Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (23/2000)
Optymiści nie mają łatwego życia w naszym kraju. Gdy się włączy telewizor albo radio, czy otworzy gazetę, trudno zachować pogodę ducha. Zewsząd straszą różne TKM-y: Thriller, Kiler, Miller albo Trele, Kalisze, Morele. W dodatku w centrum, a więc tam, gdzie większość środków masowego przekazu ma siedzibę, rozpętała się burza gminna, którą co bardziej kreatywni dziennikarze i politycy zaczęli nazywać „bitwą warszawską” albo „zamachem stanu”. Jako optymista mam nadzieję, że Warszawie nic straszniejszego od mianowania komisarza nie grozi — trudno mi sobie bowiem wyobrazić, że w języku polskim znajdą się wtedy adekwatne do sytuacji określenia. Jeśli decyzja premiera była zamachem stanu, to czym jest prezydenckie weto? Armagedonem? Przy tym wszystkim wyszło na jaw, co niektórzy politycy mają na myśli, mówiąc o państwie prawa — teraz lepiej rozumiem to sformułowanie, często używane w antyrządowych filipikach. Otóż każdy z nas, kto dostanie zawyżony rachunek telefoniczny albo komu policjant odbierze prawo jazdy, może się od tych decyzji odwoływać, lecz najpierw musi zapłacić, nie może też po prostu prychnąć pogardliwie z rury wydechowej na funkcjonariusza. To jest państwo prawa dla elektoratu. Dla wybranych państwo prawa dopuszcza możliwość nieuznawania prawnych decyzji premiera. Czy premier miał rację — zdecyduje sąd, ale zrywanie plomb przez zawieszonego burmistrza pokazuje, że slogan o państwie prawa jest dla niego tyle samo wart, co socjalizm, którego w poprzednim wcieleniu sekretarza PZPR miał bronić jak niepodległości. Na szczęście nie bronił, ale demokrację to chyba studiował u jakiegoś anarchisty.
Również bezpośrednie kontakty z bliźnim mogą kogoś bardziej wrażliwego narazić na stresy. Szczególnie trudne są rozmowy z rolnikami, którzy czarno widzą przyszłość, czy to deszcz czy upalna spiekota. Właśnie niedawno, po spotkaniu z jednym z przyjaciół gospodarujących na ziemi lubuskiej, znalazłem się w ciemnej dolinie pesymizmu, mimowolnie próbując wczuć się w jego trudną sytuację. Na szczęście pocieszył mnie pewien Niemiec, z którego doświadczeń wynikało, iż nie narzekają tylko ci mieszkańcy wsi, którzy się już nie utrzymują z rolnictwa. Wydaje się, że narzekanie jest immanentną cechą rolniczego charakteru i cecha ta nie zna granic ni kordonów. W tym sensie zresztą nasz charakter narodowy (jeśli w ogóle coś takiego istnieje) jest silnie zakorzeniony w glebie rustykalnej.
Jednak prawdziwy promień światła trafił do mojej ciemnej doliny również z TKM-owych mediów, co pokazuje, że potępianie w czambuł może prowadzić na manowce. Otóż TVP transmitowała z Wadowic koncert urodzinowy, w czasie którego dzieci z Arki Noego śpiewały o tym, że każdy może być święty, a ich starszy kolega zachęcał do szukania świętych w swoim otoczeniu. Świętość bliźniego trudniej dostrzec niż źdźbło w jego oku, ale jaka radość, gdy się znajdzie. Szukanie wokół świętości wydaje się dobrą pokutą dla pesymistów, często wzywających innych do jubileuszowej spowiedzi.
opr. mg/mg