Spisek? Nie, historia...

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (41/2000)

Jeśli chce się dobrze poznać historię, nie wystarczy wertowanie dokumentów, trzeba także sięgnąć po literaturę faktu. Tam odnajdziemy coś więcej niż tylko fakty - także dramaturgię ludzkich decyzji, tajemnice sumienia, znaki minionych emocji i przekonań. Nasza wiedza o przemianie, jaka się dokonała w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych byłaby niepełna, gdyby nie ta garstka autorów, którzy przełamali milczenie na temat wydarzeń z tamtych lat. Sęk w tym, że nie przeczytamy tych świadectw.

Między sierpniową rocznicą strajku w Stoczni a sezonem wyborczym trwa w Polsce okres podwyższonej temperatury politycznej debaty. Jak stary bumerang, którego nie sposób wyrzucić, powraca pytanie: czy Okrągly Stół i gruba kreska to ślady spisku czy chlubne dowody politycznej roztropności, dojrzałości, która ocaliła kraj przed rozlewem krwi, przed wojną domową.

Tego nie będziemy wiedzieli. Na swój felietonowy użytek wypracowałem formułę równowagi. Z naszej strony było wyrzeczenie się przemocy, rozważna kalkulacja sił. A tamta strona wykorzystała tę sytuację do spisku. Kiedy obserwuje się posunięcia lewicy postkomonistycznej, widać wyraźnie, że jej spójność, karność, skuteczność są wyższe niż można by się spodziewać przyglądając się tylko jawnej i legalnej siatce hierarchii i powiązań. Poza obozem prezydenckim, opartym na SLD i OPZZ, działają media pozornie niezależne, zabiegające o wpływy w elektoracie UW i AWS, precyzyjnie i cierpliwie zmierzające do przygotowania koalicji SLD z UW, próbujące narzucić powszechne przekonanie, że "PRL to było jednak coś fajnego" i "wszyscy mniej lub bardziej kolaborowali z ludźmi Kremla". Piętro niżej działają struktury ekonomiczne strefy białej i szarej, dominia uwłaszczonej nomenklatury zgrabnie splecione z agencjami ochrony zatrudniającymi dawnych pracowników aparatu przymusu. Wolę nie myśleć, co jest niżej.

Gdy się za bardzo wierzy w spiskową teorię dziejów, ludzie uczą się nieufności i nienawiści, wpadają w bierność i pesymizm. Pisząc to, nie mogę nie wspomnieć niezapomnianej atmosfery Kongresu Kultury Chrześcijańskiej w Lublinie, która była przecież zaprzeczeniem nieufności, nienawiści, bierności i pesymizmu, a jednocześnie kontynuacją roztropności i dojrzałości najlepszych tradycji antykomunistycznego zrywu. Wracam do wystąpienia kard. M. Vlka i jego diagnoz dotyczących wychodzenia z cienia totalitaryzmu: "Owe reżimy mogły się tak rozszerzyć tylko wskutek szerokiej sprzedajności ludzkich istot, wskutek ich gotowości do zrzeczenia się obiektywnego porządku bytu, prawdy, dobra i zła, niesłuchania głosu rozumu i sumienia".

Wystarczy posłuchać, jak ekipa prezydencka tłumaczy błazeński i bluźnierczy występ Marka Siwca - aby pojąć, na czym polega życie w kłamstwie i z kłamstwem. Wystarczy sprawozdanie z prawyborów w Nysie, z wyborów samorządowych w Warszawie, aby policzyć, jakie są jeszcze rozmiary "zadomowienia się we wplątaniu" w siatkę posttotalitarną przenikającą organizm III Rzeczpospolitej. Nie dajmy się sparaliżować teorii spiskowej. Po prostu historia przemija tak wolno. Dwa dni spędziłem we Wrocławiu, w towarzystwie samorządowców-entuzjastów opracowujących strategię przywrócenia Odry społeczeństwu: wodniakom, turystom, nadbrzeżnym gminom. Ignorując wszelkie spiski, kłócili się, ile ekologii, ile muzeum techniki, ile biznesu, ile wypoczynku. To było zdrowe i skierowane w przyszłość. Nie byli wplątani w kłamstwo.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama