Belką po głowie

Jest dramatem, że piętnaście lat po odzyskaniu niepodległości nie znosimy własnego państwa...

Jest dramatem, że piętnaście lat po odzyskaniu niepodległości serdecznie nie znosimy własnego państwa, uznając je za siedlisko korupcji i niekompetencji.

Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy". To zdanie wygłoszone przez przywódcę polskich komunistów po ich wejściu do Polski wraz z Armią Sowiecką zostało przypomniane przez wielu dziennikarzy opisujących debaty wokół powstającego rządu Marka Belki.

Logika polityczna jest nieubłagana. Jeżeli w demokracji rozpada się rządząca partia, a na dodatek poparcie społeczne dla niej zbliża się do zera, to w parlamencie powstaje nowa większość rządząca, albo też rozpisywane są przedterminowe wybory. Proste i jasne.

Wielomiesięczne debaty o tym, kto i jak będzie rządził, popisy parlamentarnych „gwiazd", których nikt nie słucha, są w gruncie rzeczy dowodem kompletnego zaniku poczucia przyzwoitości. A co więcej, za zasłoną demokratycznych procedur dowodem braku jakiegokolwiek szacunku dla samej idei demokracji.

Chocholi taniec

Na czele tego chocholego tańca idzie naturalnie sam prezydent RP. Aleksander Kwaśniewski widzi rozpad stworzonej przez siebie formacji politycznej oraz - co, jak się obawiam, boli go bardziej - gigantycznego układu biznesowego i stara się ratować, co się da. Wymyślił odwleczenie wyborów. Dlaczego? Z troski o państwo? Nie. Dlatego, że wyliczył sobie, iż układ postkomunistyczny wypadnie w wyborach lepiej w przyszłym roku niż teraz. Lepiej jesienią niż w czerwcu itd. No bo - jak kombinują stratedzy w Pałacu Namiestnikowskim - pod koniec roku rolnicy otrzymają dopłaty bezpośrednie z Unii i zaczną lepiej myśleć o rządzie. No bo poprawa koniunktury gospodarczej sprawi, że część ludzi zacznie trochę lepiej zarabiać. I wtedy, naturalną drogą, popularność rządzących trochę wzrośnie. Zamiast 5 może poprze ich 10 procent obywateli, uratują stołki parlamentarne, a przede wszystkim zyskają trybunę do krytykowania swoich następców, kimkolwiek by oni nie byli.

Sterowane politycznie media rozpoczęły kampanię, jaki to uczciwy i kompetentny jest Marek Belka. Zapanowała nagle dziwna amnezja. Nikt (no może prawie nikt) nie wypomina premierowi roli, jaką odgrywał w czasie konfliktu o prywatyzację Banku Handlowego, jakoś cicho o jego związkach biznesowych z prezesem Kottem i bankiem Millenium. Cicho też o roli lobbysty odgrywanej przez premiera w sporach o prywatyzację PZU. A wiele interesów jest jeszcze do zrobienia. Grzegorz Wieczerzak po trzech latach wyszedł z aresztu bez postawionych zarzutów. A - nie przesądzając o jego winie czy niewinności - poniósł przecież karę za to, że przeciwstawił się sprzedaży największej polskiej firmy ubezpieczeniowej małej, i nie dysponującej niczym poza politycznym poparciem, firmie z Portugalii. Rzecz woła o pomstę do nieba, bo sprzedaje się wielką i zyskowną firmę w wyniku bardzo wątpliwych i pół politycznych, a pół biznesowych uzgodnień. Następnie łamie się życie człowiekowi znanemu jako wybitny menedżer, tworząc z niego w kolejnych prasowych artykułach megazłodzieja i wypuszcza na koniec bez postawienia zarzutów, bo akt oskarżenia okazał się kompromitacją prokuratury. A sprawa sprzedaży PZU do dzisiaj nie jest rozstrzygnięta i idę o zakład, że rząd Belki ją załatwi. Po myśli politycznych i biznesowych sponsorów pana premiera.

To samo stanie się jeszcze z jedną czy drugą prywatyzacją. Uda się jeszcze obsadzić parę rad nadzorczych, powołać za publiczne pieniądze kilka spółek i można spokojnie iść do domu. A dobro publiczne, zapytacie państwo? W saloonach (tak, przez dwa „o") politycznych III RP o takich drobiazgach się nie mówi, a jeśli ktoś by powiedział, to koledzy z postkomunistycznej ekipy słusznie uznaliby, że właśnie sobie żartuje.

Za plecami fachowca Belki czai się ekipa ludzi z długimi listami lustracyjnych zarzutów. Jest wśród nich pan Cytrycki, który spędził ponad rok w USA podobno po to, by załatwiać interesy polskich firm, i którego jedynym widocznym przejawem działalności była afera firmy Ostrowski Arms. I znakomici specjaliści z poprzedniej ekipy Millera. Pani Kralkowska, koleżanka Łapińskiego od demolowania służby zdrowia, i fatalny minister obrony pan Szmajdziński oraz promotor zasłużonych towarzyszy w dyplomacji - minister Cimoszewicz. Lista jest długa niczym akt oskarżenia.

Nie ma żadnych powodów, by uznać, że ci ludzie zmienią cokolwiek w państwie. Obecny rozkład struktur Rzeczypospolitej nie jest wynikiem szaleństw czy złego charakteru pana Millera. To skutek strukturalnej niewydolności systemu postkomunistycznego stworzonego przy okrągłym stole i scementowanego podczas likwidowania rządu Jana Olszewskiego. Hasło IV Rzeczpospolitej rzucone przez braci Kaczyńskich bywa, rzecz jasna, obśmiewane. W istocie jednak jest jedyna szansą na wybrnięcie z korupcyjno-bagiennej struktury, w jakiej znalazła się polska elita władzy.

Państwo - to tak łatwo powiedzieć

Doskonałym przykładem stanu państwa jest rzecz z pozoru marginalna. Oto wojewoda wielkopolski zdecydował się nie przedłużać wizy obywatelowi Jemenu, który pracował na poznańskim uniwersytecie. Rzecz banalna i prosta. Pan Ahmed Ammar poza tym, że jest uniwersyteckim wykładowcą, jest również muzułmańskim duchownym, który głosił w swoich wypowiedziach publicznych absolutną negację polskiej polityki zagranicznej. Nikt go nie deportował. Po prostu nie przedłużono mu - na wniosek służb specjalnych - wizy pobytowej. Natychmiast odezwały się straszliwe głosy krytyki robiące z Polski nieomal policyjne państwo. Nic bardziej błędnego. Podobna procedura istnieje na całym świecie. Z jedną znaczącą różnicą. Gdyby z podobnym wnioskiem wystąpiła brytyjska MI-6 czy niemiecki BND, obywatele byliby przekonani, że specsłużby wiedzą, co robią. U nas natychmiast pojawiły się przypuszczenia, że jakiś urzędnik dla świętego spokoju pozbył się araba. Lata działalności panów Siemiątkowskiego i Barcikowskiego, dziesiątki afer i szczelność informacyjna specsłużb, przy której durszlak jest urządzeniem do hermetycznego zamykania naczyń, doprowadziły do całkowitej utraty zaufania do służb. A to nakłada się na absolutny brak zaufania do państwa jako takiego.

Jest dramatem, że piętnaście lat po odzyskaniu niepodległości serdecznie nie znosimy własnego państwa uznając je za siedlisko korupcji i niekompetencji. Samo to powinno dać do myślenia wszystkim ludziom zatroskanym o los Polski.

Ale nie mam złudzeń, że w tym gronie znajdzie się pan Kwaśniewski czy pan Belka. To inna kategoria osób. I dlatego jedynym rozsądnym wyjściem są nowe wybory. Choćby i w sierpniu. Wybory, do których Polacy powinni pójść z jednym pytaniem -kto będzie gwarantem, że interes państwa jest dla niego ważniejszy od interesików partyjnych i osobistych. Działalność polityczna nie jest w końcu przymusowa. Premier Belka nie musi się poświęcać, tylko niech sobie zarabia uczciwie w sektorze doradczym, członkom jego rządu także rekomenduje dłuższy odpoczynek - oby nie na ławach oskarżonych. A wyborcom namysł, czy ci, którzy mają gęby pełne słów „złodzieje, złodzieje", nie realizują przypadkiem taktyki gaszenia pożaru przez podpalacza.

„Panie Michale, larum grają", pisał kiedyś Sienkiewicz w „Panu Wołodyjowskim". Teraz larum grają dla obywateli. „Dosyć frymarczenia publicznym interesem". „Dosyć chamstwa, demagogii i niekompetencji". Takie hasła wyborcze proponuję do - oby jak najszybszych - wyborów.

JERZY MAREK NOWAKOWSKI

Autor byt dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 był podsekretarzem stanu i głównym doradcą premiera ds. zagranicznych, obecnie jest komentatorem międzynarodowym tygodnika WPROST.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama