Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (44/2001)
Na medycynie i na prawie wszyscy się znają. Zrozumiałe to, boć przecież każdy musi sobie jakoś radzić: odżywiać się zdrowo, ubierać się tak, by się nie zaziębić, nie nadwerężać sił... A także radzić sobie we współżyciu z bliźnimi, mieć poczucie sprawiedliwości, wiedzieć, co się należy... Medycyny i prawa uczymy się w życiu, zdobywamy w tych dziedzinach pewien zasób wiedzy, wprawdzie dla nas samych nie zawsze wystarczającej, ale na tyle bogaty, by móc udzielać rad innym.
W czasach archaicznych całość wiedzy o leczeniu i o regułach współżycia ludzi przekazywano z pokolenia na pokolenie. Nie odróżniano reguł obyczajowych i prawnych, po prostu wiedziano i uczono, jak się zachowywać, a czego nie wolno. Nie było specjalistów od prawa. Ci zaczęli się pojawiać dopiero wtedy, gdy prawo wyodrębniło się od obyczaju. Przekazywane przez wieki zasady obyczajowe nie zawsze jednak podążały za wymogami życia (zwłaszcza obrotu handlowego), stawały się skostniałe, zbytnio przygniatające. O ile jeszcze obyczaj wystarczał jako reguła życia narodom osiadłym, o tyle okazywał się mało skuteczny w zetknięciu się różnych narodów. Dla uniknięcia konfliktów trzeba było przeto znaleźć reguły akceptowane przez narody o odmiennych obyczajach, dostosowane do nowej sytuacji. Właśnie tak powstały reguły prawa funkcjonujące obok obyczajowych. Nie były to już tylko zasady przekazywane tradycją, lecz normy przemyślane, racjonalnie ustalone, oparte na wiedzy — o człowieku, o zachowaniach ludzi w zbiorowości, o ich potrzebach, o tym, co dobre i co złe, ale też o tym, co ważne i mało ważne.
Prawo przeszło w ręce specjalistów — bo okazało się, że zarówno stanowienie prawa, jak i jego stosowanie w sądach i urzędach wymaga wyspecjalizowanej wiedzy. I to wiedzy szerokiej — tak o człowieku i jego życiu, jak również o samym prawie, jego możliwościach i funkcjonowaniu. Nie bez kozery prawnicy rzymscy uważali się za „znawców rzeczy boskich i ludzkich”. Bo wiedza prawnicza to wiedza praktyczna.
Uproszczony jest pogląd, że prawnik to taki, co to zna przepisy prawa — czyli to, co napisano w ustawach. Oczywiście, winien znać też przepisy, ale wiedza prawnicza to nie taka, co to kroczy za przepisami — prawnik różni się np. od znawcy sztuki, bo ten zna to, co jest, czyli to, co zrobili artyści, natomiast prawnik, nie tylko zna to, co jest (przepisy), ale znając życie i jego społeczne prawidła, a także psychologię ludzi, warunki ekonomiczne oraz możliwości techniczne, a ponadto mając rozeznanie co do dobra i zła, wpływa na prawo, bierze decydujący udział w jego kształtowaniu.
Mądrość starożytnych prawników rzymskich czy średniowiecznych glosatorów pozostaje wciąż nadal żywa i aktualna. Przy dzisiejszym stopniu złożoności życia społecznego wiedza prawnicza nie jest wprawdzie wystarczająca do tworzenia prawa (trzeba do tego także wiedzy humanistycznej, ekonomicznej, społecznej...), ale jest niezbędna. Jak bardzo potrzebna, to widać na przykładzie nierzadkich przecież nieudanych ustaw — nieudanych, bo powstałych bez udziału znawców prawa, względnie z udziałem znawców prawa, ale kierujących się nie wiedzą prawniczą, lecz własnymi celami.
Dodajmy, że prawnik to osoba, co nie tylko zna prawo, ale je po prostu „kocha”. Ze zgrozą myślę o tym, ilu wśród mających uchwalać ustawy jest takich, co są na bakier z prawem. Prawo tworzone przez ludzi mających prawo w pogardzie!
opr. mg/mg