Szkoły uczą się samodzielności?

O trudnej sytuacji szkół, ich likwidacjach i sposobach małych, wiejskich szkół na przetrwanie

Reforma edukacji, w wyniku której o szkolnictwo podstawowe muszą zadbać samorządy, spowodowała, że gminy, tnąc wydatki, zamykają małe szkoły. Ten problem nie omija także placówek w mieście, które borykają się ze zbyt małą subwencją oświatową.

Z początkiem nowego roku szkolnego przestanie funkcjonować szkoła w Niewęgłoszu w powiecie radzyńskim. Uczniowie będą uczęszczali do placówki w Czemiernikach. Przedstawiciele samorządu gminy, mimo protestów rodziców, byli nieugięci. Swoją decyzję uzasadnili względami demograficznymi i ekonomicznymi.

Za droga w utrzymaniu

W szkole uczyło się zaledwie 31 uczniów. Wójt Czemiernik wybiega jednak w przyszłość i patrzy w demografię. - Po analizie urodzeń w kolejnych latach, liczba uczniów ulegałaby zmniejszeniu. W roku szkolnym 2012/13 byłoby ich już 30, a od kolejnego tylko 26 - wylicza Kazimierz Sobieszek.

Kolejnym argumentem, na jaki się powołuje, jest ekonomia. Wójt uważa, że gmina zbyt dużo musiała dokładać do utrzymania placówki, bo subwencja przekazywana z Ministerstwa Edukacji Narodowej była niewystarczająca. - Utrzymanie szkoły bez remontów plus wynagrodzenia to kwota 550 tys. zł. Bon oświatowy, na podstawie którego naliczana jest dotacja, wynosił dla gminy ok. 7 tys. zł, natomiast utrzymanie dziecka w szkole w Niewęgłoszu to 15 tys. zł. Różnicę, ponad 8 tys. zł, musiała dołożyć gmina - tłumaczy K. Sobieszek.

Jeszcze w ubiegłym roku, podczas spotkania władz gminy z radą pedagogiczną i rodzicami uczniów SP w Niewęgłoszu, padła propozycja, by prowadzeniem szkoły zajęło się stowarzyszenie. Pomysł niestety spalił na panewce. Sobieszek się temu nie dziwi. - Po prostu koszty utrzymania tak małej placówki są zbyt duże - tłumaczy wójt. - Gdyby uczniów było ponad 40, nikt by tej szkoły nie zamierzał likwidować - dodaje.

Szkoły uczą się samodzielności?

 źródło: photogenica.pl

23 dzieci z placówki w Niewięgłoszu trafi do oddalonej o 6 km Szkoły Podstawowej w Czemiernikach, a czworo do tamtejszego gimnazjum. - Spośród ośmiu nauczycieli, w tym sześciu z gminy Radzyń Podlaski, troje otrzymało zatrudnienie na terenie gminy Radzyń, a dwojgu zameldowanym w gminie Czemierniki zapewniono pracę w tamtejszej szkole. Dyrektor nabyła prawa emerytalne, natomiast dwoje nauczycieli z gminy Radzyń pozostało bez pracy - wymienia Sobieszek.

W ręce stowarzyszeń

Choć wójt gminy Wisznice zdecydował o likwidacji szkół w Polubiczach Wiejskich, Dołholisce i Dubicy, będą one mogły nadal funkcjonować. Przejmą je powołane w tym celu stowarzyszenia. W placówkach pozostanie większość zatrudnionych dotychczas nauczycieli. Ci, którzy pracowali w szkole w Wisznicach, a w przejętych placówkach mieli tylko po kilka godzin, we wrześniu otrzymają w nich cały etat i zajmą miejsca tych, którzy przeszli na emeryturę. - Na początku myślano o zupełnej likwidacji szkół, ponieważ jako samorząd nie jesteśmy w stanie utrzymać pięciu placówek. Na tyle, na ile możemy, pomagamy przy zakładaniu stowarzyszeń. Swoją pomocą służył nasz radca prawny - mówił w lipcu Piotr Dragan, wójt gminy Wisznice. I dodawał: - Samorząd nie będzie przekazywał tym szkołom tylko samej subwencji, ale pokryje średni koszt nauczania ucznia w gminie, czyli ok. 9 tys. zł rocznie. Z ministerstwa dostajemy niecałe 7 tys. subwencji oświatowej. Różnica stanowić będzie wkład gminy. Jeśli społeczności chcą dalej mieć swoje szkoły, nie będziemy z tym walczyć.

Na przejęcie placówki zdecydowali się również nauczyciele ze Szkoły Podstawowej w Motwicy w powiecie bialskim. W tym celu powołali Stowarzyszenie Kultury Wiejskiej. - Ostatni rok szkolny zamknął pewien etap naszej w historii. Był ostatnim, w którym byliśmy placówką samorządową. Od września będziemy stowarzyszeniową - mówi Krystyna Oniśk, dyrektor i członkini stowarzyszenia. Argumenty władz były takie same, jak wszędzie - duży koszt utrzymania placówki przy zmniejszającej się liczbie dzieci oraz wynagrodzenia dla nauczycieli dyplomowanych i mianowanych. - Od nowego roku w klasach I-VI będzie uczyło się 29 uczniów, pięcio- i sześciolatków znajdzie się u nas 12. Poprowadzimy także punkt przedszkolny. W sumie nasza placówka będzie liczyć 54 dzieci - tłumaczy Oniśk. Stowarzyszenie przymierza się również do tego, aby zatrudnienie znaleźli w niej dotychczasowi pedagodzy. - Po to założyli stowarzyszenie, żeby zostać - dodaje dyrektorka.

Do pomocy przy tworzeniu szkoły przyłączyli się także rodzice. Ale to może nie wystarczyć. - Staramy się o sponsorów, pieniądze na dodatkowe zajęcia, wyjazdy - wyjaśnia Oniśk. Chociaż wie, że nie będzie łatwo, nie traci nadziei. - Myślę, że dla tych 54 uczniów warto było założyć stowarzyszenie. Dzięki temu dzieci będą mogły być blisko domu, w swoim środowisku. Kiedy szkoła zostaje zamknięta, zamiera cała wieś - podsumowuje.

Szukać dla siebie niszy

Jedną z wiejskich placówek, którym udało się przetrwać, jest Szkoła Podstawowa w Kostrach w powiecie parczewskim. Istnieje od kilkudziesięciu lat i została w całości zbudowana w czynie społecznym przez mieszkańców. Placówka stanowi centrum życia miejscowości. - Społeczność lokalna jest bardzo zżyta ze szkołą. W Kostrach mieszkają jej absolwenci, osoby starsze, które pamiętają, jak powstawała - mówi Halina Surowiec, dyrektor szkoły. - To jedyna instytucja, w której mieszkańcy mogą się spotkać i spędzić razem czas. Jej likwidacja byłaby pogrzebem wsi - dodaje.

Pomysł zamknięcia placówki pojawił się w związku z oszczędnościami, jakich musiała dokonać gmina Milanów. Oświata pochłania dużą część środków w niemal każdym samorządzie, również w Milanowie. SP w Kostrach jest najmniejszą placówką działającą na terenie gminy, liczy trzydzieścioro kilkoro uczniów. Chcąc ratować szkołę przed likwidacją, dyrekcja rozszerzyła ofertę edukacyjną o kształcenie dzieci niepełnosprawnych. - Musieliśmy szukać dla siebie miejsca, niszy, zaproponować coś, na co jest zapotrzebowanie, a czego inne szkoły nie mogą zapewnić - tłumaczy dyrektorka. W 2004 r. placówka przeszła remont. - Szkoła ma podjazdy, ponadto jest jednopoziomowa, więc uczniowie niepełnosprawni mogą korzystać z każdej sali - zwraca uwagę Surowiec. - Dzięki temu do naszej placówki trafiają uczniowie z niepełnosprawnością ruchową, nadpobudliwością i ADHD, ale także niedosłyszący. Rodzice chętnie korzystają z tej możliwości. Nie chcą kształcić dzieci w ramach nauki indywidualnej, wolą, żeby się uspołeczniały - dodaje.

Placówka cały czas się modernizuje oraz, w miarę możliwości, zatrudnia specjalistów. I choć nie znaczy to, że pomysł jej likwidacji odszedł w niepamięć, dyrektor patrzy w przyszłość z optymizmem. - Gdybym nie wierzyła w to, co robimy, nasza działalność nie miałaby sensu - podsumowuje Surowiec.

Będą patrzeć na ręce

Szkoły uczą się samodzielności?

 źródło: photogenica.pl

Problem zamykania szkół nie dotyczy jedynie placówek wiejskich. Zgodnie z ustawą, szkołę w mieście można zlikwidować, jeśli uczęszcza do niej mniej niż 70 uczniów. Taki los spotkał SP nr 7 w Sielczyku, dzielnicy Białej Podlaskiej, pomimo że placówka liczyła ponad setkę dzieci. - Podjęliśmy wspólnie z rodzicami walkę o szkołę - przyznaje Bożena Szyc, dyrektorka SP nr 7. - Kiedy wiedzieliśmy, że nic nie wskóramy, założyliśmy Katolickie Stowarzyszenie „Dobra Szkoła” i rozpoczęliśmy starania o przekazanie nam placówki - wyjaśnia. Szkoła położona jest na obrzeżach miasta. - To duże, rozwijające się osiedle. Jest dobre połączenie komunikacyjne z centrum miasta. Nie ma powodów, aby szkoła przestała istnieć, tym bardziej że to jedyny ośrodek kultury na osiedlu. Wychodzimy z ofertą do naszych absolwentów. Mogą korzystać z biblioteki czy boisk - tłumaczy Szyc.

W „nowej” szkole zatrudnienie otrzymała w większość dotychczasowej kadry. Pedagodzy zdają sobie jednak sprawę, że w placówkach niepublicznych nie obowiązuje Karta nauczyciela. - Zgodzili się na najniższe pobory. Łączy nas jeden cel: uratować miejsca pracy i szkołę - tłumaczy dyrektorka.

Miasto przekazało stowarzyszeniu na czas nieokreślony do bezpłatnego używania budynek szkoły, boisko, budynki pomocnicze oraz całe dotychczasowe wyposażenie placówki. Z jednym zastrzeżeniem: stowarzyszenie ma prowadzić działalność oświatową. - Zdajemy sobie sprawę z tego, że początki są trudne, ale podjęliśmy wyzwanie. Przygotowując się do roli dyrektora, byłam w jednej z warszawskich szkół, gdzie liczba dzieci jest zbliżona do naszej, oraz w jednej z wiejskich placówek. Naprawdę świetnie dają sobie radę, a nauczyciele zabiegają o pracę - przyznaje Szyc. Zdaniem dyrektorki, zaletą tego typu szkół jest niewielka ilość dzieci w klasach, a co za tym idzie - kameralność tych klas. Dodatkowy atut szkoły niepublicznej to umożliwienie dyrektorowi manewrowania w przydziale godzin. - Mamy zrealizować pewne minimum. Ale mogę postawić na język angielski, bo mam świetnego fachowca, i dodać godzinę pracy dodatkowej z uczniem - wyjaśnia Szyc.

Grupę wsparcia dyrektorka widzi również w rodzicach, którzy są także zdeterminowani, aby szkoła istniała. - Mam świadomość, że teraz wszyscy będą nam patrzeć na ręce i pilnować, czy się uda. Dlatego zrobimy wszystko, aby wyróżniać się w pozytywny sposób - podsumowuje Szyc.

KINGA OCHNIO
Echo Katolickie 34/2012

ROZMOWA

Bez pochopnych decyzji

Tadeusz Sławecki
sekretarz stanu
w Ministerstwie Edukacji Narodowej

Co jakiś czas, a zwłaszcza z początkiem roku szkolnego, media obiegają informacje o zamykaniu szkół. Najczęściej problem dotyczy małych, wiejskich placówek, co wiąże się często z protestami rodziców. Czy uważa Pan, że takie decyzje to porażki samorządów?

Szkoły odgrywają bardzo ważną rolę w życiu społeczności wiejskiej, są sercem wsi. Chcielibyśmy, żeby małych szkół wiejskich, rozbudowanych o przedszkola, przetrwało jak najwięcej. Tak, by najmłodsi uczniowie mieli dostęp do edukacji na najwyższym poziomie, a szkoły te były usytuowane jak najbliżej miejsca zamieszkania dzieci. Jednak samorządy nie zmienią trendu demograficznego. Dzieci z roku na rok ubywa, przez co placówki oświatowe pustoszeją. Od kilku lat obserwuje się, że przy spadającej szybko demografii liczba szkół podstawowych w ujęciu procentowym maleje znacznie wolniej niż liczba uczniów. Świadczy to o tym, że samorządy, prowadząc racjonalną politykę w zakresie oświaty, nie decydują się pochopnie na likwidację szkół.

Główną przyczyną zamykania szkół jest ekonomia. Samorządy narzekają, że za zwiększeniem zadań oświatowych, nie idą finanse. Czy jest na to jakaś rada?

Subwencja oświatowa wzrosła w ostatnich latach o kilkadziesiąt procent. Rząd dokłada starań, aby zwiększone zadania oświatowe były rekompensowane adekwatnym wzrostem subwencji. Tak było w przypadku podwyżek dla nauczycieli czy objęcia edukacją szkolną sześciolatków. Warto zauważyć, że w ostatnich kilku latach udział wydatków bieżących samorządów, przeznaczanych na zadania oświatowe do otrzymywanej subwencji i dotacji, jest na stabilnym poziomie.

Czy Pana zdaniem potrzebne są zmiany dotyczące finansowania placówek?

Ministerstwo Edukacji Narodowej prowadzi obecnie końcowe prace mające na celu określenie zakresu i szczegółowych rozwiązań w zakresie wsparcia finansowego gmin w realizacji zadań dotyczących wychowania przedszkolnego. Przygotowując omawiane zmiany legislacyjne, uwzględniany jest także kontekst demograficzny, w którym planowane działania będą prowadzone. Biorąc pod uwagę prognozy demograficzne, zaprojektowano zmiany, które powinny umożliwić organom prowadzącym szkoły i przedszkola realizowanie racjonalnej polityki oświatowej, a tym samym przyczynić się do rozwoju i upowszechnienia wychowania przedszkolnego oraz zwiększenia jego dostępności.

Czy w trudnej sytuacji szkół nie należałoby szukać sposobów przekazywania zadań oświatowych innym podmiotom, być może w formule partnerstwa publiczno-prywatnego?

Musimy mieć na uwadze fakt, iż prowadzenie szkół jest zadaniem własnym samorządów. To powinna być sytuacja modelowa i naturalna. W zakresie małych jednostek (do 70 uczniów), już obecnie obowiązują przepisy pozwalające w elastyczny sposób na przekazywanie tych placówek osobie prawnej niebędącej jednostką samorządu terytorialnego lub osobie fizycznej. Wielu rodziców korzysta z takiej formy ratowania szkół w swoich miejscowościach.

Często jedynym sposobem na funkcjonowanie szkół jest ich przejęcie przez stowarzyszenia. Z tym, że w placówkach niepublicznych nie musi być realizowana Karta nauczyciela, co powoduje, że pedagodzy nie chcą w nich uczyć. Czy w tym zakresie będą prowadzone jakieś zmiany?

Nie jest tak wszędzie. Wielu nauczycieli uczy nadal w tych szkołach, które zostały przejęte przez stowarzyszenia i choć nie chroni ich karta, to zarobki im się nie zmniejszyły. Choć często motywacyjny charakter wynagrodzeń powoduje, że pracują dłużej niż w szkole samorządowej.

Ostatnio wiele kontrowersji wzbudza kwestia zmian w Karcie nauczyciela, głównie chodzi o wymiar godzin, tzn. pracę w wakacje i czas trwania urlopów. Jakie jest zdanie Pana w tej sprawie?

W ostatnim czasie w ogóle ożywiła się dyskusja na temat Karty nauczyciela oraz adekwatności jej przepisów do wyzwań stawianych nowoczesnej szkole i sytuacji społeczno - ekonomicznej kraju. Chcemy zoptymalizować kilka rozwiązań w karcie. Kwestie te są tematem rozmów w grupach eksperckich.

Dziękuję za rozmowę.
NOT. KO

Sposób na oświatowy kryzys?

Magdalena Kaszulanis
rzecznik prasowy
Związku Nauczycielstwa Polskiego

Według ZNP system szkół w Polsce powinien się opierać przede wszystkim o placówki publiczne, prowadzone przez samorządy i finansowane z budżetu państwa. Natomiast szkoły niepubliczne, gdzie się płaci, czy stowarzyszeniowe, gdzie czesnego nie ma, powinny być jedynie uzupełnieniem systemu oświaty, a nie tymi, które zastępują szkoły samorządowe, prowadzone przez gminy. Taki system umożliwiłby równy dostęp do kształcenia. Szkoły stowarzyszeniowe, oferujące mniejsze stawki, nie mają możliwości pozyskania najlepszych nauczycieli, tym samym jakość kształcenia w takich placówkach może być niższa. Oczywiście najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby wszystkie zapisy Karty nauczyciela stosowano również w szkołach stowarzyszeniowych.

Naszym zdaniem, powodem przekazywania publicznych, samorządowych szkół innym podmiotom są oszczędności, najczęściej czynione kosztem nauczycieli. Placówki stowarzyszeniowe czy prowadzone przez fundacje, z reguły oferują niższe, nawet o połowę, wynagrodzenie. Jedna z gdańskich szkół, przejęta przez fundację, proponowała nauczycielom z najwyższym doświadczeniem pensje brutto w wysokości 2 tys. zł. To stawka poniżej płacy minimalnej, jaką dzisiaj ma zagwarantowaną nauczyciel stażysta.

Aldona Trzpil
socjolog
Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny
w Siedlcach

Problem likwidacji szkół w środowiskach z malejącą liczbą dzieci i próby poszukiwania nowych możliwości ich utrzymania, nie są niczym nowym. Dotyczą zarówno dzieci, ich rodziców i nauczycieli, którzy tracą pracę, a małe społeczności - jedyną czasem placówkę oświatową. To, czy szkołę należy zlikwidować, czy też przekształcić w stowarzyszenie, a może inną formę organizacyjną (np. zintegrowaną placówkę edukacyjno-oświatową biblioteką i innymi ofertami upowszechniania kultury) za każdym razem zależy od wielu czynników. Przede wszystkim od prognoz demograficznych i ekonomicznych, ale także siły i determinacji danego środowiska.

Ważnym elementem jest również kwestia jakości kształcenia, a wraz z tym zjawisko pogłębiania procesu nierówności szans edukacyjnych. Ale bywa też tak, że, siłą oddolnej obywatelskiej aktywności, placówki te ożywają i promieniują interesującą działalnością na całą społeczność, stając się ważnym ośrodkiem integracyjnym i kulturotwórczym. Problem przekształcania szkół wpisuje się w szersze dylematy zarządzania państwem dotyczące realizacji idei samorządności, która uformowała się w trochę ułomnej formie samorządowej biurokracji w miejsce samorządności obywatelskiej. Być może te trudne wyzwania, jakie stoją przed małymi społecznościami i dotyczą ich losów, staną się zaczynem autentycznej obywatelskiej samorządności.

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama