Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (51-52/99)
Dla niektórych polskich rodzin Boże Narodzenie musi być dniem bardzo trudnym, dniem, w którym należałoby je otoczyć specjalną troską. Rodziny specjalnej troski muszą bowiem tego dnia stawić czoło niezwykłemu doświadczeniu: jest to dzień wolny od pracy i nauki, a sklepy są zamknięte. Tymczasem wśród wielu argumentów używanych podczas niedawnej dyskusji o handlu niedzielnym, pojawiały się i takie: jesteśmy przez sześć dni zajęci od rana do wieczora, ale za to w niedzielę możemy radośnie podążyć do supermarketu, gdzie nasza rodzina buduje swoją wspólnotę i umacnia łączące nas więzi. Doprawdy wzruszające. Chyba którejś niedzieli wybiorę się do jednego z tych centrów, żeby ogrzać się w blasku rodzinnego szczęścia. Podobny blask musiał w twarzach Izraelitów widzieć Mojżesz, gdy jego rodacy integrowali się ze złotym cielcem. A teraz nadeszło Boże Narodzenie i doprawdy nie wiadomo, jak pocieszyć rodziny odcięte od swoich ulubionych miejsc kultu. Może w Indiach znaleźliby zrozumienie, bo tam — jak tłumaczył mi pewien znajomy Hindus — niedzielę uważają za wynalazek brytyjskiego imperializmu.
Szczęście z supermarketu ma cenę dnia, a jego trwałość bywa jeszcze krótsza. Staroświeckie polskie rodziny nadal integrują się w domu, wokół ustrojonej przez siebie choinki i odkurzonej stajenki. Być może dla rodzin nowoczesnych taki model nie jest atrakcyjny między innymi dlatego, że pochodzi z polskiej tradycji, zaś u schyłku wieku nader często dowiadujemy się, że polska tradycja nie pasuje do standardów światowych. Trudno powiedzieć, jakie to są standardy, bowiem wyznawcy standardów są niekiedy bohaterami nowego przysłowia: ,,Swoje ganicie, cudzego nie znacie”. Ciekawe jak reagują, gdy nagle ktoś ze świata standardów odkryje w tej naszej anachronicznej Polsce coś ciekawego i sympatycznego.
Wyznawcy standardów są nowocześni, więc może będą reagować spokojniej niż król Herod, którego zagraniczni goście, powszechnie uznani za Mędrców, zaskoczyli wiadomością, iż gdzieś w jego prowincjonalnym królestwie urodziło się dziecko warte dalekiej podróży tychże Mędrców. Herod musiał być wielce zaskoczony, bo gdzie jak gdzie, ale żeby w jego zacofanym kraju pojawił się ktoś interesujący? ,,Niemożliwe!”. ,,To w przyszłości powie łyżka” — odrzekli Mędrcy, którzy już wtedy przewidywali rozwój reklamy — ,,natomiast nawet twoi eksperci twierdzą, iż nowy król narodził się w Betlejem”, w takim, z przeproszeniem, judzkim Wołominie.
Herod mógł opinie swoich ekspertów poznać wcześniej, ale niewysoko szacował poziom miejscowej nauki, która nie mogła się odnaleźć w gąszczu edukacyjnych standardów świata antycznego. Jednak obcy uczeni też się nie sprawdzili i nie przedstawili sprawozdania. Jak wiadomo, wskutek stresu król spokojnej dotąd Judei, zarządził czystkę pokoleniową, zaś Święta Rodzina zamieniła się w uchodźców. Może byłoby inaczej, gdyby Herod się przemógł i uwierzył, że nawet we własnym domu można znaleźć coś wartościowego i nie trzeba się tego bać.