Ikoną dramatycznego wydarzenia, które rozegrało się na wiecu wyborczym w Butler, będzie słynne zdjęcie Trumpa z pięścią uniesioną w górę na tle flagi USA. Dla wielu Amerykanów zdolność kandydata republikanów do wykonania takiego gestu jest potwierdzeniem, że jest on właściwym kandydatem do prezydenckiego fotela – komentuje Piotr Semka, felietonista Opoki.
Łatwo to zdanie wygłosić, ale co ono tak konkretnie oznacza? Rozłóżmy na czynniki pierwsze elementy, które spowodowały, że w tak dramatycznym momencie były amerykański prezydent „zachował się jak trzeba”.
Po pierwsze, mimo świadomości uniknięcia o włos śmierci natychmiast otrząsnął się z szoku i nie wpadł w histerię. Po drugie, gdy agenci bezpieczeństwa obalili go na ziemię, nie wstał, zanim nie znaleziono i włożono mu na stopę buta. Słusznie pamiętał o tym szczególe, bo nie chciał schodzić ze sceny tylko w jednym bucie, w wyniku czego musiałby kuśtykać. Po trzecie nie zapomniał, że nadal jest obserwowany przez tysiące ludzi, którzy przybyli na jego wiec, aby czerpać od niego energię, siłę i nadzieję. Miał świadomość, że nie może opuścić trybuny, nie wysyłając do tych ludzi jakiegoś przesłania, choćby czysto symbolicznego. Tym przesłaniem była wyciągnięta dumnie pięść i słowa: „fight, fight, fight” czyli „walczcie, walczcie, walczcie”. I aby mieć czas na choćby parosekundowe wyraźne zaznaczenie tego przesłania, musiał stawić opór fizyczny agentom bezpieczeństwa, którzy w takich sytuacjach skupieni są jedynie na jak najszybszym wyprowadzeniu ważnej postaci z ewentualnego pola rażenia napastnika.
A teraz odwróćmy tok myślenia. Co mogło pójść nie tak, by tą dramatyczną sytuacją pogrążyć Trumpa? Po pierwsze, mógłby wpaść w szok, w trakcie którego miałby nieobecny wzrok, grymas przerażenia lub bezradnie zwieszoną głowę. Po drugie, jak już wspomniałem, mógłby kuśtykać w jednym bucie. Po trzecie wreszcie, mógłby ulec parciu rosłych i silnych przecież ochroniarzy, by natychmiast zacząć schodzić po schodkach prowadzących na mównicę. Tak się nie stało, bo Trump w każdej sekundzie po nieudanym zamachu walczył o swoje prawo o decydowaniu, jak wyglądać ma sytuacja. Nie przypominał bezwolnej kukły, która w chwili zagrożenia całkowicie zdaje się na swoich zbawców z Secret Service. I wyborcy bardzo słusznie mają prawo zakładać, że jeżeli zdołał on obronić swoją podmiotowość w ciągu tych paru sekund – to będzie tak samo umiał ją zachować w razie najcięższych sytuacji, przed którymi może stanąć jako ponowny gospodarz białego domu.
Ale jest w tej sprawie jeszcze dodatkowy czynnik, który działa na korzyść bogatego Nowojorczyka. Otóż jest to trudne do uniknięcia porównanie z jego rywalem, obecnym prezydentem Joe Bidenem, człowiekiem, który sprawia wrażenie, jakby w pewnych momentach nie wiedział, kim jest i gdzie się znajduje.
Nie chcę wnikać w to, czemu kandydat demokratów mimo ewidentnych oznak starości i wiążącej się z tym słabości fizycznej i psychicznej wciąż nie może zdecydować się na zakończenie swego udziału w prezydenckim wyścigu. Być może winni są najbliżsi, którzy nie chcą rozstać się z wizją życia na szczycie władzy, a może politycy, którzy postawili na Bidena i teraz mimo oczywistych faktów jego niezdolności do pełnienia urzędu – namawiają go do dalszej walki. Ale przy ocenie Trumpa ważniejsze jest co innego. To, czy ktoś potrafi mieć determinację w walce o przywództwo. W amerykańskim społeczeństwie ta cecha – która nie zawsze musi być pozytywna – jest traktowana jako decydująca. Złożyła się na to specyfika kraju pionierów, który bez silnych osobowości gotowych do podjęcia ryzyka lub dźwigania brzemienia odpowiedzialności nie stworzyłby najbardziej imponującej demokracji w skali całego świata. I jeśli z całej tej lekcji możemy wyciągnąć jakieś pozytywne wnioski, to pamiętajmy, że społeczeństwa, aby przetrwać, muszą zachować w sobie szacunek dla cech przywódczych. Czegoś, co jest mieszaniną odwagi, zdecydowania, ale i szanowania tych, na czele których chce się stanąć.
Bo gdyby Trump nie czuł głębokiej więzi z dziesiątkami amerykańskich farmerów, którzy przybyli na wiec w Butler – to nie opierałby się ochroniarzom i dałby się migiem wyprowadzić ze sceny. A tego nie zrobił. I tego miliony wyborców mu nie zapomną.