Zanim będzie za późno

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (45/2003)

Czy, po niedawnych umizgach na osi Berlin-Paryż, Niemcy i Francja zawiązały już unię w Unii? Podczas spotkania w Brukseli prezydent Chirac dysponował dwoma głosami, po tym, jak swoistej cesji na jego rzecz dokonał kanclerz Schroeder. Tak powstało kolejne „łosz end goł” - jak powiadają anglojęzyczni - czyli dwa w jednym. Słyszeliśmy już o „inteligentnym” szamponie z odżywką, ale mariaż niemiecko-francuski to coś nowego.

A kanclerz opuścił Brukselę, aby powrócić do Berlina, przyzywany wiszącą nad naszymi zachodnimi sąsiadami katastrofą finansów publicznych. To prawda, że spadają z wyższego konia niż my, ale problemy mają podobne: wysokie bezrobocie, które nadal rośnie, a dziura budżetowa już dawno przekroczyła standardy nakreślone w Maastricht, bo rozbuchany „socjał” - nazywany elegancko przerostem świadczeń socjalnych - wyssał z gospodarki krocie pieniędzy. W tej sytuacji Schroeder ogłosił pakiet reform nazwany „Agenda 2000”: likwidację ulg podatkowych, ograniczenie pensji urzędniczych, obniżenie zasiłków, zmuszenie bezrobotnych do pracy. Chadecy nie są jednak owym pakietem zachwyceni, bo uważają, że reformy powinny być bardziej radykalne.

Tymczasem u nas rząd Millera robi, co może, aby zachować w oczach swego elektoratu minimum wiarygodności. A że niewiele może, zwłaszcza na forum europejskim - choć dąży do niego jak ćma do światła - toteż nie osiąga zapowiadanych celów. Traktat budzi liczne emocje, a projekt Konstytucji wywołuje sprzeciwy, ale niechaj nas teraz nikt nie mami, że miało być inaczej. Mało to osób przestrzegało wcześniej, że Unia Europejska zmienia swe oblicze, pretendując do roli superpaństwa? Wygląda na to, że wejdziemy do UE w oparciu o projekt niemiecko-francuski i będziemy tam mieli jeszcze mniej do powiedzenia, niż to się wydawało żarliwym eurofilom. Niemcy się śmieją, że Polska pręży teraz tylko muskuły, bo ostatecznie nasi - czy raczej „ichni” - politycy i tak pójdą na kompromis. I ja tak myślę, spodziewając się, co najwyżej, obrażonych min i kontynuacji zapowiedzi bez pokrycia.

Trwogę zaś budzi stan polskiej gospodarki, w której dzieje się jeszcze gorzej, niż w niemieckiej. Minister finansów zgłosił wprawdzie program reform ograniczania wydatków socjalnych z budżetu od 2005 r., ale to przecież będzie rok wyborów parlamentarnych. Nie chce się wierzyć, że w trosce o ich wynik ekipie Millera wystarczy odwagi na cięcia socjalne. Ekonomiści, którzy od lat domagali się ograniczenia wydatków budżetowych, powiadają, iż należało to uczynić w czasach ożywionego rozwoju gospodarczego, w latach 1993-1997. Cóż, wtedy także przy władzy było SLD, a więc to ich grzech zaniechania.

A nieszczęsna ustawa budżetowa „dojrzewa” w gabinetach rządowych do poprawienia. Cóż, zakładany deficyt budżetowy ma w przyszłym roku przekroczyć 45 - a wtajemniczeni szacują, że nawet 80! - miliardów złotych Oj, chyba pora już ćwiczyć... argentyńskie tango. Skarb Państwa żyje na przysłowiową „krechę”, zadłużając się u obywateli i kojarzy się nie z sejfem pełnym złota, lecz z rozbitą, pustą skarbonką. Ale wydatki na administrację znowu wzrosną, a i kancelarie premiera oraz prezydenta zażądały znacznego wzrostu limitu na wydatki. Pozostaje jeszcze, bagatela, 2,7 miliarda złotych na składkę członkowską w UE. Czy nie warto pomyśleć, zacni utracjusze raju, o ratowaniu oszczędności, jeśli takowe jeszcze posiadacie? Zanim będzie za późno.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama