Ciepłej wody i Euro?

Kard. Ratzinger, choć to poważny teolog, pisał także o futbolu. Może warto sięgnąć po jego refleksje przed Mistrzostwami?

W tekście Gra i życie — mistrzostwa świata w piłce nożnej sprzed około trzydziestu lat Joseph Ratzinger, ówczesny arcybiskup Monachium i Fryzyngi przedstawia interesujące spojrzenie na sprawę powszechnie lubianego sportu

Gdyby Lolek nie został papieżem, mógłby realizować się jako aktor. Albo pełnić funkcję bramkarza, ponoć bowiem wykazywał spore umiejętności piłkarskie na tej właśnie pozycji. Serwis internetowy goal.com opublikował nawet swego czasu ranking osobistości życia publicznego, które mimo talentu piłkarskiego wybrały inną drogę życiową; Wojtyła zajął w tej nie do końca poważnej klasyfikacji pierwsze miejsce! To zamiłowanie do sportu, w tym również do piłki nożnej, pozostało Wojtyle do końca życia. Papież-zwycięzca w turniejach rzeczy dokonywanych po raz pierwszy, jako pierwszy obejrzał mecz na żywo. Ten sympatyk Cracovii (sfotografowany onegdaj w szaliku konkurencyjnej Wisły) przyjmował na audiencjach zawodników drużyn wszelakich, jak zawsze w spotkaniach z ludźmi pozostając autentycznym. Bo Jan Paweł II stał się wszystkim dla wszystkich.

Z kolei obecny papież przez wiele lat jako przewodniczący Kongregacji Nauki Wiary pełnił rolę „golkipera” katolickiej ortodoksji, nie dopuszczając do samobójczych bramek strzelanych przez katolicką drużynę Kościołowi. Nie spodziewamy się oczywiście po Benedykcie XVI podobnego stopnia zainteresowania futbolem co w przypadku jego poprzednika, a jednak i on nie stronił od zainteresowaniem tym sportem. I chyba nie dlatego, że piłka nożna to — jak mówią klasycy sportowi — taka gra, w której biorą udział dwie drużyny, ale zawsze zwyciężają Niemcy. Tyle że oczywiście, jak wszystko, z czym się mierzy, również piłkę nożną potraktował papież z Niemiec z właściwą sobie pasją intelektualną. Benedykt XVI chce bowiem we wszystkim szukać wszystkiego, co niesie w sobie jakąś prawdę.

W tekście Gra i życie — mistrzostwa świata w piłce nożnej sprzed około trzydziestu lat ówczesny arcybiskup Monachium i Fryzyngi przedstawia interesujące spojrzenie na sprawę powszechnie lubianego sportu. Skoro żadne inne wydarzenie nie przyciąga tylu widzów, co właśnie piłkarskie mistrzostwa, „musi tu chodzić — wyciąga wnioski Ratzinger — o coś pierwotnie ludzkiego i rodzi się pytanie o siłę, którą ma w sobie ta gra”. Nie zadowala się oczywiście myśliciel przypomnieniem hasła znanego w starożytnym Rzymie: „chleba i igrzysk” (Polska ma swoją lokalną i uwspółcześnioną wersję tegoż: „ciepłej wody w kranie i Euro 2012”), bowiem takie pesymistyczne wyjaśnienie świadczące o dekadencji społeczeństwa, które nie ma już wyższych celów (sławna Polska grillująca), jawi się jako niewystarczające. Trzeba więc — nomem omen — dokopać się odpowiedzi na pytanie: „na czym polega fascynacja igrzyskami, że są tak samo ważne jak chleb?”.

Otóż według Ratzingera jest żądanie — parafrazuję pod kątem polskiego kontekstu — ciepłej wody w kranie i Euro 2012 „wyrazem pragnienia rajskiego życia, życia sycącego się bez wysiłku i życia spełnionej wolności”. W każdej bowiem zabawie widać jakiś exodus z codzienności, która zniewala, ku temu, co tę codzienność przekracza; z tego, co musi, ku temu, co nie musi być. I na drugi jeszcze aspekt można zwrócić uwagę — każda gra, w tym i piłka nożna, symbolizuje życie i jest włączeniem w nie, niejako antycypacją życia, tyle że w dowolnie kształtowanej formie. „Wydaje mi się, że fascynacja piłką nożną polega w istocie na tym, że łączy ona oba te aspekty w bardzo przekonującej formie”.

W jaki sposób przejawia się ten związek rywalizacji piłkarskiej z życiem? Uczy futbol tego, że zanim osiągnie się wolność, trzeba zdobyć przewagę; tę zdobywa się przez panowanie nad sobą, które to panowanie poprzedzone musi być treningiem. Jest też piłka nożna grą zespołową, wymagającą zdyscyplinowanego współdziałania, podporządkowania się piłkarza całości zespołu, z którym łączy go wspólny cel (sukces lub porażka). Elementem jednoczącym pozostaje też wspólna reguła, której zawodnicy się podporządkowują, a dzięki której uczą się „bycia razem i właściwego stawania naprzeciw siebie”.

Tak więc zarówno nasza reprezentacja piłkarska, jak i pożal się Boże ekstraklasa polityczna powinna wyciągnąć naukę z reguł rządzących futbolem. Pragnienie raju (te wszystkie „drugie Japonie” czy „drugie Irlandie”) już mamy, ale broni do niego dostępu lenistwo w podejmowaniu ascezy treningu. Pozostawmy jednak te złośliwości na boku, skoro sprawa dotyczy wszystkich, bowiem „zawodnicy stają się symbolem naszego życia”. Każdy z nas ma przecież uczyć się tego, że „człowiek nie żyje samych chlebem, a świat materialny jest tylko wstępnym etapem do tego, co istotnie ludzkie — do świata wolności”.

Połóżmy więc obok teleodbiornika książkę Szukajcie tego, co w górze (Kraków 2008), z której pochodzi tekst Ratzingera, aby na marudzenie żony zaserwować jej w przerwie meczu refleksję głębszą, niż spodziewała się po tym, który jedną rękę trzyma na pilocie, a drugą w paczce z chipsami. Należy jednak uważać, żeby jej wzrok nie padł na ostatnie zdanie: „jeżeli pójść głębiej, fenomen zafascynowanego futbolem świata mógłby nam dostarczyć więcej niż tylko rozrywki”. Bo wtedy słusznie wytknie nam, że głęboko to my trenujemy jedynie w miękkim fotelu.

Tekst ukazał się w Nowym Życiu nr 6 (454)/2012

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama