Wolontariusze ze Świętochłowic nie chcą spocząć na laurach po powrocie z Ghany
„Chcesz jechać do Afryki, to przyjdź na spotkanie” – usłyszała Emilia pewnego dnia od swojej koleżanki. I przyszła. Bo kto by nie chciał jechać do Afryki? Nie wiedziała jednak tak naprawdę, w co się pakuje. Maciej za to wiedział od razu. A mimo to też przyszedł. A z nimi kilkanaście innych osób.
Zanim jednak pojechali do Afryki, sporo musieli się natrudzić tu na miejscu, a i tam jechali, żeby natrudzić się jeszcze bardziej.
Dziesięć lat temu, w czasie rekolekcji wielkopostnych, Salezjański Zespół Szkół Publicznych Don Bosko w Świętochłowicach gościł grupę młodzieży z Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego Młodzi Światu z Krakowa. Z zapałem opowiadali oni o swoim zaangażowaniu w pracę na rzecz misji tu w Polsce, o wyprawach do krajów misyjnych, pracy na placówkach razem z misjonarzami. Młodzi świętochłowiczanie od razu podłapali nowego bakcyla. Co zrozumiałe, bo jak mówi o sobie Maciej Witkowski, przewodniczący świętochłowickiego koła Wolontariatu Misyjnego Młodzi Światu: „Ja to taki trochę łobuz byłem, a to pachniało przygodą, czymś nieznanym, wyzwaniem”.
Zresztą, nie tylko dla chłopców taki typ wyzwania okazał się atrakcyjny, także dziewczęta mocno zainteresowały się pracą wolontariuszki misyjnej. I tak powstał w szkole Wolontariat Misyjny. Opiekunem został ks. Piotr Wojnarowski, który po jakimś czasie wyjechał z grupką młodzieży do Ghany, po czym wrócił tam już sam. Na stałe. Jako misjonarz.
„Nie mamy szczęścia do naszych opiekunów – śmieje się Emilia. – Teraz mamy czwartego. Trzej pierwsi wyjechali na misje. Ks. Piotr jest dyrektorem szkoły w Sunyani w Ghanie, ks. Mariusz Skowron pracuje w Zambii, a ks. Paweł Kociołek niedawno zasilił swoją osobą nowo powstałą misję w Bangladeszu”. Od roku opiekunem wolontariatu jest ks. Mirosław Niechwiej, który żartuje, że pewnie jemu też sądzone są misje – może na Wschodzie dla odmiany. Póki co, w te wakacje był z grupą młodzieży popracować w Ghanie.
Egzotyczny wyjazd nie jest jednak aż tak oczywisty, nawet jeśli jest się wolontariuszem. Nie jest to takie proste, jak napomknęła Emilii koleżanka. Samo przyjście na spotkanie wolontariatu nie sprawia, że za moment wyjedzie się do Afryki. Najpierw trzeba się zaangażować w pracę na rzecz misji tu, w Polsce. Trzeba przejść własną formację, zdobyć pieniądze na wyjazd, na zadanie, które chce się zrealizować na miejscu.
Podczas ostatniej wakacyjnej wyprawy ks. Mirosława z wolontariuszami do Ghany (po której Maćkowi jeszcze nie zeszła opalenizna), wolontariusze organizowali letni wypoczynek ponad 1200 miejscowym dzieciom. Stanowili część międzynarodowej ekipy wolontariuszy. Byli też Włosi, Niemcy, Austriacy, Nigeryjczycy, Słowak, Argentynka i miejscowi animatorzy – blisko stu opiekunów. Przedsięwzięcie jednak także było ogromne: kolonie, półkolonie, ale także nadrabianie zaległości w nauce, zajęcia z matematyki, angielskiego, zabawy dla przedszkolaków. Oczywiście wolontariusze pojechali tam z pieniędzmi niezbędnymi do zorganizowania tej akcji. 80% pochłonęło wyżywienie. „Nie mogliśmy się nadziwić – opowiada Maciej – ile te dzieci potrafią zjeść. Niekiedy cztery razy tyle, co my, jakby jadły na zapas”.
Pieniądze zbierali przez wiele miesięcy, jeżdżąc po Polsce z wystawą misyjną i głosząc świadectwa. Zapraszani są do szkół, kościołów, placówek wychowawczych. Do kosztów takiej wyprawy doliczyć też muszą bilety lotnicze (na które też sami muszą zarobić), a także koszty niezbędnych szczepień i profilaktyki przeciwmalarycznej. Innymi słowy, muszą w to włożyć ogromny wysiłek, żeby móc wyjechać do Afryki i tam… ciężko pracować przez kilka tygodni czy miesięcy.
„Wydawało się, że jedziemy tam, żeby coś dać z siebie, bo przecież dawanie jest taką radością, ale pobyt tam uświadomił nam, że tak naprawdę to o wiele więcej dostaliśmy – mówi Maciej. – Wyjeżdżałem jako zdobywca, a wróciłem wyciszony i tak naprawdę nawrócony. To był mój powrót do Jezusa. Moje zatrzymanie się, moje rekolekcje”.
„Skala ubóstwa jest tam tak ogromna, że uderza, jak mało tak naprawdę możemy zrobić. To jest ogromna szkoła pokory – tłumaczy ks. Mirosław. – Nikt z nas nie wrócił taki sam. Byłem zbudowany postawą tych młodych ludzi, kiedy po całym dniu pracy w naprawdę ogromnym upale i hałasie, słyszałem jeszcze pod moimi oknami Zdrowaś Maryjo – ich wspólne odmawianie Różańca”.
Wolontariusze ze Świętochłowic nie chcą, rzecz jasna, spocząć na laurach po powrocie z Ghany, choć twierdzą, że Ghańczycy mają już tylu własnych animatorów, których uformowali, że już nie potrzebują tych z Polski. Zastanawiają się więc teraz nad wyprawą do Bangladeszu, najbiedniejszego kraju świata. Ale zanim to nastąpi, najpierw trochę poświętują swój jubileusz 10-lecia. I to najprawdopodobniej z przyjaciółmi z Ghany, którzy planują przylecieć do Polski z ks. Wojnarowskim. Szykuje się więc festyn, mnóstwo zabawy, słodkości i wspomnień…
A później znowu codzienność. Ale w wolontariacie ani nie smutna, ani nie szara.
opr. aś/aś