Ku wiecznemu weekendowi

Szkoda, że ewolucja, której wyznawcy ateizmu przyznają prerogatywy Boskiej wszechmocy, nie umie zobaczyć tego, co wyczarowała z kapelusza przypadkowych mutacji

Ku wiecznemu weekendowi

Lucas Cranach the Elder - The Garden of Eden
- Google Art Project.jpg, źródło: Wikimedia Commons

Ateistycznej pamięci Christopher Hitchens w swojej książce Bóg nie jest wielki zwrócił uwagę na następujący paradoks, który niewierzący w Stwórcę muszą przyjąć „na wiarę”: „ewolucja nie posiada oczu, lecz potrafi je wykreować”. Wielka szkoda, że ewolucja, której wyznawcy ateizmu przyznają prerogatywy Boskiej wszechmocy, nie umie zobaczyć tego, co wyczarowała z kapelusza przypadkowych mutacji.

„A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre” (Rdz 1,31), choć jeszcze nie czarujące, bo stworzenie jest dopiero pierwszym optymistycznym akordem w wydarzeniach, które happy endem zakończą się dopiero w przyszłości. Według słów wiecznie żywego Leszka Millera, „prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy”. Tę generalnie słuszną intuicję można by odnieść do relacji pomiędzy stworzeniem a zbawieniem rozumianym jako „nowe stworzenie”. To w perspektywie końca odkrywa się w pełni znaczenie początku, pytania o początek i cel są nierozdzielne. Stworzenie osiąga swój punkt kulminacyjny w Chrystusie, który jest Nowym Adamem, z kolei misterium Chrystusa oświetla tajemnicę stworzenia Starego Adama.

Żeby w pełnym świetle ujrzeć Ukrzyżowanie, należy na nie patrzeć z perspektywy Zmartwychwstania, z kolei nie byłoby gdzie postawić krzyża i dla kogo umierać „w pełni czasów”, gdyby nie stworzenie świata i człowieka „na początku”. Dzieła stwórcze i zbawcze należy rozróżniać, ale nie rozdzielać, co można wyrazić hasłem „symetrycznie lustrzanym”: Bóg stwarza, by zbawić; Bóg zbawia, bo stworzył. Stworzenie jest obietnicą i gwarancją zbawienia; Ten bowiem, który z niebytu powołuje do istnienia, może również przywrócić życie grzesznikowi-umarlakowi, a ostatecznie dokona również cudu ożywienia naszego trupa, by nie tylko dusza, ale również nasze uwielbione ciało mogło cieszyć się pełnią życia. W prawdzie o stworzeniu zawiera się już całe „DNA” przyszłego Przymierza między Bogiem a ludźmi, które osiągnie swój szczyt w wydarzeniu Chrystusa, Boga, który z miłości do człowieka sam stał się stworzeniem, choć nie przestał być jego Stwórcą. Co na ten Bosko-ludzki paradoks powiedział pan Hitchens, gdy umarłszy w 2011 roku znalazł się u Boga-Człowieka?

Kościół powtarza niezmiennie — choć dla wielu jest to wciąż nius — że świat został stworzony dla chwały Bożej. Jednak uwaga: Boga, którego zapewne różni od polityków niemal wszystko, na pewno dzieli od nich ta przedziwna właściwość, że nie szuka On własnego interesu. Jak zatem odeprzeć ten osąd o samolubstwo Boga, który pojawia się, gdy słyszymy, że zostaliśmy stworzeni dla Jego chwały? Bóg stwarza, według trafnego sformułowania św. Bonawentury, „nie po to, by powiększyć chwałę, ale by ją ukazać i udzielić jej”. Ten, któremu niczego nie brakuje, nie potrzebował niczego do szczęścia; owszem właśnie i tylko dlatego, że sam Bóg jest doskonałą wspólnotą miłości Ojca, Syna i Ducha, może dzielić się swoim szczęściem z innymi. Jeśli u grzesznych ludzi zdarza się, że pomagają innym, by samemu siebie zaspokoić, to Najświętszy stwarza jedynie z miłości i dobroci, dla usatysfakcjonowania innych, co równa się, a nie sprzeciwia temu, że czyni to dla swojej chwały. „Albowiem chwałą Boga jest człowiek żyjący, a życiem człowieka jest oglądanie Boga” (św. Ireneusz).

Jeśli Bóg przedstawił się nam jako Stwórca, uczynił to ze względu na wagę tego objawienia; Bóg nie rzuca bowiem słów na wiatr, ale w mocy Ducha Świętego przekazuje prawdy zbawcze. Do takich należy właśnie dobra nowina o pochodzeniu świata i człowieka, która, jak słusznie podkreśla Katechizm Kościoła Katolickiego, „jest tak ważna dla całego życia ludzkiego, że Bóg w swojej łaskawości zechciał objawić swojemu ludowi to wszystko, co należy koniecznie wiedzieć na ten temat”. Kto ma uszy wykreowane przez Niego, niechaj słucha tego, do czego własnym puchatkowym (nawet jeśli filozofującym) rozumkiem nigdy by nie dotarł. Niech się schowają w koszu na śmieci hurraoptymistyczne „hamerykańskie” poradniki pozytywnego myślenia. Zamiast gapić się w lustro i suszyć zęby do samego siebie, lepiej jest się przejrzeć w Objawieniu. Prawda o stworzeniu przez Boga wyzwala, w przeciwieństwie do poradników, które zniewalają; ślepe wypełnianie zestawu porad czyni niewolnikami, a spojrzenie na siebie oczami Boga — synami.

Autorzy natchnieni używają czasownika „stwarzać” (hebrajskie bara) tylko w odniesieniu do Boga — w przeciwieństwie do Stworzyciela wszyscy inni to rzemieślnicy, nawet jeśli artyści. Tylko wieczny Bóg daje początek czasowi i wszystkiemu, co istnieje poza Nim — choć nie musiało, bo Bóg nie był niczym zdeterminowany. Jako stworzenia nie jesteśmy więc ani dziełem ślepego przeznaczenia czy bystrej ewolucji, ani efektem konieczności sugerowanej przez niechrześcijańskie, panteistyczne wizje Boga, który jakoby musiał emanować „na zewnątrz”, jak polityk w czasie kampanii wyborczej. Z kolei stworzenie w sposób konieczny zależy od Boga, bo jeśli żyje tylko dzięki Niemu, to bez Niego — umiera.

Bóg stwarza wszystko „z niczego” („ex nihilo”), to znaczy że po pierwsze czyni to bez niczyjej pomocy, a po drugie, by powołać do istnienia „coś” czy „kogoś”, nie potrzebuje czegoś czy kogoś istniejącego wcześniej. Stworzenie świata nie dokonywało się przez łączenie istniejących już elementów w kosmicznym laboratorium. Nic Bogu nie kazało, nikt Mu nie podpowiadał, sam zechciał wpaść na pomysł, który znalazł w samym sobie, byśmy istnieli. Jeśli łaska pańska na pstrym koniu jeździ, to łaska Pana nie jest kaprysem, bo wypływa z Jego nie zmieniającej się woli. Nie ma większego powodu tego, że żyję, od Boga, który jest moją przyczyną.

Coś więcej niż piękną metaforą będzie stwierdzenie, że zostaliśmy „zrodzeni” w łonie Trójcy Świętej. Tylko tam, gdzie Ojciec „wycofuje” się i robi „miejsce” Synowi, a Ci Dwaj nie zamykają się we wzajemnej miłości, ale czynią „miejsce” Trzeciemu — Duchowi, mieści się fundament stwórczej płodności sięgającej ku stworzeniu. Motyw powołania człowieka do życia nie znajduje się poza Bogiem, ale właśnie w Nim. Jedynie Bóg, który jest Ojcem dającym Synowi wszystko, co sam ma, mógł obdarować również przybranych synów ludzkich; jedynie Syn, który całą pełnię zawdzięcza Ojcu, może stwarzać tych, którzy wszystko otrzymają od Niego; jedynie Duch, który jest „obejmowaniem” się Ojca i Syna, może sprawić miłość między Stwórcą i stworzeniem.

Jeśli są to tajemnice przekraczające nasze rozumienie, tym bardziej warto się pomęczyć nad ich pojęciem. A zanim odpoczniemy po pracy rozumu oświeconego wiarą, warto jeszcze na koniec zaznaczyć, że Stwórca traktuje tak poważnie człowieka uczynionego na Jego obraz i podobieństwo (por. Rdz 1,26), że nie doprowadza go do ostatecznego przeznaczenia bez kooperacji z jego strony. Dlatego stworzenie znajduje się „w drodze”; Bóg dał mu istnienie, podtrzymuje je i przez swoje zrządzenia (mówi się w tym kontekście o Bożej Opatrzności) prowadzi współdziałającego z Nim człowieka do osiągnięcia celu, którym jest to, by Bóg stał się „wszystkim we wszystkich” (1Kor 15,28).

Ewolucja wiecznie coś musi doskonalić na ślepo, bo nie ma oczu, by widzieć cel; Bóg prowadzi człowieka do odpoczynku wiecznego Szabatu (por. Rdz 2,2), dla którego to celu stworzył wszystko, co istnieje. Czeka nas wieczny weekend z Bogiem. Uff.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama