości, że pochodzi od Pana: „Co powiedziałabyś komuś, kto znalazłby się w takiej samej sytuacji co ty?”.

Ponownie przycisnęłam długopis do kartki i zaczęłam pisać: „Nerwica natręctw uderza w to, co dla danej osoby jest ważne. Dla cierpiących na skrupuły ważny jest Bóg, więc nerwica uderza w miłość do Niego. Skrupulant czuje, że musi modlić się czy wychwalać Boga w sposób doskonały (tu pojawia się kompulsja). To jednak nie jest konieczne, ponieważ Bóg zna serce skrupulanta i cieszy się jego miłością”. Zapewniali mnie o tym księża i teolodzy. „Skrupulanci nie potrzebują żadnych specjalnych ćwiczeń ani modlitw. Najlepsza i najprostsza rzecz, jaką mogą zrobić, to…”. Tu przerwałam, bo pojawiła się we mnie nowa myśl... Maryja. Idź do Maryi.

ODNALEZIONY POKÓJ

Uśmiechnęłam się do siebie. Oczywiście, że najlepsze, co mogę zrobić, to iść do Maryi! Czytałam przecież o tym, jak św. Ludwik de Montfort nazywał Maryję najłatwiejszą i najprostszą drogą do nieba, a mimo to starałam się sama uporządkować swoje myśli. Prawie zapomniałam o tym, żeby najpierw powierzyć je Maryi.

A przecież codziennie staram się powierzać siebie Maryi, odmawiając modlitwę św. Ludwika de Montfort: „Cała Twoja jestem, Maryjo, i wszystko, co moje, jest Twoje”. Przypomniałam sobie o tym, siedząc między dwoma filarami, i zrozumiałam, że nawet jeśli mój umysł nie jest w stanie sformułować słów modlitwy, wystarczy, że odnowię w sercu moje zawierzenie Maryi. Jak tylko sobie to uświadomiłam, napełnił mnie pokój. Czułam się bezradna, a zarazem całkowicie bezpieczna. Obsesyjne myśli nie ustąpiły, ale ja czułam się jak niemowlę, jak Dziecię Jezus w ramionach Matki Najświętszej. Maryja dbała o moje potrzeby tak, jak kiedyś dbała o potrzeby Jezusa.

W RAMIONACH MARYI

Poczucie spoczywania w ramionach Maryi nie opuściło mnie do końca pielgrzymki i nie opuszcza mnie po dziś dzień. Obsesyjne myśli przychodzą i odchodzą, ale nie muszę już radzić sobie z nimi sama.

A co z pozostałymi intencjami? Je także powierzyłam Maryi. Skoro Syn Boży spoczął w Jej ramionach, pozostawiając Jej troskę o wszystkie swoje potrzeby, dlaczego i my nie mielibyśmy postąpić tak samo? Skoro Bóg Ojciec powierzył Maryi karmienie, ubieranie i wychowanie Jezusa, to dlaczego i my nie mielibyśmy zaufać, że zaradzi Ona także i naszym potrzebom? Jest przecież naszą Matką, która wciąż wyciąga do nas ramiona.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama