Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (37/2000)
Szerokim echem w kręgach finansowych i gospodarczych Europy odbił się finał przetargu na telefonię komórkową trzeciej generacji (UMTS) w Niemczech. Sześć międzynarodowych konsorcjów otrzymało licencje za 98,8 miliardów marek. Wedle analityków, zapłacono 30 miliardów za dużo.
Telefony komórkowe trzeciej generacji to takie, którymi przekazuje się nie tylko mowę, lecz bazy danych i obrazy z dużą prędkością. Do tego potrzebne są odpowiednie częstotliwości, które można było po prostu przydzielić. Jednak rząd niemiecki, podobnie jak wcześniej rządy USA i Wielkiej Brytanii, postanowił wystawić je na aukcji. To pociągnięcie miało dać szansę wejścia na rynek także nowym operatorom, którzy tę szansą umieją najlepiej wykorzystać — czyli są gotowi najwięcej zapłacić.
Z punktu widzenia księgowości taka odpowiedź na pytanie, za co zapłacono, jest wystarczająca. Ale tzw. humanistom, interesującym się człowiekiem i tym, jak on w świecie sobie radzi, nasuwają się różne refleksje. Pojawiło się w prasie słowo „ekonomia powietrza”. Nie wiem, czy jest prawdą to, co przypomniał jeden z felietonistów, że rzymski cesarz Pesceniusz zamierzał wprowadzić podatek od oddychania. Nie trzeba sięgać tak daleko, wszak w wielu miejscowościach płaci się taksę klimatyczną — czyli podatek od czystego powietrza. A kraje, które mają go dużo do zaoferowania, należą do najbogatszych, wyprzedzają te, które obfitują w surowce. Udane przetargi na częstotliwości dowodzą, że coś, co nic nie waży, może być droższe i cenniejsze niż konkretne, ciężkie minerały. Nie czuję się na siłach, by wyciągać dalej idące wnioski. Ale przecież nie sposób nie postawić pytania, czy nie zmienia się pojęcie bogactwa, tradycyjnie wiązanego z ziemią i kapitałem!
Są i inne zjawiska mające wymowę nie do końca jeszcze rozszyfrowaną. Na przykład: by zachęcić potencjalnych nabywców do kupna samochodu, sprzedawcy niektórych marek zapewniają gratisowy serwis przez trzy lata. Wabik to nie lada, zważywszy koszty wymaganego co roku przeglądu. Ale coraz częściej jest odwrotnie. Sprzęt — np. kopiarkę — dostaje się darmo, z zastrzeżeniem, że sprzedawca będzie dokonywał serwisu, a papier będzie kupowany wyłącznie u niego. Gdy kopiarka się zużyje albo stanie się już przestarzała, sprzedawca na tych samych warunkach przywozi nową, a zabiera starą. A więc sytuacja odwrotna: nie przedmiot na własność, a obsługa gratisowa do czasu, lecz przedmiot gratis w użytkowanie, a obsługa i materiały płatne. Także gdy chodzi o samochody, można sobie wyobrazić, że dotychczasowy leasing — czyli po prostu płatna dzierżawa — przekształci się w możliwość gratisowego używania samochodu pod warunkiem kupowania paliwa określonego producenta.
Obserwatorzy wydarzeń zwracają uwagę, że zmienia się podejście do własności. Nad posiadanie czegoś na własność ważniejsza staje się możliwość używania. Bardziej niż nabycie czegoś, przedmiotem zachodów jest uzyskanie udziału, zapewnienie sobie dostępu, włączenie się w sieć powiązań. Wielkie firmy odchudzają swoje nieruchomości — i nie jest to tylko modny trend, lecz wynik rachunku ekonomicznego dyktowanego faktem, że o sukcesie decyduje szybkość i wyprzedzenie innych. Telefonów komórkowych trzeciej generacji nie ma jeszcze w powszechnym użyciu, a już ci najszybsi wydali grube miliardy, i to nie za własność, lecz za dostęp (do częstotliwości!). Nie znaczy to wcale, że własność się zdezaktualizowała lub że nie ma znaczenia, jaki kto posiada majątek. Przeciwnie, stanowi on punkt oparcia, pod warunkiem, że jest majątkiem aktywnym — wszak mówi się „aktywa”. Nie od dziś zresztą wiadomo, że „nieruchomy” nie powinien znaczyć „nieruchawy”.
Myślę, że chrześcijanie obserwują te zjawiska z zainteresowaniem. Bo pamiętają przypowieść o talentach. A może wspomniana na początku aukcja zbliża nas — paradoksalnie — do ewangelicznego pojmowania bogactwa?
opr. mg/mg