Papież Franciszek i ubóstwo duchowe
Jedną z najbardziej wzruszających opowieści o św. Franciszku z Asyżu jest historia jego spotkania z trędowatym za bramami miasta. Wszystko zaczęło się od pewnego natchnienia, które otrzymał na modlitwie: „Jeśli chcesz poznać moją wolę, musisz znienawidzić i wzgardzić tym wszystkim, co dotąd twoje ciało kochało i co pragnęło posiadać. Wtedy... te rzeczy, które przyprawiały cię o dreszcz, przyniosą ci wielką słodycz i zadowolenie”.
Młody trubadur, który dotąd marzył, by stać się dzielnym rycerzem obracającym się w środowisku wytwornych panów i dam, zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie znosić ludzi kalekich, chorych czy pod jakimkolwiek względem nieatrakcyjnych. Kiedy więc następnym razem spotkał trędowatego, zsiadł z konia, podszedł do niego, a następnie objął go i pocałował. Akt ten miał przełomowe znaczenie w jego życiu. Stał się momentem nawrócenia, punktem zwrotnym, spotkaniem Jezusa w człowieku będącym wyrzutkiem społeczeństwa.
Myślę, że właśnie o takie nawrócenie chodzi papieżowi Franciszkowi, gdy mówi, że pragnie „Kościoła ubogiego dla ubogich”. My także, jak św. Franciszek, spotykamy wielu ludzi z marginesu — we własnej parafii, posługując w schronisku dla bezdomnych czy po prostu jeżdżąc po mieście. Jeśli nasze serca będą otwarte, usłyszymy Ducha Świętego, który przynagla nas do reakcji na wołanie ubogich. Modlę się z ufnością, abyśmy podczas takich spotkań potrafili przyjmować i przygarniać ludzi, których Bóg stawia na naszej drodze. Pomyślmy, jak wiele nawróceń dokonałoby się, gdyby każdy z nas zechciał to uczynić!
Ja sam przeżyłem taki moment nawrócenia wiele lat temu. Niedaleko naszego domu w Waszyngtonie mieszkał mężczyzna imieniem Herbert. Ponieważ często się upijał, miał zwyczaj pozostawiać u nas na przechowanie swoje pieniądze. Pewnego dnia pojawił się na naszym progu w wyjątkowo sentymentalnym nastroju. Kiedy go przywitałem, objął mnie niedźwiedzim uściskiem, z którego przez dłuższą chwilę nie mogłem się uwolnić. Pamiętam, że powiedziałem do siebie: „Guy, przestań się bronić. Pozwól Herbertowi się uściskać i sam też go uściskaj”. Nie było to dla mnie przyjemne, ale zrobiłem to. Jak Franciszek, zdobyłem się na to, by przezwyciężyć swoją odrazę. I podobnie jak w wypadku Franciszka, akt otwarcia na tego ckliwego pijaczynę przemienił moje serce.
O. Bergoglio przeżył podobne nawrócenie jako prowincjał jezuitów w Argentynie. Próbował rządzić wszystkimi, kontrolować ich postępowanie i bezwzględnie egzekwować przestrzeganie reguł. Jednak, jak sam przyznał, działając w ten sposób, nieświadomie zbudował mur pomiędzy sobą a współbraćmi. Wtedy wysłano go do Cordoby, gdzie nie tylko stanął twarzą w twarz z ubogimi, ale też rozpoznał swoje własne ubóstwo — ubóstwo duchowe, które nie pozwalało mu kochać tak, jak kocha Jezus.
Po tym doświadczeniu o. Bergoglio stał się innym człowiekiem. Ze zubożałego duchowo stał się ubogim duchem. Ten rodzaj ubóstwa był dla niego wyzwoleniem. Pozwolił mu przemawiać z prostotą i szczerością. Uwolnił go od troski i niepokoju, które tak często towarzyszą ludziom chwiejnym. Był odtąd w stanie przygarnąć każdego, biednego i bogatego, stając się świadkiem wolności, jaką daje Chrystus — wolności do miłowania wyrzutków, ubogich, ludzi z marginesu. Sądzę, że to doświadczenie położyło fundament pod jego wołanie o Kościół ubogi duchem, Kościół ubogi dla ubogich.
Także dziś, będąc już papieżem, Franciszek wciąż zaświadcza o tym, jakiego Kościoła pragnie. Celem jego pierwszej podróży apostolskiej nie były odwiedziny głowy państwa czy wspaniałego sanktuarium gdzieś w sercu chrześcijańskiej Europy. Odwiedził on rozbitków na włoskiej wyspie Lampedusie, a także wypłynął na morze łodzią patrolową, która codziennie wyławia z morza dryfujących ludzi. Nie są oni jeszcze nawet na marginesie społeczeństwa, nie mają nawet stałego lądu pod stopami, jednak Papież o nich pamiętał i chciał się z nimi modlić.
Od dnia swego wyboru Franciszek nie przestaje czynić podobnych gestów. Widzimy, jak stara się wyciągnąć pomocną dłoń do cierpiących w Syrii, w Rio de Janeiro, w Nigerii czy na Filipinach. Widzimy, jak pochyla się nad najbardziej bolesnymi miejscami Ciała Chrystusowego i przypomina nam, że są to nasi bracia i siostry, zasługujący na naszą miłość i szacunek.
Taka postawa Franciszka przejawia się również w jego nominacjach kardynalskich. Wielu z nowo mianowanych kardynałów pochodzi z takich miejsc, jak Haiti, Filipiny, Tonga czy Birma, a nie tradycyjnych ośrodków władzy, jak Stany Zjednoczone i Europa Zachodnia. Franciszek celowo udziela głosu tym, którzy nie mają licznej reprezentacji w Watykanie — ubogim i zepchniętym na margines Kościoła.
Papież Franciszek nie kieruje naszej uwagi ku ludziom z peryferii tylko dlatego, że potrzebują oni naszej pomocy. Nie chce, byśmy myśleli kategoriami: „my i oni”. Nie chodzi mu też przede wszystkim o obalenie dzielących nas murów ani o to, by bogaci stali się ubogimi. Zależy mu natomiast, byśmy nie ulegali złudzeniu, że to nasza zamożność czy ubóstwo określa, kim jesteśmy i w jakim stopniu zasługujemy na miłość i troskę innych.
Często poruszam ten temat w moich homiliach. Lubię powtarzać, że gdyby każdy z nas wsłuchał się we własną historię, uświadomilibyśmy sobie swoje własne ubóstwo. To nie od nas pochodzi nasze życie i nie jesteśmy w stanie całkowicie go kontrolować. Wszelkie życie jest darem Boga, a my wszyscy równymi sobie odbiorcami tego samego daru. Bogaty czy ubogi, mający dobre warunki mieszkaniowe czy bezdomny, analfabeta czy wykształcony, wszyscy jesteśmy do siebie podobni.
Prawda ta uwidacznia się za każdym razem, gdy uczestniczymy we Mszy świętej, gdyż Eucharystia w oczywisty sposób zrównuje ludzi ze sobą. Niezależnie od tego, kim jesteśmy i czego dokonaliśmy, wszyscy otrzymujemy identyczną hostię, wszyscy też pijemy z tego samego kielicha. Nie ma oddzielnego kielicha dla bogatych i oddzielnego dla ubogich. Silniejsi nie otrzymują większych czy lepszych gatunkowo hostii niż słabsi. Papież czy żebrak, wszyscy spożywamy z tego samego chleba i z jednego kielicha, niezależnie od pochodzenia czy statusu społecznego.
W mojej parafii w St. Augustine próbujemy przeżywać tę rzeczywistość w sposób praktyczny. Papież Franciszek zachęcił nas, księży, do „wyjścia z zakrystii” po to, by spotykać ludzi i dzielić się z nimi wiarą w Chrystusa. Prosił, by nie czekać, aż sami przyjdą, aż staną się tacy jak my, lecz by wychodzić im na spotkanie w ich niepowtarzalnej życiowej historii.
Tak więc otwierając w parafii „bank żywności” dla biednych, wprowadziliśmy pewną innowację. Mówiąc o ludziach, których obsługujemy, określamy ich jako naszych gości, a nie „potrzebujących” czy „głodnych”. Już ta prosta zmiana języka robi dużą różnicę — pokazuje, że zależy nam na tym, aby wizyta w naszym banku żywności była pozytywnym doświadczeniem. Przypomina też nam samym, że powinniśmy traktować wszystkich jak honorowych gości przychodzących do naszych domów — jak cenionych członków rodziny, a nie tylko puste żołądki do nakarmienia.
W naszym banku żywności mamy „produkty podstawowe” i „produkty dodatkowe”. Pierwsza grupa to produkty będące podstawą naszego wyżywienia: fasola, ryż, masło, chleb. Wydajemy je wszystkim, którzy przychodzą. Ale mamy również specjalne dodatki: desery, świeże owoce, przysmaki, a nawet plony z naszego parafialnego ogrodu. Zachęcamy naszych gości, by sami wybrali to, na co mają ochotę. Dając im wybór, szanujemy ich godność. Nie czują się jak żebracy. Gdy dowiadują się, że mogą sami oglądać i wybierać, na ich twarzach często pojawia się uśmiech. Czują, że są traktowani jak członkowie rodziny.
Obserwuję styl życia papieża Franciszka. Jeździ starym zdezelowanym samochodem. Mieszka w skromnym mieszkaniu. Odprawia Mszę świętą w skromnych szatach liturgicznych. Zatrzymuje się, by pozdrowić ubogich, chorych i cierpiących. Jego pokorne, proste życie przyciąga uwagę ludzi na całym świecie. I jest to wielkim błogosławieństwem dla Kościoła.
Jednak zauważenie to jeszcze nie to samo, co działanie.
Wyobrażam sobie, że gdyby papież Franciszek którejś niedzieli zawitał do mojego kościoła i wygłosił homilię, miałby dla nas słowa pochwały, ale także słowa upomnienia. Poprosiłby nas, abyśmy spróbowali żyć nieco skromniej — abyśmy mniej wydawali na siebie, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze mogli oddać tym, którzy borykają się z ubóstwem. Zachęciłby nas także do wyjścia na spotkanie tym ludziom, do dotknięcia ich, do wysłuchania ich historii. To pomogłoby nam lepiej zrozumieć, co to znaczy być Kościołem ubogim. W ten sposób zdołalibyśmy wydobyć się z duchowej nędzy i jak św. Franciszek znaleźć łaskę miłowania wszystkich bez wyjątku, tak jak Jezus nas umiłował.
Pójdźmy więc za nauką i przykładem papieża Franciszka. Starajmy się realizować jego wizję Kościoła ubogiego dla ubogich. Tak postępując, staniemy się o wiele bogatsi w oczach wszystkich innych.
opr. ab/ab