Artykuł z tygodnika Echo katolickie 24 (728)
Okrucieństw tej wojny nie da się zapomnieć. I nie powinno, bo pamięć o cierpieniach milionów osób powinna trwać.
Auschwitz-Birkenau, Bełżec, Rogoźnica, Chełmno, Majdanek, Sobibór, Treblinka, Stutthof. O nich wiemy i pamiętamy. Być może były też inne, które pochłonęły równie wiele istnień ludzkich. Niemieckie nazistowskie obozy koncentracyjne, które podczas II wojny światowej były zakładane na terenie okupowanej Polski, zagraniczne media wciąż błędnie nazywają polskimi. Zgodnie sprzeciwiają się temu wszyscy uczestnicy tamtych wydarzeń i historycy. 14 czerwca został ustanowiony Dniem Pamięci Ofiar Nazistowskich Obozów Koncentracyjnych. Uchwałę Sejmu RP przyjęto 3 lata temu, w 66 rocznicę przybycia pierwszego transportu polskich więźniów do obozu koncentracyjnego Auschwitz. Dlaczego pamięć o tych zbrodniach powinna wciąż trwać? Bo ostatni świadkowie II wojny światowej odchodzą, a jednocześnie pojawiają się wypaczone oceny wydarzeń tamtego okresu, wynikające z uproszczeń i braku rzetelnej wiedzy.
Przed wybuchem II wojny światowej w Polsce żyło 3,4 mln Żydów. Stanowili oni prawie 10% mieszkańców kraju, posiadali reprezentację w polskim Sejmie i Senacie. Sytuacja ta zmieniła się przez Holokaust. Zagłada polskich i europejskich Żydów została zaplanowana i zrealizowana przez Niemców z pełną precyzją. Wobec Polaków okupanci stosowali terror mający na celu zastraszenie, zniewolenie narodu i pozbawienie go chęci oporu. Żydzi zostali skazani na śmierć tylko dlatego, że byli Żydami. Za ich zabicie Niemcom nie groziły żadne konsekwencje. Na terenie Generalnej Guberni utworzono około 400 gett, w których zamknięto Żydów. Na miejsce lokalizacji obozów koncentracyjnych, pracy i masowego mordu wybrano ziemie polskie. Prawie 90% Żydów tej wojny nie przeżyło.
Jednym z mniej znanych miejsc kaźni Żydów na wschodnich terenach Polski jest hitlerowski obóz zagłady w Sobiborze, po którym nie pozostał żaden ślad. Wciąż trwa jednak pamięć byłych więźniów, w tym Tomasa Blatta, który wiele lat zabiegał o stworzenie tutaj miejsca pamięci i muzeum. On sam przeżył, bo był zatrudniony w warsztacie obozowym. Uczestniczył w powstaniu więźniów, które wybuchło 14 października 1943 r. Z Sobiboru uciekło wówczas około 300 powstańców. T. Blatt jest obecnie jednym z kilku ostatnich żyjących byłych więźniów obozu zagłady w Sobiborze. Od lat powtarza słowa jednego z przywódców powstania, że „... gdyby cudem komuś udało się przeżyć wojnę jego świętym obowiązkiem jest być świadkiem zbrodni w Sobiborze...”.
Budowę ośrodka zagłady Żydów w Sobiborze Niemcy rozpoczęli w marcu 1942 r. Zlokalizowano go w zalesionym, bagnistym terenie odległym o 4 km od wsi Sobibór, przy linii kolejowej z Chełma do Włodawy. Od głównej linii kolejowej prowadziła bocznica w las, na końcu której wybudowano betonową rampę z budynkiem dworca kolejowego. Teren nowo budowanego obozu zaprojektowano tak, aby bocznica i budynek dworca znajdowały się wewnątrz obozu. W ten sposób transporty z Żydami znikały w lesie.
Obóz otoczono trzema rzędami drutów kolczastych o wysokości 2 metrów. Druty poprzeplatano sosnowymi gałązkami, aby nic nie było poprzez nie widać. Za drutami znajdowała się wypełniona wodą fosa o głębokości trzech metrów. Obóz składał się czterech części, ponumerowanych kolejno: Lager I, II, III i IV. Każda z nich była osobno ogrodzona i pilnie strzeżona przez wartowników. Na Przedpolu (Vorlager) znajdowała się część koszarowa obozu. Umiejscowiono tutaj budynki gospodarcze, komendanturę i koszary. Załogę obozu stanowiło 30 SS-manów oraz 150 strażników ukraińskich. Na terenie Lager I w barakach mieszkało około 200-300 żydowskich więźniów, pracujących w obozowych warsztatach. Każdego dnia kilkoro z nich było rozstrzeliwanych bądź wysyłanych do komór gazowych. Ich miejsce zajmowali ludzie z kolejnych transportów.
Na Przedpolu (Vorlager) była rampa kolejowa, na którą jednocześnie mogło wjechać 20 wagonów z transportem kolejnych Żydów. Jeden transport liczył zazwyczaj 60 wagonów. Zatrzymywano je najpierw na stacji kolejowej w Sobiborze. Potem lokomotywa przetaczała po 20 wagonów na bocznicę w obozie położonym w lesie. Wagony były opróżniane z ludzi i wracały do Sobiboru. Wysiadający widzieli przed sobą budynek dworca kolejowego i otaczający ich las. Towarzyszyła im także muzyka orkiestry obozowej. Na rampie czasami dokonywano wstępnej selekcji Żydów, oddzielając wybranych do pracy w obozach pracy przymusowej w Krychowie, Lucie, Osowie, Rudzie Opalin, Sawinie, wsi Sobibór, Sajczycach, Tomaszówce, Ujazdowie i Włodawie. Wszyscy pozostali wchodzili na teren obozu poprzez główną bramę, na której widniał napis: „SS-Sonderkommando”.
Nowo przybyli Żydzi byli kierowani do Lager II. Był to obszerny plac, na którym postawiono barak nazywany „recepcją”. Pełnił on funkcję rozbieralni. To tutaj Żydzi zdejmowali swoje ubrania, zdawali bagaże oraz przekazywali w specjalnych okienkach pieniądze i kosztowności. Mężczyzn oddzielano od kobiet i dzieci. Z każdego transportu wybierano kilku silnych mężczyzn i kierowano ich do różnych prac obozowych. W sąsiednich barakach magazynowano zrabowane ofiarom mienie. Następnie Żydzi przechodzili 150-metrową ścieżką do obozu Lager III. W połowie drogi umieszczono barak, w którym kobietom ścinano włosy. Lager III był całkowicie odizolowany od reszty obozu. Tutaj, w ceglanym budynku, umieszczono komory gazowe. Każda była kwadratowym pomieszczeniem o wymiarach 4x4 metry, do której doprowadzono rury ze spalinami. Do zagazowywania korzystano z dieslowskiego silnika radzieckiego czołgu T-34, ze specjalnym filtrem usuwającym ze spalin charakterystyczną woń, dzięki czemu uzyskiwano bezbarwny i bezwonny tlenek węgla, zabijający ofiary w ciągu 20 minut. Silnik umieszczono w szopie stojącej obok budynku. W komorach można było jednocześnie zagazować 1200 osób.
Nowo przybyłym Żydom mówiono, że muszą przejść obowiązkową dezynfekcję w celu zapobiegnięcia rozprzestrzeniania się chorób. Po wejściu do komór zamykano drzwi i uruchamiano silnik tłoczący do komór gazowych dwutlenek węgla. Po zagazowaniu otwierano drzwi prowadzące wprost na werandę biegnącą wzdłuż budynku. Ciała były wyciągane przez grupę pracujących tam żydowskich więźniów. Następnie ciała wrzucano do dołów. Osoby stare i chore bezpośrednio z rampy kolejowej kierowano do dołów, przy których byli rozstrzeliwani. Mówiono im, że otrzymają pomoc lekarską. W późniejszym okresie wybudowano specjalny tor, po którym przewożono chorych na wagonie. Przy pracy w komorach gazowych i grzebaniu zwłok pracowało około 200-300 żydowskich więźniów.
Pierwszy transport 250 Żydów przywieziono w początkowych dniach maja 1942 r. Była to grupa więźniów z obozu pracy przymusowej w Krychowie. Przeprowadzono na nich próby z zagazowywaniem. Od 5 maja 1942 r. do Sobiboru zaczęły przyjeżdżać regularne transporty kolejowe z Żydami. Do końca lipca 1942 r. zagazowano co najmniej 90-100 tys. Żydów, głównie z rejonu Lublina, Czech i Słowacji oraz z Niemiec i Austrii. Dokładnej liczby ofiar nie poznano do dziś, a oficjalna statystyka, podająca liczbę 250 tys. zamordowanych w Sosbiborze, w rzeczywistości mogła być wyższa.
opr. aw/aw