Niemieckie potyczki z prawdą

W przededniu 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej Niemcy próbują wmówić innym narodom, że to one są winne

W przededniu 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej coraz częstsze i odważniejsze stają się rozliczenia i oceny tego tragicznego rozdziału w europejskiej historii. Tym jednak oceny te różnią się od lansowanych przez długie powojenne dziesięciolecia, że ich autorzy — Niemcy — nie tylko rozgrzeszają się ze swoich wojennych zbrodni, ale pomawiają o nie inne narody, także Polaków!

 

Koronnym przykładem, a właściwie odstręczającym antyprzykładem takiej praktyki, jest artykuł w jednym z ostatnim wydań niemieckiego tygodnika „Der Spiegel”, pod wymownym i przyciągającym uwagę tytułem: „Zagraniczni pomocnicy Hitlera”. W tym obszernym tekście, który ma aż pięciu autorów, możemy wyczytać rzeczy, które przez wiele lat w Europie były nie tylko niewyobrażalne i etycznie niedopuszczalne, ale po prostu obraźliwe dla przeciętnej nawet inteligencji.

 

Mordowaliście razem z nami

Całość artykułu sprowadza się do próby uzasadnienia jednej tezy, wyartykułowanej zresztą już we wstępie: Niemcy nigdy nie wymordowaliby milionów ludzi, w tym przede wszystkim Żydów, gdyby w europejskich krajach nie napotykali na sojuszników i współpracowników. Według autorów artykułu, to właśnie owi tytułowi „zagraniczni pomocnicy Hitlera” byli gwarantem skuteczności ponurej machiny Holokaustu i to również na nich, a nie tylko na Niemcach spoczywa odpowiedzialność za zbrodnie wojenne i ludobójstwo! Przykładem na rzekomą słuszność tej tezy ma być przywołana w artykule sprawa Johna Demianiuka. Ten deportowany ostatnio do Niemiec były obywatel amerykański ukraińskiego pochodzenia oskarżany jest o udział w masowym mordowaniu Żydów, którego miał się dopuszczać jako strażnik w hitlerowskich obozach koncentracyjnych. Głośna sprawa Demianiuka, który długo bronił się przed odpowiedzialnością i unikał ekstradycji, posłużyła dziennikarzom „Spiegla” do tyle groteskowego, co przerażającego wywodu: „Po raz pierwszy w centrum zainteresowania światowej opinii publicznej znajdą się cudzoziemscy sprawcy, ludzie, którym dotychczas poświęcano zadziwiająco mało uwagi — ukraińscy żandarmi i litewscy policjanci pomocniczy, rumuńscy żołnierze, węgierscy kolejarze. A także polscy chłopi, holenderscy urzędnicy katastralni, francuscy merowie, norwescy ministrowie, włoscy żołnierze — wszyscy oni współuczestniczyli w zbrodni Holokaustu”. Trudno nie odczuć oburzenia po przeczytaniu podobnych słów. Tym bardziej że ukazują się one w czasopiśmie, nie bez racji określanym jako najbardziej wpływowy tygodnik opinii w Niemczech, rozchodzący się w nakładzie około miliona egzemplarzy! Siła rażenia takiego medium musi być więc ogromna! Tym większe powinny być wymagania wobec takiego magazynu i jego dziennikarzy.

Wprawdzie autorzy w kilku miejscach swego tekstu obłudnie deklarują, że „niemiecka odpowiedzialność za popełnione okrucieństwa nie podlega dyskusji”, ale zaraz wyliczają przykłady okrucieństw, których dopuszczała się ludność miejscowa, na okupowanych przez Niemców terenach. Czytamy najczęściej o Litwinach i Ukraińcach, którzy dawali — jak twierdzi „Spiegel” - upust swej agresji, szczególnie wobec Żydów, czemu prawdopodobnie — choć nie jest to już wyraźnie zdefiniowane — niemieccy żołnierze przyglądali się bezradnie, a może nawet ze współczuciem... Wprawdzie jako współwinnych niemieckich zbrodni i Holokaustu wymienia się w tekście najczęściej „Litwinów, Łotyszy, Ukraińców i Białorusinów”, ale jednocześnie do tego katalogu narodów obciążonych winą według niemieckich publicystów aluzyjnie dołącza się Polaków. „Dlaczego niemieckim oddziałom do zadań specjalnych stacjonującym między Warszawą a Mińskiem z taką łatwością udało się podjudzić nieżydowską ludność do organizowania pogromów?” — pytają retorycznie niemieccy publicyści. Oto w siódmym dziesięcioleciu od zakończenia wojny dowiadujemy się, że niemieccy oprawcy ze swastykami na ramieniu jedynie „stacjonowali” na polskich ziemiach wypalonych przez bomby z hitlerowskich Messerschmittów i rozjeżdżonych przez niemieckie czołgi! I to właśnie obecna tam „nieżydowska ludność” wykonała całą brudną robotę pogromów!

Kto rozpoznał Żyda?

Dalej „Spiegel” powtarza zarzuty w podobnym tonie wkładając je w usta „niemieckich historyków” i byłych ofiar wojennych. Zadawane jest retoryczne pytanie: „Jak to możliwe, że w wieloetnicznych miastach wschodniej Europy SS i policja mogłyby wytropić Żydów bez pomocy miejscowej ludności?”. Niewielu Niemców było w stanie „rozpoznać Żyda w tłumie ludzi”. Otóż trudno o większą pomyłkę, jak ta, której dopuścili się w tych pytaniach niemieccy publicyści. Czy to właśnie nie Niemcy byli „specjalistami” w rozpoznawaniu Żydów w tłumie ludzi? Czy to nie niemieccy pseudolekarze, niby-antropolodzy i inni znawcy ras nie jeździli za linią frontu i jednym ruchem ręki decydowali o losie setek tysięcy ludzi? I znów „Spiegel” tłumaczy: „W tak zwanej Trzeciej Rzeszy z jej doskonale funkcjonującą administracją Żydów wyłapywano od lat. Ale na terenach zdobytych przez wojska Wehrmachtu hitlerowscy oprawcy potrzebowali informacji, jakich na przykład w Holandii dostarczały im biura meldunkowe. Ich pracownicy zadali sobie sporo trudu, by sporządzić dokładny „rejestr Żydów”. Niemiecka gazeta nie wspomina już o tym, że - jak to sama określiła — „na terenach zdobytych przez wojska Wehrmachtu” już od wielu lat przed wybuchem wojny działały konspiracyjne ekspozytury tej osławionej „tak zwanej Trzeciej Rzeszy”; słynne V Kolumny, których aktywiści — nacjonalistyczni niemieccy dywersanci — z zapałem i nadzwyczajną rzetelnością tworzyli listy proskrypcyjne, na których umieszczali najprzedniejsze nazwiska najlepszych synów Narodu Polskiego, przeznaczonych do „likwidacji” w pierwszej kolejności po wybuchu wojny. Te informacje nie są już jednak dostępne autorom artykułu w „Spieglu”. Możemy się natomiast od nich dowiedzieć, że „w Polsce Żydów denuncjowano powszechnie”! I że Francuzi, Holendrzy czy Belgowie, jeśli nawet wydawali Żydów w ręce bezosobowych według artykułu sił, to byli mniej winni niż Polacy. Ci ostatni bowiem wiedzieli najlepiej, co dzieje się w Auschwitz czy Treblince, podczas gdy na zachodzie Europy takiej podobno wiedzy nie było! Na zakończenie dowiadujemy się, że „w Polsce, po wojnie miejscowy motłoch pozbawił życia co najmniej 600, a niewykluczone, że parę tysięcy Żydów, którzy przetrwali Holokaust”. Nie ma co liczyć na choćby słowo o polskich bohaterach, których bodaj najznakomitszą przedstawicielką była i jest Irena Sendlerowa. Po „dziennikarstwie” w stylu „Spiegla” nie powinniśmy też oczekiwać często przywoływanych przez Polaków faktów: jak choćby tego, że wśród 22 tysięcy „Sprawiedliwych” upamiętnionych przez żydowski Instytut Yad Vashem są nazwiska 7 tysięcy Polaków, podczas gdy nazwisk niemieckich można znaleźć 100! Nie dowiadujemy się też z niemieckiego tygodnika, co groziło Polakom za ratowanie Żydów.

Specjaliści od nowej historii

Nikt nie powinien mieć wątpliwości, że Niemcy prowadzą zakrojoną na szeroką skalę kampanię czy wręcz ofensywę ideową. Walcząc o swą nadrzędną pozycję w Europie nie tylko odrzucają bagaż własnych przewin, ale coraz bardziej bezceremonialnie zakłamują historię, a ostatnio o zbrodnie pomawiają także bez żenady Polaków, którzy należą do największych ofiar wojny! Jednocześnie Niemcy sami włączają się do europejskiej wspólnoty ofiar. Wytrychem do tego jest szczególnie „casus wypędzonych”, którzy pozwalają dość skutecznie budować kłamliwy mit o męczeństwie Niemców w czasie wojny i tuż po niej! Nie wiem, czy autorzy tekstu w „Spieglu” sami wierzą w kłamstwa, jakie serwują swojej wielomilionowej rzeszy czytelniczej. Obawiam się jednak, że właśnie ta rzesza, niemieccy obywatele, szczególnie młodszego pokolenia, zaczynają stopniowo wierzyć w wygodne dla nich kłamstwa, poprawiające samopoczucie. Nie mam też wątpliwości, że niemiecka kampania jest coraz sprawniej sterowana. A że jest skuteczna, możemy się przekonać, zapoznając się z materiałami opublikowanymi na stronie polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Od 5 lutego 2008 roku do 19 maja 2009 roku polscy dyplomaci interweniowali aż 50 razy w związku z pojawiającymi się w mediach na całym świecie określeniami: „polskie obozy koncentracyjne”, „Holokaust w Polsce” czy „nazistowska Polska”. Wymowy jest też jeszcze jeden fakt. Wymieniając z zapałem rzekomych współpracowników Hitlera w ludobójstwie, dziennikarze „Spiegla” nie zająknęli się ani słowem o Rosji. Ta pozostaje „wielkim nieobecnym” w tworzonej na nowo „wspólnocie win wojennych”. Na tym tle szczególnej wymowy nabiera fakt, że w maju prezydent Rosji Miedwiediew powołał komisję, „która będzie opracowywać strategię, jak przeciwdziałać próbom fałszowania historii i jak na nie reagować”. Ciekawe, czy działacze tej komisji będą współpracować ze swymi przyjaciółmi — niemieckimi specjalistami od nowej historii.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama