Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (31/2005)
Któż by pomyślał, że starzy, wypróbowani towarzysze: Leszek Miller, Józef Oleksy, Jerzy Jaskiernia, Jerzy Dziewulski i Marek Dyduch nie znajdą się na listach kandydatów SLD do parlamentu? Im samym trudno ukryć rozczarowanie, że padło właśnie na nich, podczas gdy innym - bardziej oddanym obozowi Kwaśniewskiego - udało się jakoś przetrwać. Lud ogląda więc festiwal nadąsanych min, wysłuchuje rozżalonych głosów i zastanawia się, czy na lewicy rzeczywiście idzie nowe?
Nie obiecujmy sobie, zacni utracjusze raju, nazbyt wiele - „idzie" to za dużo powiedziane, skoro na listach pojawili się towarzysze, którzy nijak nie wyglądają na zwiastunów ruchu odnowicielskiego: Janik, Szmajdziński, Kalisz czy Łybacka. Jeśli więc SLD próbuje tylko nieco oczyścić swoje szeregi, można uznać, co najwyżej, że owo nowe na lewicy ledwie „lezie". Zwłaszcza że ci, których władze SLD uznały za działaczy skompromitowanych - pamiętamy, że nieboszczka PZPR wysyłała takich, najczęściej, „w ambasadory"- mają kandydować wkrótce do Senatu. Wiadomo, że w Polsce politykę uprawia się raczej w Sejmie, więc jest to wyraźna próba odsunięcia ich na „boczny tor". Tylko ilu ludzi jeszcze obchodzi kto kogo i za co wypycha „w senatory"? Wszyscy ci, którzy nie mają kłopotów z pamięcią, nie mogą zapomnieć, iż przed czterema laty Leszek Miller i jego partyjni towarzysze zapowiadali likwidację izby wyższej. Po sukcesie wyborczym, kiedy tłumnie weszli do obu izb, zmienili zdanie i uznali, że jeszcze nie czas na kasatę Senatu, Teraz, dla odmiany, wygląda na to, że podejmują próbę przekształcenia go w zsyp na zużytych działaczy. Cóż, lewica zawsze zadziwiała nas elastycznością poglądów, stosownie do zmieniających się okoliczności.
Zachowajmy jednak roztropnie spokój: wbrew ostatnim sondażom jest jeszcze spora szansa na to, że bez względu na ostatnie działania, SLD nie wejdzie już ani do parlamentu, ani do Senatu. Komu jeszcze potrzebna jest taka partia poza jej członkami? Senator Dyduch i senator Miller -nie jestem pewien, czy to brzmiałoby dumnie? Im samym również odstawka się nie uśmiecha, a „drogi Leszek" zapowiada ze skwaszoną miną, że nie jest meblem do przesuwania i chce się odwoływać, bo woli kandydować do Sejmu. Może nie wie, że wielu ludzi woli go już dłużej nie oglądać?
Do Senatu kandyduje „ostatni pierwszy" - Mieczysław Rakowski. A czemu nie Jaruzelski, Urban i Siwak - czyżby Wojciech Olejniczak, podejmując walkę o przetrwanie swojej skompromitowanej partii, bał się pójść na całość? Wydaje się, że to Kwaśniewski - jako „Krzaklewski SLD" - jest strategiem owych poczynań, które nie są przełomowymi zmianami, tylko zabiegami kosmetycznymi. Tu się przypudruje, tam naciągnie skórę, potem jeszcze manicure, pedicure, ondulacja, depilacja i peeling. A co z programem i stylem uprawiania polityki?
opr. mg/mg