Refleksje związane z opublikowaniem przez Prawo i Sprawiedliwość części tzw. Białej Księgi
Na początku winien jestem Państwu pewne wyjaśnienie. Otóż piszę ten felieton na dziesięć dni przed jego publikacją. Jest to o tyle ważne, że nie będę w nim dokonywał przez ten czas żadnych zmian, a w rzeczywistości politycznej i społecznej naszego kraju może zajść wiele okoliczności, które w jakimś stopniu mogą odnosić się do tez zawartych w tymże felietonie. Dlatego proszę o wyrozumiałość.
Tyle tytułem wstępu do paru refleksji związanych z opublikowaniem przez Prawo i Sprawiedliwość części tzw. Białej Księgi w sprawie tragedii smoleńskiej. Prezes partii i odpowiedzialny za sejmowy zespół zaprezentowali, zgromadzonym w Warszawie i w Brukseli, dziennikarzom ustalone w wyniku prac zespołu kalendarium wypadków oraz zarzuty pod adresem zarówno strony rosyjskiej, jak i polskich władz. I oczywiście rozpętała się burza. Pomińmy „radosną” twórczość rosyjskich mediów, które (zapewne pod wpływem wcześniejszych tytułów prasowych w Polsce) zarzucały polskim parlamentarzystom „taniec na trumnach”. Jest to argument jak najbardziej „merytoryczny”. Szkoda, że tylko na taki stać stronę rosyjską. Ja z zaciekawieniem obserwowałem naszych własnych komentatorów. I przyznam, że się nie rozczarowałem. Dominantą w większości komentarzy było wyśmianie i sprowadzanie do absurdu. Problem jednak w tym, że nie mogło się to odbyć bez, i tu nie waham się użyć słowa, skrajnych manipulacji.
Oczywiście na pierwszy rzut poszli różnej maści specjaliści. Absurdalność działań niektórych mediów sięgała wręcz zenitu, skoro nawet jeden z portali internetowych powołał jako „znawców tematu” takie tuzy, jak Janusz Palikot czy Piotr Gadzinowski. Cóż, jaka prasa, tacy specjaliści. W końcu któż lepiej zna się na mieszaniu w błocie, jak nie poseł od plastikowych gadżetów erotycznych, czy były redaktor urbanowskiego tygodnika. I chociaż wydawać by się mogło, iż tylko oni popadać będą w sfery absurdu, jednakże „taniec chocholi” objął większość „znawców”. Nawet ekspert TVN24, pan Hypki oświadczył był w swoim wystąpieniu - odpowiadając niejako na zarzut z konferencji, w którym minister Macierewicz wskazywał winę Rosjan, którzy mimo podstaw prawnych nie zamknęli lotniska - że kontrolerzy lotu nie mogli tego zrobić, ponieważ Siewiernyj w Smoleńsku to nie jest lotnisko, ale doraźny pas do lądowania. No cóż, myślę, że w najbliższym czasie dowiemy się, że w Smoleńsku żadnego lotniska nigdy nie było, a polscy piloci wioząc prezydenta na pokładzie chcieli polatać sobie jak na drzwiach od stodoły i wybrali za miejsce lądowania kozią ścieżkę pośród parowów, a bohaterscy Rosjanie, widząc ich straceńcze zamiary, rzucili się do krótkofalówek, by doraźnymi komendami: „Jesteś na ścieżce i kursie” (co w „międzynarodowej mowie” ponoć ma oznaczać: „Uważaj, bo się rozbijesz”) starali się ratować nierozważnych i romantycznych Polaków. Zresztą nawet w argumentacji typu: „Tego lotu nie powinno być, nie powinni wylatywać z Warszawy”, w której specjalizuje się były poseł z Biłgoraja, kryje się ciekawa „logika”. Przecież równie dobrze można oskarżyć księcia Ferdynanda, że bezrozumnie pchał się do Serbii, i przez to wybuchła II wojna światowa. Zabawnie również brzmią argumenty pana Gadzinowskiego, który uważa, że publikacja PiS-u zaszkodzi naszemu handlowi owocowemu z Federacją Rosyjską. A przecież wystarczyłoby, że Polska była jedną z republik radzieckich i dzisiaj nie byłoby granic celnych, więc i handel byłby łatwiejszy. Cóż, w czasach wysyłania polityków na badania psychiatryczne, wydaje się, że rzeczywistość wskazuje kolejnych kandydatów.
W całym ciągu zarzutów najciekawszym wydają się przecieki z tzw. komisji Millera, w których powtarza się jak mantrę stwierdzenie, iż katastrofa smoleńska była wynikiem całego ciągu „przypadków”, które mają to do siebie, że nie można wskazać wśród nich tego decydującego, lecz gdyby tylko jeden z nich nie zaszedł, wówczas nie byłoby tragedii. Agata Christie twierdziła, iż właśnie przypadek jest najlepszym detektywem, a sam - w sobie zawoalowaną koniecznością. Zaś cesarz Napoleon powiadał, że przypadek sam nic nie zdziała. Po prostu najczęściej o przypadku mówimy wówczas, gdy nie jesteśmy w stanie odnaleźć właściwej przyczyny danego zdarzenia. Problem jednak w tym, że przyjmując nawet zasadę przypadkowości jako naczelną w dziejach świata, to nawet ona nie znosi przyczynowości. Wszystko bowiem ma swoją przyczynę. A w odniesieniu do lotu smoleńskiego przyczyną są podejmowane decyzje, które skutkują takimi, a nie innymi zdarzeniami. Jeśli rezygnuje się chociażby z posiadania odpowiednich danych meteorologicznych, wówczas nie można wiedzieć chociażby o mgle, która nagle pojawia się w pobliżu miejsca lądowania. Podobnie jak wyznaczanie samolotu, którym ma podróżować większość polskiego establishmentu. Tymczasem jedynym komentarzem, na jaki mogą liczyć autorzy tzw. Białej Księgi, to stwierdzenia, iż oni przecież nic ciekawego nie wymyślą. Dlaczego? Bo po prostu nie.
A. J. Cronin powiada, że przypadki są tylko przypadkami dla ignorantów. Można spuentować wszelkie stwierdzenia sejmowego zespołu zgrabnymi bon motami. Jednakże materia, której one dotyczą, jes jak najbardziej poważną. W kwietniu 2010 r. w Smoleńsku zginął prezydent Rzeczpospolitej Polskiej, którego urząd jest gwarantem ciągłości państwa polskiego. Niezależnie od zapatrywań na przyczynę tego wydarzenia należy dołożyć największej staranności, by tę sprawę rozwikłać. Dowodem, który wskazuje na niejasności w dochodzeniu do prawdy mogą stawać się nawet małe zdarzenia, jak chociażby twierdzenie przez ministra spraw zagranicznych już w kilka minut po katastrofie, że winni są piloci. Osobiście mam nieodparte wrażenie, że polskie kręgi rządowe chciały, by w Katyniu w 2010 r. nastąpiła kolejna „kompromitacja” prezydenta. Niestety, sprawa potoczyła się inaczej, a strach zajrzał komuś w oczy. Stąd tyle mglistości w tłumaczeniach. Jak pisał Karol Irzykowski: „Przypadek jest nie tylko wypadkową nieobliczalnych, ważnych sił żyjących poza człowiekiem, on także ściąga dookoła siebie siły tkwiące w samym człowieku, staje się odczynnikiem natury ludzkiej i demaskuje ją lub apoteozuje.” Właśnie - demaskuje.
opr. ab/ab