Spokojnie, to tylko sekty

Katolicy mają tendencję do polemiki z poglądami dawno przebrzmiałymi. Czy potrafimy jednak dostrzec aktualne "trendy" religijne, takie jak kult pieniądza i zdrowia i odnieść się do nich?

Spokojnie, to tylko sekty

Guru Padmasambhava,
źródło: Wikimedia Commons

Bóstwa ukazują się niezamaskowane w swej świeckości, z kolei diabeł skrywa się pod maską świeckości.

Ktoś (żeby nie powiedzieć, że to znów Chesterton) kiedyś napisał, że katolicy mają tendencję do dyskutowania z poglądami dawno już przebrzmiałymi. W ten sposób miłosiernie wskrzeszają to, co samo z siebie dawno już umarło. Dla przykładu podanego przez katolickiego neofitę, pogrobowcy reformatorów nie wierzą już w swoją wiarę, nikt nie powołuje się na „ten świetny kawałek Kalwina”, ale mimo że Bóg predestynacji słusznie nie znajduje wyznawców, ze strony katolickiej zawsze może liczyć na coś więcej niż obojętność.

Ta skłonność do uprawiania apologii względem nieboszczyków może być nawet zabawna, gdyby nie to, że nie jest zbawienna dla wciąż żyjących, którzy doczekają się polemiki dopiero po swojej śmierci. Widać w niej zarówno siłę Kościoła, który nawet nie broniony ostoi się, jak i słabość nie nadążających za współczesnymi sobie herezjami (słowo nieobecne zresztą w dzisiejszym dyskursie) synów Kościoła, którzy zbyt mało zainteresowani zbawieniem innych, pozwalają im błądzić aż do śmierci, która notabene również może być nieortodoksyjnie rozumiana.

Nie tak dawno wpadł mi w ręce jakiś seminaryjny periodyk wydawany przez kleryków, z którego dowiedziałem się, że największym współczesnym zagrożeniem są sekty religijne. Być może żyją jeszcze wyznawcy egzotycznych wierzeń, na których „moda” zapanowała w czasie mojego dojrzewania, ale z tego, co zauważyłem, „duch czasów” wieje dziś jednak gdzieś indziej. Dziś trendy są sekty niereligijne; królestwo szatana nie jest wewnętrznie skłócone (por. Łk 11,17), w świecie niewiary w Boga pojawić się musiały herezje nie religijne, ale właśnie „świeckie”.

Znajdują sobie zresztą oddanych sprawie „pożytecznych idiotów” także w gronie tych określających się nienowoczesnym mianem „chrześcijan”, którzy tworzą regułę z wyjątku od reguły: jeśli bogaty ma szansę na zbawienie — kto ma uszy, niech słucha — możemy być bogaci. Grzech zaniedbania rozpoznawania „znaków czasu” dosięga również wierzących, i marnym zdaje się pocieszeniem fakt, że po ich śmierci ktoś kiedyś rozprawi się z tym zagrożeniem, które nie zostało w porę przez tych najbardziej niezainteresowanych rozpoznane. Nawet jeśli sami jakoś przecisną się przez ucho igielne, to utrudniają zbawienie innym, gdy nie chcą zauważyć, że teraźniejsi bogowie różnią się od idoli przedchrześcijańskich tym właśnie, że prezentują się „po świecku”.

W świecie ukształtowanym przez chrześcijaństwo, jak zauważał młody Joseph Ratzinger (po jego śmierci ktoś pewnie sobie przypomni o tym, spokojna głowa!), bóstwa „straciły maskę boskości i muszą się ukazywać niezamaskowane w swej prawdziwej świeckości”. Pogaństwo postchrześcijańskie nie przypomina tego sprzed rewolucji, jakiej dokonało chrześcijaństwo wyznające wiarę w jednego Boga, poza którym nie istnieją bogowie. Z kolei wynikające z Objawienia rozróżnienie między Stwórcą a stworzeniem sprawiło, że świat uzyskał własną autonomię (nie absolutną, ale prawdziwą), a co za tym idzie, można dać się zamknąć w więzieniu doczesności nie zdając sobie sprawy z tego, że jest to po prostu nieortodoksyjna „religijność”.

Dziś niemiłościwie dla swoich wyznawców panująca religia zdrowia oraz kult Mamony, szerzony również przez schizofrenicznych wyznawców Boga, należy uznać właśnie za przejaw owej heterodoksyjnej tendencji, która ze słusznego rozróżnienia tego, co Boskie i światowe, uczyniła takie rozdzielenie, że „zagubił” się Bóg, a w pustce po Nim czci się to, co nieboskie. Parareligijny język niektórych stowarzyszeń promujących zdrowe odżywianie albo tak zwaną „edukację finansową” świadczą o tym, że mamy do czynienia z nowym rodzajem sekciarstwa. Inicjacja odbywa się w sposób adekwatny do „świeckiej religijności”, łyka się wszystko, co odpowiednio zapakowane w naukawą argumentację i poparte osobistym świadectwem „nawrócenia”, a może i „męczeństwa”.

Nie należy jednak panikować — to już Czytelnik wie — bo rzecz zostanie nazwana po imieniu za jakiś czas, gdy przyjdą następcy tych, którzy duszę zaprzedali diabłu, o czym dowiedzą się dopiero, gdy ten uniesie maskę świeckości.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama