Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (14/2003)
Nieszczęścia chodzą parami. Jakby mało było SLD wewnętrznych sporów, do zestawu kłopotów doszła kompromitująca sprawa głosowania na cztery ręce przez lewicowych posłów w sprawie odwołania marka Pola z funkcji ministra i wicepremiera. Skąd nagle taka historia i to właśnie w najmniej stosownym z punktu widzenia SLD momencie?
Wygląda na to, że cały lewicowy obóz opanowała polityczna gorączka.
W ciągu jednego tygodnia dzieje się w polityce więcej niż kiedyś w czasie całych miesięcy. Prezydent krytykuje premiera i w gruncie rzeczy donosi na niego publicznie do komisji śledczej. Premier nie pozostaje dłużny i ujawnia sprawę listu Rywina do prezydenta, który wiedział o całej aferze znacznie wcześniej i więcej, niż to się dotąd mogło wydawać. Prezydent publicznie zapowiada odejście z TVP Roberta Kwiatkowskiego, przewiduje, że nie przyjmie sprawozdania Krajowej Rady, co otwiera drogę do jej całkowitej wymiany. Minister Skarbu Państwa Sławomir Cytrycki podaje się nieoficjalnie do dymisji, premier ją odrzuca. W tle jest mętna umowa w PZU, która wedle wszelkiego prawdopodobieństwa miała prowadzić do jakiejś formy uwłaszczenia się na majątku tej ogromnej i bogatej firmy przez ludzi z obozu władzy. Kolejny skandal wisi w powietrzu.
W takiej atmosferze łatwo popełnia się głupstwa. Prawdopodobnie posłowie SLD uznali, że w całym politycznym bałaganie nikt nawet nie zauważy, że głosowali za kolegów.
Wnioski płynące z analizy bieżących wydarzeń politycznych są niewesołe. Po pierwsze wygląda na to, że trudno dziś wskazać na jeden ośrodek polityczny, który sprawuje władzę w kraju. Rząd jest słaby i choć potrafi wygrywać głosowania w sejmie, to najwyraźniej ma za mało energii i politycznej siły, by zmierzyć się z wyzwaniami, jakie przed nim stoją: reformą finansów publicznych i uzdrowieniem atmosfery wokół ważnych instytucji, jakie wplątane są w aferę Rywina. W czasie, gdy oczy wielu obserwatorów z krajów zachodniej Europy zwrócone są na Polskę, przeżywamy okres wewnętrznego zamętu.
Życie polityczne III RP toczyło się w ostatnich latach przede wszystkim w trójkącie symbolizowanym przez Kwaśniewskiego, Millera i Michnika. Grupy związane z tymi ważnymi aktorami sceny publicznej w zasadzie dość harmonijnie kooperowały i wprowadzały w życie kolejne polityczne projekty. Dziś ta konstrukcja pękła u samych fundamentów. Sprawa Rywina pokazała, że sprzeczności interesów są coraz poważniejsze, że wspólne przekonania ideologiczne nie są tak mocnym spoiwem, jak to się mogło wydawać jeszcze w 2002 roku. Konflikty widać tym bardziej, im trudniejsza jest sytuacja gospodarcza i im mniej pieniędzy do podziału między ścierające się grupy wpływów.
Zwolennicy opozycji w Polsce w zasadzie mogliby zacierać ręce. Przysłowie mówi, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Pod jednym wszakże warunkiem: że jest ten trzeci. Czy w Polsce jest trzecia siła polityczna, która mogłaby stanowić alternatywę dla ścierających się coraz agresywniej lewicowych bloków? Wygląda na to, że jeszcze nie.
I PiS i Platforma Obywatelska nie są gotowe na przejęcie pałeczki od SLD, nie jest też jasne, czy w przewidywalnej przyszłości gotowe będą. Nawet dziś nie potrafią wykorzystać w pełni rozsypki rządowego obozu.
Najprawdopodobniej jeszcze przez wiele miesięcy będziemy oglądali ten sam polityczny spektakl. SLD wstrząsane wewnętrznymi konwulsjami, a opozycja trochę po omacku próbująca odnaleźć receptę na zdobycie władzy.
opr. mg/mg