Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (38/2001)
Podczas burzliwych miesięcy po sierpniu 1980 r. spanikowana początkowo partia komunistyczna doszła do siebie i podniosła głowę. Żartowano wtedy, że "wraca nowe". Teraz też będziemy mieli, jak w kinie, "powrót do przyszłości". Rodacy, którzy się tym martwią, stanowią mniejszość - niestety, mniejszość bez przysługujących jej praw specjalnych. Wypada mieć nadzieję, że powszechne zadowolenie nie będzie przypominało sytuacji z przepojonej czarnym humorem przedwojennej piosenki, też związanej z kinem: "Raz wybuchł pożar w kinie - popatrz, popatrz, popatrz; ktoś krzyknął: głupstwo, minie - popatrz, popatrz, popatrz. I wszyscy uwierzyli - popatrz, popatrz, popatrz; i wszyscy się spalili - popatrz, popatrz, popatrz". Popatrzymy, pożyjemy, zobaczymy. Korzystając z kłopotów finansowych państwa - i prawdopodobnie nie potrafiąc zaproponować trudnych rozwiązań - nowe władze, upojone swoimi możliwościami, postarają się wrócić na dłużej. Pod pretekstem oszczędności zapowiadane już są znaczne zmiany konstytucyjne. Zniesienie Senatu, ograniczenie liczby sędziów Trybunałów Stanu i Konstytucyjnego (oznaczające ograniczenie efektywności tych ciał, a także zapewne nowe wybory ich członków) są w istocie próbami ograniczenia wszelkiej kontroli. Wstrzymanie dotacji dla partii politycznych skaże opozycję na wieczny niedorozwój. Dotychczas konstytucja, przy całej swojej ułomności, była pewnym tabu; w każdym razie podczas ostatniej kadencji nie podjęto żadnej poważnej próby dokonania w niej zmian. Był to jeden z fundamentów stabilności państwa, które w sytuacji przemian - trudniejszych niż to zakładano dziesięć lat temu - bardzo takiego fundamentu potrzebuje. Tabu mają zaś to do siebie, że raz naruszone, stają się podatne na wszelkie naruszenia. Niewykluczone, że wobec trudności gospodarczych wzrośnie popyt na igrzyska, tych zaś w naszym kraju mogą znowu dostarczyć odgrzewane dysputy ideologiczne, z tak dobrze i wielokrotnie sprawdzoną kwestią aborcji na czele. Kto wie, czy i Konkordat nie będzie raz jeszcze kwestionowany. Przecież w latach 1993-1997 dywagacje na temat nieszczęsnych nieboszczyków, których ksiądz proboszcz nie wpuści na cmentarz, wspaniale zastępowały dyskusje o reformach. Reformy w końcu przeprowadził ktoś inny, kto - jak to w życiu bywa - po wykonaniu czarnej roboty musi odejść. A może będzie inaczej. Może zwycięzcy rzeczywiście mają pomysł na rozkwit Rzeczypospolitej. Może ich liczny elektorat, uniesiony entuzjazmem ochoczo przystąpi do realizacji nawet najtrudniejszych rządowych decyzji. Może kosmetyczne poprawki w systemach ochrony zdrowia i edukacji uśmierzą protesty i wyzwolą energię w tych, którzy mają te reformy realizować. Może narzekanie ustąpi ogólnonarodowej mobilizacji, a "Wiadomości" wypełnią się twarzami uśmiechniętych i dumnych ze swej Ojczyzny rodaków, którzy mimo wszelkich trudności, z pełnym zaufaniem do światłych rządów, ze śpiewem na ustach wykuwać będą przywróconą przyszłość. "I wszyscy uwierzyli...". Niedobrze, panie bobrze.
opr. mg/mg