Jeśli twierdzimy, że chrześcijaństwo przeżywa kryzys, to mając w pamięci słowa Jana Pawła II, za taki stan rzeczy nie możemy obwiniać Chrystusa!
Jeśli twierdzimy, że chrześcijaństwo przeżywa kryzys, to mając w pamięci słowa Jana Pawła II, za taki stan rzeczy nie możemy obwiniać Chrystusa!
On nigdy znikąd nie ucieka,
bo nawet gdyby chciał uciec, nie miałby dokąd.
Zacznijmy od końca, czyli od początku, jako że patrząc z góry, co prawda nie dostrzega się szczegółów, ale za to widzi się szerzej. Tak patrząc, można uchwycić całokształt. Widzimy — jak na scenie — które elementy dziejącej się rzeczywistości współgrają ze sobą, a które odstają od siebie, mało: walczą przeciwko sobie. W ten sposób spróbujmy popatrzeć na pierwszą papieską homilię Karola Wojtyły, wygłoszoną na Placu św. Piotra 22 października 1978 r.
Ostatnie jej słowa brzmią: „I na koniec zwracam się do wszystkich ludzi, do każdego człowieka (z jaką czcią apostoł Chrystusa musi wymawiać to słowo »człowiek«!). Módlcie się za mnie. Pomóżcie mi, ażebym mógł wam służyć. Amen”. A zatem człowiek na pierwszym miejscu. To znaczy, że chcąc opowiadać o człowieku, opowiada się zawsze więcej, niż się wie i niż jest się zdolnym ogarnąć rozumem i sercem. Dlatego papież Karol Wojtyła szukając Boga zarówno przed wyborem na biskupa Rzymu, jak i po, będzie uważnie przyglądał się ludziom i kulturze, którą tworzą. Wzorem biblijnych pisarzy będzie opowiadał o dziejach ludzi i świata jako o wspólnej historii Boga i człowieka.
Ale przecież Bóg, Bóg powinien być pierwszy i ostatni — powie ten i ów. Owszem, ale niekoniecznie, i nie przede wszystkim, zwłaszcza w chrześcijaństwie. Jeśli coś w miarę pewnego wiemy o Bogu, to jednak od człowieka o imieniu Jezus i od tych, którzy mu zaufali, to jest od Kościoła.
Jan Paweł II rozpoczął więc homilię od przytoczenia słów Piotra Apostoła skierowanych do Jezusa: „»Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego« (Mt 16, 16). Słowa te wypowiedział Szymon, syn Jony (...) Tak, wypowiedział je w swoim własnym języku z głębokim, przeżytym i odczuwalnym przeświadczeniem”.
Zanim jednak Piotr doszedł do tej prawdy o Jezusie z Nazaretu, jak wszyscy inni, łącznie z Maryją, musiał zmierzyć się ze swoimi dotychczasowymi życiowymi doświadczeniami, przekonaniami, w tym z dotychczasową swoją wiarą w Boga. Jednym słowem: znaleźć odpowiedź na pytania, które postawili sobie i Jezusowi mieszkańcy Nazaretu: „Skąd u Niego ta mądrość i nadziemskie moce? Czyż to nie jest syn cieśli? Czy Jego Matka nie nazywa się Maryja, a Jego bracia Jakub i Józef, i Szymon, i Juda? I czyż wszystkie Jego siostry nie żyją wśród nas? Skądże więc u Niego to wszystko się bierze?” (Mt 13, 54-56).
Jan Paweł II również podjął te pytania już w młodości, świadczy o tym jego twórczość teologiczna, dramatopisarska i poezja, i chcąc dać na to pytanie odpowiedź, przez cały czas posługi będzie uważał, aby nic, również w sferze symbolicznej, obrzędowej, treści jego słów nie przesłaniało czy zaciemniało.
Przyjmując urząd biskupa Rzymu, Jan Paweł II powiedział o rzeczy niby drobnej, ale o wielkim znaczeniu, a w naszej obecnej sytuacji dziwnie aktualnej: „Ostatnim ukoronowanym był Papież Paweł VI (...). Jan Paweł I (...) nie chciał potrójnej korony, a dzisiaj nie chce jej jego następca. Nie czas, w istocie, powracać do tego obrzędu, który — może niesłusznie — uznany został za symbol doczesnej władzy papieży”. Chcąc służyć każdemu człowiekowi bez wyjątku, Jan Paweł II będzie się starał podchodzić do ludzi po ludzku i mówić do ludzi po ludzku, czyli w takim języku, jaki rozumieją. Tak się też działo, począwszy od swoistych papieskich prymicji na Placu św. Piotra, przez odwiedziny w więzieniu u swojego niedoszłego zabójcy, w audytorium ONZ, w polskim parlamencie, tak czynił przekrzykując lewackich bojówkarzy w Nikaragui czy protestujących studentów Uniwersytetu La Sapienza, ale też w Asyżu, we wspólnej modlitwie i przemówieniu do najwyższych kapłanów niemal wszystkich religii świata.
Długo by opowiadać. Pamiętając tę homilię, trudno się jednak nie dziwić późniejszym zarzutom, jak choćby o pocałunek, jakim Jan Paweł II uszanował Koran. Takie zachowanie Papieża najzwyczajniej w świecie wynikało z jego przekonań, że „władza Pana naszego, absolutna, a przecież słodka i łagodna, odpowiada całej głębi ludzkiego wnętrza, jego wzniosłym dążeniom, jego woli i sercu. Nigdy nie przemawia językiem siły, ale wyraża się w miłości bliźniego i w prawdzie”.
Z perspektywy przeżytego czasu, „w swoim własnym języku”, gdyż nikomu z nas nie jest obca choroba, starość i cierpienia związane z tzw. wypadkami losowymi, możemy powiedzieć, że jednak najprawdziwiej Jan Paweł II przemówił, nic nie mówiąc — w ostatni tydzień przed śmiercią. W homilii inauguracyjnej w 1978 r. wspomniał co prawda o śmierci Piotra Apostoła, ale raczej tak, jak o śmierci mówią ludzie zdrowi, pełni sił, wręcz młodzi.
Tak przynajmniej może się wydawać na pierwszy rzut oka. Wątek Piotra Apostoła w tym kazaniu zamyka cytat z „Quo vadis”: „Panie, dokąd idziesz?” — pyta Piotr Apostoł Jezusa. Pyta całkiem rozsądnie, przecież Pan idzie do miasta, które się brzydzi wyznawcami Chrystusa. Tam, w tym mieście, sercu ówczesnego świata, dla nich nie ma miejsca, więc i Jezusa nic dobrego tam nie czeka. Dzisiaj również my, jakaś część chrześcijan, zadajemy Chrystusowi pytanie, ale sformułowane na odwrót: „Panie, dlaczego odszedłeś? Dlaczego nas opuściłeś?”.
Ten Piotrowy wątek należy zatem dzisiaj odczytać na nowo, odnieść jeśli nie do całego Kościoła, to na pewno do starych Kościołów wschodnich i zachodnich, związanych z Rzymem i niezwiązanych, których przedstawicieli Jan Paweł II nie tylko zauważył na inauguracji swojej posługi jednania ludzi i narodów, ale zapewnił: „Otwieram serce dla wszystkich Braci z Kościołów i Wspólnot chrześcijańskich, pozdrawiając szczególnie tych z Was, którzy tutaj jesteście obecni w oczekiwaniu na bliskie spotkanie osobiste; ale już teraz wyrażam szczerą wdzięczność za to, że zechcieliście uczestniczyć w tych uroczystościach”.
Jeśli więc twierdzimy, że chrześcijaństwo przeżywa kryzys, to mając w pamięci słowa Jana Pawła II, za taki stan rzeczy nie możemy obwiniać Chrystusa! On nigdy znikąd nie ucieka, bo nawet gdyby chciał to uczynić, nie miałby dokąd. Więcej, uciekającego przed prześladowaniami Piotra Apostoła też zawraca do Rzymu. Jan Paweł II mówił: „I chociaż dawniej wkładano na głowę papieża tiarę, potrójną koronę, by poprzez ten symbol wyrazić cały ustrój hierarchiczny Kościoła Chrystusowego, cała »święta władza« w nim sprawowana nie jest niczym innym jak służbą, służbą mającą na celu jedną tylko rzecz: by cały lud Boży uczestniczył w tej potrójnej misji Chrystusa”. Dlatego prosił Chrystusa: „spraw, abym mógł być sługą, sługą twoich sług”.
Sługa, służba, posługa — żadne biskupie i księżowskie kazanie prymicyjne i wizytacyjne bez tych słów się nie obędzie. To dobrze, szkopuł jednak w tym, że te słowa wciąż wydobywają się spod takiej czy innej korony-tiary.
I wreszcie słowa najsłynniejsze, dzisiaj już porzekadło: „Bracia i Siostry, nie bójcie się przygarnąć Chrystusa i przyjąć Jego władzę (...) Nie bójcie się, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi”. Otwierając drzwi, trzeba się liczyć z tym, że wraz z wchodzącym do naszego domu Gościem na nasze pokoje wtargnie fala świeżego powietrza, mogąca spowodować szok tlenowy, lawina zapachów zarówno z łąk i pól, jak i z kuchni bliższych oraz dalszych sąsiadów, ale też spaliny samochodowe, jęki umierających z głodu i chłodu, i skargi najboleśniejsze — bo tych, których myśmy, czyli Kościół, skrzywdzili. A więc wraz z Chrystusem, który „wie, co nosi w swoim wnętrzu człowiek”, wróci do naszego Rzymu rzeczywistość. I o to chodzi! Będzie po co żyć.
Nie mam odwagi, ale i to trzeba dopowiedzieć: i po co umierać.
opr. aw/aw
Copyright © by Tygodnik Powszechny