Temat rasizmu jest poważny i trzeba o nim mówić. Jednak nie można dać sobie wmówić, że każde zwrócenie uwagi na problemy rozmaitych grup etnicznych jest rasizmem
Po moim tekście „Pochwała głupoty” (opublikowanym także na Salon24.pl), kilku czytelników napisało bardzo negatywne oceny moich opinii:
„Cóż, beznadziejny jest ten tekst i szczerze mówiąc obrzydliwy. Autora ignorancja niestety nie powstrzymała przed wyrażaniem opinii. Ten tekst woła o pomstę do nieba! Będziemy się modlić, żeby takich tekstów powstawało jak najmniej, a dla autora o nawrócenie.”
„Najgorszy jest brak miłości. Bo brak miłości rządzi śmierć. Pogarda dla drugiego człowieka pogłębia podziały i pogarsza sytuacje. Tak samo dzisiaj jak i w 1863! Ten brak miłości jest głęboko sprzeczny z nauczaniem Jezusa. Z tego tekstu nie wynika jak naprawić zło. Ten tekst sam w sobie jest złem. Ten tekst jest napisany z nienawiścią i w oparciu o kompletnie wypaczony obraz stosunków rasowych w USA, których autor nie rozumie. Ten tekst, pomijając jego paskudną wymowę moralną, to analityczny strzał kulą w płot.”
„Najlepiej zamknij to konto na FB.”
Tak więc zostałem wywołany do tablicy i postaram się odnieść do tych oskarżeń. Tym razem nie będę stosował różnych publicystycznych chwytów, ale postaram się pisać jak można „sucho” i racjonalnie. Zaznaczę też, że jestem przekonany w szczere intencje i dobre chęci tych, którzy robili te wpisy, ale też w to, że niezbyt dobrze zrozumieli moje myśli. Niestety temat jest poważny, oskarżenia ciężkie i dlatego ostrzegam, że artykuł będzie długi. Co prawda te oceny są dosyć ogólnikowe, a mniej merytoryczne, ale na szczęście jeden z czytelników podał artykuł mojego amerykańskiego współbrata Jamesa Martina SJ, jako wzór tego, co należy myśleć o sprawie George'a Floyda, kiedy oczywiście mój artykuł jest antywzorem. I bardzo dobrze, ponieważ artykuł Martina zawiera konkretne tezy, z którymi można dyskutować, bo przecież udowodnić, że nie jesteś żyrafą lub słoniem jak wiadomo jest bardzo trudno.
Zacznę jednak od tego, że ten artykuł O. Martina opublikowany został w jezuickim portalu Deon, w którym w 2013 roku (w okresie wyboru Papieża Franciszka) z polecenia przełożonych przechodziłem praktykę w związku z tym, że planowaliśmy otworzyć podobny portal w języku rosyjskim. Zacząłem więc regularnie pisać różne artykuły i felietony dla Deonu. Kontynuowałem to pisanie, kiedy pracowałem później w Sekcji Polskiej Radia Watykańskiego. Kierownictwo Deonu poprosiło mnie, abym pisał relacje z nadzwyczajnego Synodu o Rodzinie, który odbywał się w Watykanie jesienią 2014 roku. Ku mojemu zdziwieniu nagle moje relacje przestały być publikowane w Deonie, a ja nie dostawałem odpowiedzi, dlaczego? Dowiedziałem się, że w Deonie nastąpiła zmiana kierownictwa, a nowi jezuici (i współpracownicy) opowiadają się jednoznacznie za ideologiczną linią „Kościoła otwartego”. Na tym synodzie wybuchła bomba, że kilku (dosłownie) ojców synodalnych, za to kierujących pracami tego gremium, zaczęło forsować „otwarcie” na LGBT, związki niesakramentalne, seks przedmałżeński itp. Przy tym dopuścili się różnego rodzaju manipulacji, co bardzo zdenerwowało większość ojców (a szczególnie biskupów z Afryki). Na te krytyki guru „otwartego” Kościoła kard. Walter Kasper wprost powiedział czarnym biskupom, żeby siedzieli cicho i nie zapominali, kto daje im pieniądze. Moje bardzo suche i w większości opierające się na wypowiedziach ojców synodalnych relacje nie mieściły się w nowej linii programowej Deonu, który z gorącą głową, nie czekając na zakończenie synodu odtrąbił otwarcie Kościoła na LGBT (z czego potem musiał się rakiem wycofać). Redakcja napisała mi w końcu, że moje artykuły są za długie, napisałem krótko, że są za krótkie, a potem wprost zaproponowano mi autocenzurę. Przedstawiłem z 10 artykułów, z których redakcja po zmianach gotowała była by zamieścić ze 2, na co ja już się nie zgodziłem, bo wypaczałoby to nie tylko moje opnie, ale także treść samego Synodu. Deon zaś zamieszczał artykuły ludzi, którzy w odróżnieniu ode mnie byli oddaleni setki km od Watykanu, za to mieli na biurku świeże numery GW. Żeby rozwiązać powstały impas we współpracy zaproponowałem redakcji zakończyć ją krótkim, suchym, pożegnaniem z czytelnikami, na co redakcja oczywiście się ... nie zgodziła, ponieważ jak ognia bała się, żeby czytelnicy dowiedzieli się, że ich polityka programowa jest wynikiem określonej linii ideologicznej, z którą inni jezuici się nie zgadzają. W związku z tym wystosowałem list otwarty do Jezuitów w Polsce i moich przełożonych i rozpocząłem publikację na Salonie24 (gdzie mam wiele więcej czytelników i to spoza kościelnego getta, co mnie bardzo cieszy), w GN, a następnie redakcja Opoki (oficjalny organ Episkopatu Polski) poprosiła mnie o pozwolenie przedruków moich artykułów.
Dlaczego o tym piszę? Otóż nie zamknę swojego blogu na Salonie tylko dlatego, że moje poglądy nie zgadzają się z poglądami innych, a szczególnie tych, którzy utożsamiają się z ideologią Kościoła „otwartego”. Nie zamknę z tych samych powodów, z jakich nie zgodziłem się na autocenzurę w Deonie. Kościół jest pluralistyczny i na temat bieżących spraw społecznych można wypowiadać różne opinie, oby tylko nie negować nauczania Kościoła. Niestety jest tak, że ci, którzy najwięcej mówią o tolerancji, dialogu i otwartości są najbardziej tym pojęciom wrodzy, ponieważ uwielbiają dialog z samym sobą, otwarcie na sobie podobnych, a tolerancję dla opinii, które im się podobają. Ganił to już kilkadziesiąt lat temu Kisiel, publikujący felietony w TP, będącym mózgiem Kościoła „otwartego”. Jest anegdota na ten temat związana ze wspomnianym wyżej synodem. Otóż po jego zakończeniu Kiko Argüello, założyciel Drogi Neokatechumenalnej, spotkał w Watykanie kard. Lorenzo Baldisseri, sekretarza synodu biskupów i jednego z głównych rzeczników „otwarcia” na LGBT. Kiko: „Kardynale słyszałem, żeście szeroko otwarli drzwi Kościoła, tylko dziwnym trafem nie znalazło się tam dla nas miejsca”. I rzeczywiście bardzo „dziwnym” trafem na Synod nie zaproszono przedstawicieli takich ruchów kościelnych promujących rodzinę jak Neokatechumenat czy Ruch Szensztacki. Piszę o tym, ponieważ dyskusja o moim i Ojca Martin artykułach oraz o ostatnich wydarzeniach w USA jest związana z kwestią ideologii Kościoła „otwartego”, ale na razie wróćmy do naszych Murzynów.
Czy w latach 30tych lub nawet 60tych można by sobie wyobrazić takie burdy i „pokojowe demonstracje” jakie miały miejsce po tragicznej śmierci George'a Floyda? Absolutnie nie! W tamtych czasach rasizm i segregacja rasowa w USA były na tyle silne, że WASP by po prostu Murzynów rozstrzelali po pierwszym kamieniu rzuconym w witrynę „białego” sklepu. Murzyni będąc mniejszością i walcząc o swoje prawa, musieli się więc wystrzegać jakiejkolwiek przemocy. Rozumiał to wyśmienicie ich duchowy lider Martin Luther King, zainspirowany w swojej działalności Gandhim. Za swoje przekonania i taktykę non violence King zapłacił najwyższą cenę. Taktyka nie stosowania przemocy przyniosła szybko efekty i stopniowo znoszono wszelkie przepisy segregacji rasowej, rasistowska retoryka zaczęła znikać z życia publicznego, dla Murzynów tworzono różnego rodzaju programy preferencyjne choćby w dostępie do edukacji czy zatrudniania w policji. W końcu poprzednim prezydentem wybrany został Murzyn. Zwróćmy uwagę, że tak podczas kampanii wyborczej, jak i w czasie urzędowania Obamy, jakiekolwiek rasistowskie wypowiedzi ze strony jego przeciwników politycznych były czymś prawie niespotykanym. Zresztą już wcześniej w rządach republikanów (na których zresztą wałem głosowali murzyni do lat 60, ponieważ demokraci byli u swoich początków zwolennikami niewolnictwa) na ważnych pozycjach w rządzie siedzieli czarni (Condoleezza Rice, Colin Powell). Zwróćmy też uwagę, że nawet po ostatnich rozruchach biali w USA jak ognią unikają w przestrzeni publicznej wypowiadania jakichkolwiek negatywnych opinii o czarnych. Dlaczego to piszę? Aby pokazać jak wielką metamorfozę przeszła Ameryka, jak wiele osiągnięto. Ale problem murzyńskiej społeczności istnieje dalej, a może nawet jest większy niż to było 60 lat temu. Dlatego też śmiem twierdzić, że głównym problem w Ameryce nie jest już teraz rasizm (choć bez wątpienia ciągle, gdzieś może wystąpić). Problem jest teraz bardziej w czarnej społeczności, niż w białej i w odpowiedzi na pytanie jak pomóc Murzynom, aby pokonać patologie, które ich niszczą? Wątpię też, że ciągłe tropienie jakiś rzeczywistych czy też wyimaginowanych przejawów rasizmu (próbkę tego mamy w ostatnich wezwaniach w Polsce, aby nie dawać dzieciom do czytania „W pustyni i puszczy” lub ocenzurować wierszyk Tuwima „Murzynek Bambo”) rozwiąże ten problem, tak samo jak przedstawianie Murzynów jako z definicji doskonałych, lecz niestety ciągle prześladowanych itp. Co więcej można dojść do wniosku, że ostatnie 40 lat polityki wyrównywania szans w duchu political correctness tyle Murzynom pomogło, co zaszkodziło. Wydaje się, że takie wypadki jak śmierć George'a Floyda są wykorzystywane do bicia piany, z czego dla nikogo nic dobrego nie wynika. Robi się zasłonę dymną, bo środowiska opiniotwórcze w USA niezbyt wiedzą, co z tym fantem zrobić, a zarazem panicznie się boją rewizji swoich pozycji ideologicznych. Coś mi się wydaje, że jeśli by King obejrzał w telewizji, co wyprawiali jego czarni bracia ostatnio i nie tylko ostatnio, to gorzko by zapłakał i to nie tylko nad śmiercią Floyda.
A co to jest rasizm? W ferworze dyskusji na temat usunięcia „W pustyni i w puszczy” z lektur szkolnych jeden z dziennikarzy wp.pl użył sformułowania ostatnie „rasistowskie rozruchy w USA”. Brakuje słów komentarza do takiej finezji dziennikarskiego warsztatu. Otóż rozruchy rasistowskie to byłyby wtedy, kiedy np. biali biliby Murzynów, tylko dlatego, że oni są czarni, natomiast kiedy czarni w czasie rozruchów tłuką szyby w sklepach, to to w ogóle nie ma nic wspólnego z rasizmem. Rasizm to pseudonaukowa ideologia, według której jedne rasy lepsze są od drugich i z tego powodu ludzie jednej rasy powinni mieć więcej praw, niż ludzie z innej. W radykalnej formie rasizm uzasadnia to, że np. ludzie rasy nordyckiej mają prawo mordować semitów. Tak więc jeżeli np. brat Damian wypowiada jakieś uogólniające opinie na temat Murzynów w USA, albo o Eskimosach, to to nie jest rasizm. Z takimi opiniami ktoś się nie może zgadzać, ktoś inny może być nawet oburzony, ale to nie ma nic wspólnego z rasizmem, tak samo jak jakiś Niemiec powie o Polakach, że są złodziejami albo głupolami. Rasizm to nie wypowiadanie opinii na temat ludzi innego koloru skóry, tylko przekonanie, że z definicji ich kolor skóry czyni ich mniej wartościowymi. Dlatego też sam fakt, że jakiś biały lub żółty policjant dusi aresztowanego czarnego nie musi być aktem rasistowskim. Musi być jasne, że dusi dlatego, że podejrzany o popełnienie przestępstwa ma ciemną skórę, a gdyby miał jasną, to by nie dusił. Więc miejmy nadzieję, że sąd w Mineapolis tę sprawę rozstrzygnie tzn. czy policjant przekroczył swoje uprawnienia i postąpił niezgodnie z regulaminem, czy też oprócz tego jego działanie miały oznaki rasistowskie. Jak na razie to mam wrażenie, że tak nie było, a całej tragedii post-factum przypisano rasistowski rodowód.
A teraz zadajmy pytanie czy brat Damian cierpi na rasową nienawiść? Tak się złożyło, że mam czarnych przyjaciół i bardzo dobrze mi się z nimi żyło i pracowało. Honoré Onana Olah z Kamerunu zdumiewał mnie pracowitością, solidnością, życzliwością do drugich, inteligencją, poczuciem humoru i tym jak dobrze miał poukładane w głowie, wiele lepiej niż wielu moich współbraci z rozwiniętych krajów Europy Zachodniej. Jakiś czas temu w naszej parafii pojawił się człowiek z Kamerunu z prośbą o pomoc w powrocie do ojczyzny. Trudno nam było zrozumieć jak trafił do Kirgistanu i co tutaj właściwie robił? Nasz przełożony dużo się namęczył, żeby wsadzić go na samolot, szczególnie, gdy okazało się, że jest na liście poszukiwanych przestępców. I ten Murzyn, i ten Murzyn, przy czym obaj z Kamerunu. W parafii mamy dwóch ludzi z Nigerii: jeden z nich jest szefem Misji ONZ i naszym dobrodziejem, drugi przesiedział w więzieniu za narkotyki (choć sam mówi, że mu je podrzucono). I Ten z Nigerii, i ten z Nigerii. I ten Murzyn, i ten Murzyn. O jednym mam zdanie takie, a o drugim inne. I rasizm nie ma z tym nic wspólnego. Jeśli ktoś wypowiada negatywne opinie o Żydach, to bynajmniej to nie jest antysemityzm, ponieważ każdy naród ma swój charakter i zawsze znajdziemy w nim wiele dobrego, ale też coś złego. Oskarżanie kogoś o antysemityzm, ponieważ źle się wyraził o swoim sąsiedzie Żydzie, świadczy o niezbyt dużej inteligencji oskarżyciela, albo o jego zakłamaniu.
Zanim zajmiemy się analizą artykułu przyjrzyjmy się kim jest autor? Otóż Ojciec James Martin jest znanym katolickim dziennikarzem i pisarzem o wyraźnie liberalnych poglądach, czyli jest przedstawicielem Kościoła „otwartego”. Zasłynął między innymi z otwartego promowania LGBT. Na organizowanych przez niego konferencjach występują duchowni, którzy wielokrotnie byli upominani przez biskupów za swoje niezgodne z nauczaniem Kościoła wypowiedzi. Niektóre z tych osób np. s. Jeannine Gramick, już w 1997 roku została skrytykowana przez Kongregację Nauki Wiary za „doktrynalnie nieakceptowalne” poglądy na kwestię homoseksualizmu i w końcu Watykan zakazał jej „mówić w imieniu Kościoła katolickiego w Stanach Zjednoczonych w związku z poważnymi błędami w jej nauczaniu”. Jak wiadomy my jezuici, synowie świętego Ignacego, powinniśmy być szczególnie czuli na wierność Kościołowi. Jestem przekonany, że nasz założyciel byłby bardzo niezadowolony z działalności Ojca Martina, a szczególnie z jego zaangażowania na rzecz LGBT, ponieważ św. Ignacy bardzo ostro reagował na wszelkie oskarżenia o ten grzech swoich podwładnych i jak sam pisze, jeszcze przed założeniem zakonu, mało co nie stracił życia, kiedy to płynąc statkiem otwarcie potępił to wynaturzenie.
Co jednak ma wspólnego LGBT ze śmiercią Floyda? Otóż według mnie bardzo dużo, ponieważ w obu wypadkach Ojciec Martin, i ludzie podzielający jego poglądy, wychodzą z tych samych ideologicznych założeń leżących u korzeni Kościoła „otwartego”. Oczywiście to temat na oddzielny artykuł, ale wydaje mi się, że jednym z głównych błędów tej ideologii jest wyrywkowe traktowanie Ewangelii, kiedy to mówi się o miłosierdziu, ale pomija nawrócenie, o miłości, ale pomija prawdę, o przebaczeniu, ale pomija się sprawiedliwość, o dobroci Boga, ale pomija jego bezwarunkowe odrzucanie wszelkiego zła. Jezus nie był sympatycznym intelektualistą wzywającym do tolerancji i kochania innych. Był bardzo wymagającym w sprawach moralnych, bezlitośnie karcącym ludzkie grzechy, lecz z miłosierdziem przyjmującym tych, którzy się nawracali. W swoich wypowiedział był bezkompromisowy, ponieważ uważał, że należy poznać prawdę, bo tylko ona może nas wyzwolić. Ewangelia w odróżnieniu od np. buddyzmu czy hinduizmu, to bardzo określone nauczanie i chrześcijanin nie może zachowywać się jak w „duchowym supermarkecie”, gdzie wybieramy z półki to, co w danym momencie promowane jest przez media i elity.
W swoim artykule Ojciec Martin powołuje się na następującą wypowiedź ks. Bryan Massingale, zresztą profesora z jezuickiego Uniwersytetu Fordham: „Wiele osób chce wierzyć, że za rasizm w równym stopniu odpowiadają ludzie wszystkich ras. Dla większości jest to sposób na zwolnienie się z odpowiedzialności. Jednak prawda jest taka, że gdyby było to w gestii osób kolorowych, rasizm skończyłby się dawno temu.” Takie sformułowanie na samym początku artykułu niestety robią na mnie fatalne wrażenie. Otóż Murzyni mogą być takimi samymi rasistami jak biali i to jeszcze w stosunku do czarnych, ale z innego plemienia. Kilka przykładów: w 1821 grupa wyzwolonych z niewolnictwa Murzynów założyła w Afryce państwo o nazwie Liberia (od słowa wolny). Cała historia tego państwa to jeden ciąg prześladowań Afrykańczyków przez Afroamerykanów. „Przez ponad stulecie ludność tubylcza stanowiła drugą kategorię mieszkańców, wyzyskiwaną, często wykorzystywaną jako niewolnicza siła robocza i pozbawioną praw wyborczych. Rdzenni Afrykańczycy uzyskali prawo do głosowania — ograniczone cenzusem majątkowym — tylko w 1947 roku” — tyle Wikipedia. Krótko mówiąc apartheid, tylko w czarnym wydaniu. W całej historii Afryki aż do naszych dni możemy wyliczać bez końca walki plemienne, z których wiele miało czysto rasistowskie podłoże. Przypomnijmy sobie straszne ludobójstwo w Rwandzie w latach 90tych. Jeśli poczytamy wypowiedzi liderów Hutu z tego okresu, to będziemy mieli przed oczami klasykę rasizmu. Bojówki Hutu posuwały się do tego, że obcinały nogi Tutsi, ponieważ uważali, że według kryteriów rasowych są one zbyt długie. Niestety wypadki trybalizmu (stawianie swojego plemienia wyżej niż inne) zdarzają się także w Kościele. Niedawno Papież Franciszek musiał upomnieć księży z jednej z afrykańskich diecezji, którzy nie chcieli przyjąć biskupa, ponieważ był z innego plemienia. Poprzedni generał jezuitów mówił o tym, że trybalizm bywa także problemem w naszym zakonie. Ojciec Martin nie tylko cytuje ks. Massingale, ale wręcz przedstawia go jako proroka w sprawach dotyczących rasizmu. Tymczasem wypowiedź ks. Massingale jest wybitnie rasistowska, ponieważ utwierdza, że tylko ze względu na kolor skóry jedna rasa jest lepsza od drugiej. I co najważniejsze ks. Massingale, sam będąc Murzynem, bardzo szkodzi takimi wypowiedziami szczególnie czarnej młodzieży, która i tak skora jest do zrzucania odpowiedzialności za swoje niepowodzenia na innych.
Ojciec Martin, jak i ja, zna jezuicki termin „caritas discreta”, który na polski można przetłumaczyć jako „miłość roztropna”. Chodzi o to, aby w miłości bardziej zwracać uwagę na realne dobro osoby, którą kochamy, a mniej na swoje odczucia, zadowolenie czy przyjemność związaną z tą miłością. Caritas discreta jest więc bardzo wymagająca, ponieważ nie opiera się tylko na emocjach czy moich uczuciowych potrzebach, lecz bardziej na spokojnej analizie i poszukiwaniu tego, co służy dobru osoby kochanej, a nie tego co nam się tylko zdaje, że temu służy. Jest to trudna miłość, bo również wiele wymaga od osoby kochanej, która czasami chciałaby coś od nas otrzymać, co w rzeczywistości zaszkodziłoby jej samej. Najlepiej pokazać to na przykładzie miłości rodzicielskiej. Jeśli np. przed samym obiadem dziecko będzie od nas żądać słodyczy to mamy dwa wyjścia. Dać cukierka, mieć święty spokój i do tego zaskarbić sobie wdzięczność dziecka i jeszcze mieć poczucie jakim kochającym jestem rodzicem. Możemy jednak dziecku powiedzieć, że najpierw musi zjeść obiad, a dopiero potem dostanie cukierka. Takie działania jest z większym pożytkiem dla dziecka, ale może spowodować jego bunt, krzyki, nasze zdenerwowanie. Musimy w realizację takiej roztropnej miłości włożyć więcej energii i być może więcej też za to zapłacić, ale w dłuższej perspektywie bardziej to się przyczyni dla kochanego dziecka, niż wygodniejsze w realizacji natychmiastowe spełnienie jego zachcianek.
Najważniejszy idea artykułu Ojca Martina to ewangeliczna prawda, że Jezus utożsamia się z prześladowanymi, niewinnie cierpiącymi, zabijanymi z nienawiści do prawdy. To absolutna prawda i dlatego chrześcijanin zawsze powinien stawać po stronie uciśnionych i cierpiących. Tylko i tutaj trzeba rozsądku i poszukiwania prawdy. Czy George Floyd rzeczywiście jest taką ofiarą, którą należy brać na sztandary? Otóż męka Chrystusa w Ewangeliach jest napisana w ten sposób, żeby każdy mógł siebie w niej odnaleźć. Bezduszni i okrutni żołnierze, niesprawiedliwi sędziowie, szyderczy tłum, Cyrenejczyk zmuszony do niesienia krzyża, dobry oraz zły łotr i w końcu sam Jezus. Często jeden i ten sam człowiek może się odnaleźć w różnych rolach. W jakiej roli występował Floyd, kiedy podczas napadu przystawił ciężarnej właścicielce domu pistolet do brzucha (dostał za to 5 lat)? Niedawno tuż obok miejsca, gdzie stała świątynia jerozolimska (na której świętość powołuje się Ojcie Martin opisując śmierć Floyda), izraelska policja zastrzeliła zupełnie niewinnego i upośledzonego Palestyńczyka — wiele bardziej pasuje on do głównej tezy O. Martina niż Floyd. 2 czerwca w St. Louis na fali rozruchów po śmierci Floyda czarnoskóry chłopak podczas włamania do sklepu jubilerskiego zamordował czarnego, emerytowanego policjanta Davida Dorna, który próbował bronić sklepu swojego przyjaciela. Żal tak Floyda, jak i Dorna, no dla mnie Dorn bardziej pasuje do tego, co Ojciec Martin pisze o Jezusie utożsamiającym się z niewinnymi ofiarami i to nie tylko dlatego, że w momencie śmierci Dorn w odróżnieniu od Floyda nie był pod wpływem narkotyków. Niestety w artykule mojego współbrata widzę mnóstwo egzaltacji, a nawet histerii czy narcyzmu (jestem taki wspaniały, biorę grzech rasizmu na siebie). Mało tam widzę miłości roztropnej, analizy całej sytuacji czarnych w Ameryce i postulatów, co można by zrobić?
Oczywiście nie ma nic złego w leżeniu przed ambasadą amerykańską z rękami złożonymi na pupie. Tylko obawiam się, że w tego typu działaniach chodzi w dużej mierze o samozadowolenie z siebie, bycia takim wspaniałym, po słusznej stronie, a trochę sam problem czarnej społeczności w USA schodzi na drugi plan. Czyli proces ważniejszy niż cel (po co łapać króliczka, jeśli się tak przyjemnie go goni?). Jest w tym wiele młodzieńczej egzaltacji, naiwnej walki o sprawiedliwość bez głębszego zamyślenia się, jakie są rzeczywiste problemy i sposoby ich rozwiązania? Poza tym ruch Black Lives Matter daje jakby sygnał czarnej młodzieży, że jest wspaniała, święta z definicji, a wina leży wyłącznie po stronie białych, a szczególnie białych lub żółtych policjantów. Jeszcze dalszym pójściem w kierunku miłości nieroztropnej są postulaty likwidacji policji. Czemu ma to służyć, jeśli nie rozzuchwaleniu grabicieli - niezbyt rozumiem, szczególnie że połowa zabójstw w USA popełniana jest przez czarnych na czarnych. W zeszłym roku było to 14 tys. zabójstw. Jeśli nie będzie policji, to kto będzie bronił czarnych przed czarnymi i ilu więcej Floydów będzie musiała zginąć? I czy po każdej takiej śmierci BLM będzie kłaść się na ulicy w pozie ostatnio zamordowanego Murzyna, a Ojciec Martin będzie pisał artykuł, że Chrystus utożsamia się z tym cierpiącym? I jeszcze dodam: jeśli ktoś niezbyt lubi Trumpa, to niech się dobrze zastanowi, czy czasami tacy kaznodzieje jak O. Martin, śledzący ostatki rasizmu w amerykańskiej duszy, nie naganiają mu nowych wyborców i tak już wymęczonych polityczną poprawnością? Albowiem wywody tak ks. Massingale, jak O. Martina są na tyle wysublimowane, że trzeba mieć naprawdę dużo dobrej woli, aby połączyć je z rzeczywistością.
A taka oto jest puenta artykułu Ojca Martin: „Kilka dni temu była uroczystość Pięćdziesiątnicy, w czasie której świętowaliśmy przyjście Ducha Świętego do wspólnoty uczniów, zarówno indywidualnie, jak również jako zgromadzenie. Czy czujesz gniew, smutek, frustrację, zażenowanie i wściekłość z powodu śmierci George'a Floyda, Breonny Taylor i tak wielu innych? To jest twoje Zesłania Ducha Świętego. To Duch Święty cię porusza.” — Otóż nie wiem o jakim duchu pisze Ojciec Martin, ale darami Ducha Świętego nie jest ani gniew, ani smutek, ani frustracja, ani zażenowanie, a już na pewno nie wściekłość. To bardzo dziwne słowa i trudno mi to jakoś wpisać w chrześcijaństwo. To jakaś ideologia klejona z kawałków chrześcijaństwa, ponieważ darami Ducha jest przede wszystkim pocieszenie i miłość, a także mądrość, rozum i bojaźń Boża. Ta mieszanka różnych ideologii i chrześcijaństwa nie jest czymś nowym, ponieważ Kościół Anglikański i Luterański poszły w tym kierunku (postęp, tolerancja, dialog, walka z rasizmem, otwarcie na LGBT itd.) jakieś 50-60 lat temu i dzisiaj trudno już powiedzieć czy mają one więcej wspólnego z Ewangelia Jezusa, czy też z religią poprawności politycznej?
Przypomina mi to wpis, jaki były prowincjał jezuitów w Irlandii zamieścił w dniu, kiedy zalegalizowano tam homoseksualne związki. Otóż poszedł on na plac gdzie geje, lesbijki i ich sympatycy świętowali zwycięstwo. Poczuł tam wielkie działanie i obecność Ducha Świętego, o czym nie omieszkał napisać na swoim blogu, co jednak szybko musiał usunąć poproszony o to przez przełożonych. I znowu temat BLM łączy się z promocją LGBT, tym razem dzięki moim współbraciom, którzy dostrzegli w tych dwóch zjawiskach działanie Ducha Świętego. Widocznie są tutaj jakieś wspólne korzenie, niektórzy twierdzą, że chodzi tutaj o nowe wcielenie marksizmu, który będąc świecką religię wywodzącą się z chrześcijaństwa, koncentrował się na walce o wyzwolenie uciskanych (teraz gejów, kobiet, Murzynów, kiedyś proletariuszy).
„Posłuchaj więc tego Ducha, który działa w tobie; słuchaj tego, co mają do powiedzenia twoi siostry i bracia Afroamerykanie, i pozwól, by pouczył cię Duch przemawiający przez nich, a następnie działaj.” — mam nadzieję, że Murzyni nie są uważani przez Ojca Martina za jakiś szczególny kanał działania Ducha Świętego, ponieważ Nowy Testament jasno uczy, że nie ma już ani Żyda, ani Greka i wszyscy tak samo, bez względu na rasę, otrzymują dary Ducha Świętego. No i w kontekście zabójstwa Dorna postulat ekskluzywnego słuchania czarnych braci nie brzmi najlepiej. Czas nam pokaże, co to za duch działa w uczestnikach mitingów i braciach Afroamerykanach, bo jak powiedział Jezus: Poznacie ich po owocach. Jak na razie jednym z owoców są rozruchy, bijatyki i grabieże. No więc jakie miałyby być działania, które wykorzeniłyby zło, przeciw którego protestowali uczestnicy demonstracji Black Lives Matter?
„Z tego tekstu (czyli mojego) nie wynika jak naprawić zło.” — pisze jeden z czytelników. To prawda, ale nie wszystko od razu. Żeby zło naprawić trzeba najpierw postawić diagnozę sytuacji, czyli jak mówi Jezus: Poznajcie prawdę, a prawda was wyzwoli. Niestety jestem przekonany, że cały ten jazgot o rasizmie nie jest pełną prawdą o problemach czarnej społeczności w USA. To typowa histeria lewackich elit, która w końcowym rezultacie jeszcze szczelniej zamknie bramy czarnych gett. A może o to chodzi? Przecież to wyśmienity sposób organizowania sobie żelaznego elektoratu. Nic tak lepiej nie działa, jak trzymać ludzi w ciemnocie, zależności od państwa (socjal), a zarazem im schlebiać i walczyć o ich prawa. Żyję w kraju, gdzie 70% ludności to „murzyni”, ponieważ Kirgizi zupełnie niedawno dostali niepodległość. Ciągle wielu z nich gotowych jest zwalić niepowodzenia w budowie własnego państwa na Rosjan i Związek Radziecki, zamiast uderzyć się w pierś i w końcu zobaczyć własne grzechy: mentalność plemienna i klanowa, zawłaszczanie i prywatyzacja instytucji państwowych, totalna korupcja, prywata, zachłanność itp. I komu to jest na rękę? Oczywiście Rosjanom, którzy tylko jak mogą podbijają „patriotyczne” uczucia Kirgizów, bo nie jest w ich interesie, aby w ich strefie wpływów istniały silne, demokratyczne państwa.
Jak naprawić zło? Po pierwsze je nazwać, a nie żyć mitami i celebrowaniem własnego cierpienia. Uleczyć czarną rodzinę — tutaj droga idzie niewątpliwie poprzez sferę duchową. Ale jak to zrobić jeśli pierwszy czarny prezydent całą duszą wspierał Planned Parenthood, aborcyjnego giganta, w kraju gdzie corocznie więcej czarnych ginie w klinikach aborcyjnych, niż z jakichkolwiek innych powodów? I uwaga: Planned Parenthood popiera Black Lives Matter! Szczyty hipokryzji organizacji, która została założona przez Margaret Sanger otwarcie mówiącej, że jej celem jest eksterminacja murzyńskiej ludności i współpracującej w tym nawet z Ku klux klanem! Po drugie walczyć o czarną młodzież. I tutaj mamy wiele pozytywnych przykładów. Jezuici amerykańscy zapoczątkowali kilkadziesiąt lat temu zakładanie szkół Cristo Rey Network, których obecnie jest już kilkadziesiąt. Te szkoły były pierwotnie przeznaczone dla młodzieży latynoskiej (stąd nazwa), ale szybko otworzyły swoje podwoje dla czarnej, zdolnej młodzieży pochodzącej z biednych rodzin. Szkoły Cristo Rey mają specjalny program dostosowany do tej młodzieży łącząc naukę z konkretnym przygotowaniem do zawodu i współpracują w tym z biznesmenami (w większości białymi). Jeszcze inny przykład tego, co katolik może zrobić dla czarnych braci to Franciszkanie z Bronxu. Ciekawe swoją drogą co oni na temat BLM, wypowiedzi Ojca Martina i teorii ks. Massingale?
opr. mg/mg