O toleracji dla wierzących
Od dłuższego czasu bardzo modnym słowem stało się słowo „tolerancja”. Wiele mówi się i dyskutuje o postawach tolerancyjnych czy o tolerancyjnym stosunku do wszelkich odmienności. A co na ten temat myśli młodzież? Poniżej prezentujemy wypowiedź Agaty, szesnastoletniej uczennicy Publicznego Gimnazjum nr 8 w Białymstoku.
Słowo „tolerancja” coraz częściej gości na szkolnej tablicy. Stanowi temat nie tylko godzin wychowawczych, zajęć z pedagogiem, ale przede wszystkim lekcji religii. Już po zanotowaniu w zeszytach magicznego wyrazu, rozpoczyna się żywa dyskusja. Mimo iż wszyscy doskonale znają jego znaczenie, na ławkach pojawiają się słowniki języka polskiego definiujące postawę tolerancji — TOLEROWAĆ: mieć szacunek dla cudzych poglądów, wierzeń, upodobań, różniących się od własnych; być wyrozumiałym. Choć definicja ta niewątpliwie trafnie odzwierciedla tolerancję, warto zastanowić się, czy we współczesnym świecie nie zmieniła ona swego znaczenia, a może nawet uległa wypaczeniu.
Młodzież XXI wieku myśli i działa na podstawie określonych stereotypów zapożyczonych z Zachodu. Kaleczenie języka ojczystego, tatuaże, włosy postawione na żel, papieros w ustach — to najczęstsze obrazki polskich ulic. Nikogo to już nie dziwi, sporadycznie starszy pan z dezaprobatą pokiwa głową mijając nastolatków sypiących wulgaryzmy jak z rękawa. Młodzież toleruje punków zakolczykowanych jak byki, lesbijki publicznie demonstrujące swoją odrębność, a nawet satanistów przywdzianych w czarne płaszcze z pentagramem.
Z pozoru wydaje się, że w tak tolerancyjnym społeczeństwie nie brak miejsca dla nikogo. Jest to jednak wniosek jak najbardziej mylny. Tolerowane przez młodzież są zachowania, zjawiska, normy — odmienne od powszechnie utartych, przyjętych przez dorosłych i Kościół. Sataniści i narkomani zawsze będą tolerowani w młodzieżowym społeczeństwie, w odróżnieniu od chrześcijan, którzy często spotykają się z odrzuceniem i są alienowani z młodzieżowej społeczności. Nie są mile widziane schludnie ubrane dziewczyny z teczkami pod pachą, a sympatyczny ton głosu czy uśmiech w stronę nauczyciela są arogancko kwitowane przez zdemoralizowaną klasę. Wyzywająco ubrane panienki wciśnięte w kuse spódniczki z awangardowym makijażem na twarzy spotyka się już nie tylko w amerykańskich filmach, ale także w polskich szkołach. Krzyż Święty nie jest „na topie” i powoli wypiera go pentagram. Wulgaryzm i agresję młodzieży potęguje wszechogarniający nurt na palenie, picie, zażywanie narkotyków...
Tak więc jasne staje się, iż współczesna młodzież toleruje jedynie to, co jej imponuje i odpowiada. Nazywają to „szpanem”. Tolerancji należy zaś wyznaczyć granice, których trzeba bezwzględnie przestrzegać. Jest ona jak lekarstwo — podawana w odpowiednich dawkach działa kojąco, leczy rany, pomaga wyzdrowieć. Jego brak jest brzemienny w skutkach, podobnie jak i nadmiar. Zbyt duże ilości powodują przesyt i niesmak. Młodzież nie znając tego umiaru buduje fundamenty społeczeństwa wierzącego nie w Boga, ale anarchistów wyznających wiarę w tolerancję!
Powołaniem katolika jest jednak nie tolerować drugiego człowieka, ale go kochać. Przykazania miłości jasno wyrażają opinię Kościoła na ten temat. Papież Jan Paweł II wyraźnie mówi o roli chrześcijanina, który zgodnie z przykazaniem: Będziesz miłował Pana Boga swego, z całego serca swego, z całej duszy swojej, ze wszystkich sił swoich, a bliźniego swego jak siebie samego ma za zadanie kochać Boga i bliźniego.
Jak bowiem wyobrażamy sobie człowieka wierzącego, tolerującego bliźniego? Taki ktoś, widząc pod kościołem ubogiego proszącego o jałmużnę, minie go bez słowa. Nie ubliży mu, nie poniży go ani też nie zelży, ale przejdzie obojętnie, tolerując jego „inną” (trudną) sytuację materialną. Nie będzie mu współczuł, ani go wspierał, nie wspomoże go także materialnie, będzie oschły, obojętny i zimny jak zimowe sople lodu kurczowo uczepione dachów domów. Wystarczy jednak, że przyjdzie wiosna i lód tej obojętności się stopi, a skroplona tolerancja odpłynie. Wtedy ten sam człowiek, odrodzony w sakramencie Pokuty, napełniony Bożą miłością nie tylko wrzuci pieniążek do pojemnika żebrakowi, ale także wesprze go żywą i szczerą modlitwą już w zaciszu domowym.
Także Chrystus często jest łazarzem. Ileż to razy katolik minie świątynię bez uczynienia znaku Krzyża Świętego czy choćby tylko symbolicznego spuszczenia głowy, a grupa roześmianych nastolatków przejdzie obojętnie obok cmentarza nie uczciwszy nawet chwilą ciszy pamięci na nim spoczywających. Najpierw medalik z Chrztu Świętego, potem z Pierwszej Komunii i Bierzmowania trafiają kolejno na dno szafy, założone odświętnie parę razy. Jeśli wstydzimy się pokazać, że jesteśmy wierzący, to jaka jest ta nasza wiara? Mała, słaba, nikła, okazjonalna?!
Nie pozwólmy, by Jezus, podobnie jak medalik w szufladzie, znalazł się na dnie naszego obojętnego, tolerancyjnego serca. Serca, które często toleruje ból i cierpienie drugiego człowieka, które odwraca się w drugą stronę na widok potrzebującego...
Otwórzmy się więc na potrzeby drugiego człowieka i wraz z chrześcijańską miłością nieśmy mu pomoc i wsparcie.
opr. aw/aw