Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (27/2000)
Liban powrócił ostatnio na czołówki gazet. Nie ma tam już ani jednego izraelskiego żołnierza — głoszą komentatorzy bliskowschodnich wydarzeń. Mało kto zauważa, że ten niewielki kraj nadal okupowany jest przez prawie 40 tysięcy żołnierzy syryjskich.
Aż do połowy lat siedemdziesiątych Liban, na tle wojen i rewolucji, trapiących kraje sąsiednie, jawił się jako oaza spokoju. Co więcej, był jedną z nielicznych w regionie enklaw demokracji. Ustrój Libanu opierał się na delikatnej równowadze wpływów rozmaitych grup etnicznych, zamieszkujących kraj położony na cywilizacyjnym pograniczu Zachodu i Bliskiego Wschodu. Chrześcijańscy i muzułmańscy przedstawiciele tamtejszych wspólnot w różny sposób wyrażają własną tożsamość — dotyczy to szczególnie ich stosunku do kwestii, czy i na ile są Arabami — ale w zasadzie wszyscy uważają się za Libańczyków.
Misternie skonstruowana struktura państwowa nie wytrzymała nacisku wydarzeń zewnętrznych. Wypędzeni z Izraela Palestyńczycy, tułając się po różnych krajach arabskich, ostatecznie właśnie w Libanie zainstalowali bazy swoich formacji bojowych, nękających wypadami żydowskie osiedla w izraelskiej Galilei. Obecność palestyńskich uchodźców załamała kruchą libańską równowagę etniczną, doprowadzając w 1975 r. do wybuchu wojny domowej, której kolejnymi następstwami były zbrojne inwazje dwóch wielkich antagonistów, Syrii i Izraela. O ile jednak wojska izraelskie w wieloletnim, lecz zakończonym właśnie procesie opuściły Liban, „bratnia pomoc” wojsk syryjskich okazała się brutalną aneksją, przypieczętowaną w 1990 r. zdobyciem chrześcijańskiej części Bejrutu. Niezależnie myślący politycy zostali wygnani lub skrytobójczo zamordowani, a władzę nad okupowanym krajem objął posłuszny Syrii prezydent, wspierany przez marionetkowy parlament.
Czytając dziś o Libanie w doniesieniach prasy światowej, niestety także i naszej, mam wrażenie, że w podobny sposób pisała o Polsce w 1945 r. większość gazet zachodnich. Oto z niewielkiego, położonego gdzieś na uboczu kraju, wypędzono jego „odwiecznego wroga”, co z pewnością zakończy trapiący go okres chaosu. Ani słowa o tym, że ceną takiego „spokoju” jest utrata niepodległości. Wydaje się, że akurat polscy dziennikarze powinni okazywać większą wrażliwość na problemy kraju, którego najnowsza historia zadziwiająco przypomina nasze własne doświadczenia.
opr. mg/mg