Wenezuela to kraj kryzysu. Hiperinflacja, brak dostępu do jedzenia i lekarstw, przestępczość.
Wenezuela to kraj kryzysu. Hiperinflacja, brak dostępu do jedzenia i lekarstw, przestępczość. Rzeczywistość, z jaką mierzą się mieszkańcy, jest wynikiem zmiany systemu na socjalistyczny w 1999 roku za sprawą rewolucji boliwariańskiej.
Rewolucja boliwariańska to określenie ruchu społeczno-politycznego w Wenezueli, który opiera się na ideologii stworzonej z połączenia programu Simóna Bolívara z socjalizmem. Efektem jest transformacja polityczna i gospodarcza oraz zastąpienie kapitalizmu systemem nazywanym socjalizmem XXI wieku. Odkąd prezydentem został Hugo Chávez, Wenezuela jest porównywana z komunistyczną Kubą. W supermarketach brakuje nawet artykułów żywnościowych. Aby dostać przysługujące każdemu dwa kawałki chleba, mieszkańcy stoją w długich kolejkach. Ceny towarów z dnia na dzień rosną. Ludzie tracą pracę, a nawet jeśli ją mają, to pensja nie wystarcza na zaspokojenie podstawowych potrzeb.
Agnieszka Kania, wolontariuszka Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco, spędziła w Wenezueli rok. Wyjechała tam na misję długoterminową. Jak sama mówi, dla Europejczyka zetknięcie się z takimi realiami nie było łatwym doświadczeniem: „Na pewno był to rok, w którym mogłam poznać zupełnie inną rzeczywistość niż ta, do której przywykłam. Pracowałam w biednej dzielnicy, w której było wiele przemocy, a strzelaniny były na porządku dziennym. Myślę, że to bardzo mnie uwrażliwiło na fakt, że nie na całym świecie jest tak jak w Polsce. Najtrudniejsza była dla mnie świadomość, że Wenezuela mogłaby tak naprawdę mieć wszystko, bo ilość bogactw naturalnych jest niesamowita. Mimo to jest pogrążona w kryzysie ekonomicznym, a ludzie na co dzień mają problem ze zdobyciem żywności i podstawowych artykułów. W sklepach półki świecą pustkami” – mówi Agnieszka.
Mimo bardzo trudnej sytuacji ludzie boją się otwarcie sprzeciwiać władzy. Groźba represji skutecznie zamyka im usta. Od czasu, kiedy sytuacja stała się nie do zniesienia, z kraju wyjechały już cztery miliony Wenezuelczyków. „Widziałem na własne oczy wielu ludzi szukających jedzenia na śmietnikach, walczących z psami, które również szukały pożywienia. Osoby wykształcone i fachowcy już dawno opuścili kraj. Ci, którzy byli zamożni, stali się ubodzy, a ubodzy – nędznikami” – mówi ks. Timothy Ploch, radca regionu Interameryka. Ks. Ploch pojechał do Wenezueli w imieniu przełożonego generalnego salezjanów w ramach wizytacji nadzwyczajnej. Zobaczył cierpienie i głód. Zobaczył też nadzieję w oczach młodych ludzi i salezjański optymizm u misjonarzy.
Wbrew kryzysowi i pomimo bardzo utrudnionej pracy, misjonarze salezjańscy nie wyjeżdżają z Wenezueli. Pozostają z ludźmi, towarzyszą im i mierzą się z tymi samymi wyzwaniami. Zgodnie ze swoim charyzmatem otaczają opieką przede wszystkim młodych ludzi. Na placówce salezjańskiej w San Felix, na której pracowała Agnieszka, wolontariuszki odpowiadały za organizację zajęć dla dzieci z okolicznych slumsów, m.in. prowadzenie oratorium salezjańskiego. Oratorium to miejsce podobne do świetlicy środowiskowej, które spełnia ważną funkcję wśród zagrożonej demoralizacją młodzieży, bo daje im alternatywę spędzania wolnego czasu. Zwłaszcza w dobie kryzysu, kiedy niestabilna sytuacja spowodowała wzrost przestępczości, która w Wenezueli i tak była już na bardzo wysokim poziomie. Jak tłumaczy wolontariuszka: „Do naszego oratorium mogły przyjść dzieci i młodzież zamiast chodzić po ulicach bez konkretnego celu. Zajęcia były różne w zależności od dnia, pogody, zainteresowań dzieci – sportowe, plastyczne, czasem warsztaty. Stałymi punktami dnia była modlitwa, odrabianie zadań domowych i pomoc w nauce”. Oratorium jest miejscem, gdzie dzieci czują się bezpiecznie, mogą zaspokoić potrzebę przynależności i znaczenia. Na placówce misyjnej mogą chociaż na jakiś czas zapomnieć o trudnej rzeczywistości i po prostu cieszyć się dzieciństwem.
Dorota Pośpiech, Redakcja Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego
opr. ac/ac