Artykuł z tygodnika Echo katolickie 27 (731)
Wymarzona wakacyjna praca za granicą może skończyć się wielkimi kłopotami. Przekonało się o tym wielu mieszkańców naszego regionu, lądując na niewolniczych plantacjach czy w domach publicznych. Inni, zamiast atrakcyjnych zarobków, przywożą do domu olbrzymie długi. Dlatego zanim podejmiemy decyzję o wyjeździe za granicę, należy się najpierw dobrze zastanowić.
Zwykle zaczyna się niewinnie. Ciekawa oferta pracy, możliwość wyjazdu za granicę, wysokie zarobki. Pracodawca wydaje się być miłym człowiekiem, który chce dać nam szansę na spełnienie marzeń. Ale bądźmy czujni, nie dajmy się zwieść pozorom. Tylko w 2008 r. organizacje pozarządowe w Polsce zanotowały 308 ofiar handlu ludźmi. Organizacja Narodów Zjednoczonych przestrzega, że światowy kryzys, powodujący wzrost bezrobocia oraz obniżenie standardu życia, przyczyni się do zjawiska handlu ludźmi. I choć wielu z nas powie, że w XXI w. o niewolnictwie nie może być mowy, to jednak okazuje się, że ma się ono całkiem dobrze. - To ogromny problem społeczny. Handel ludźmi to nic innego jak współczesna forma niewolnictwa. Niestety, dotyka on także kraje europejskie, a rozkwita szczególnie podczas miesięcy wakacyjnych, kiedy wielu z nas decyduje się na zagraniczne wyjazdy za pracą - twierdzi Joanna Granier z La Strady, Fundacji Przeciwko Handlowi Ludźmi i Niewolnictwu. Radzi też, aby przed podjęciem nowej, na pozór atrakcyjnej, pracy za granicą, najpierw dobrze się zastanowić. Wprawdzie nie zawsze unikniemy niebezpieczeństwa, ale często możemy zmniejszyć ryzyko.
Czerwiec, lipiec, sierpień, wrzesień. To miesiące, w których telefon La Strady dzwoni najczęściej. I przed świętami, gdy bliscy czekają na matkę, córkę, narzeczoną, a ona nie przyjeżdża. Odkąd Polska weszła do Unii Europejskiej telefonów jest znacznie więcej niż przed 2004 r. Opiekunki, kelnerki, hostessy, sprzątaczki. Choć z badań CBOS wynika, że powszechna jest u nas wiedza, iż oferta „Zatrudnię kelnerkę w Holandii. Znajomość holenderskiego niekonieczna” może być podejrzana, co czwarta kobieta jest gotowa z niej skorzystać.
25-letnia Ewelina kilka tygodni temu znalazła w jednej z ogólnopolskich gazet ogłoszenie: „Praca dla hostessy w lokalu na północy Włoch. Atrakcyjne zarobki”. Postanowiła zadzwonić pod podany numer telefonu komórkowego. Odebrała kobieta, która przedstawiła się jako Halina. - Pracujesz od 22.00 do 4.00, będziesz reprezentować lokal, ale bez podtekstów seksualnych. Pensja wynosi 50-60 euro netto za noc. Gdyby to była prostytucja, zarabiałabyś 500-1000 euro za noc - Halina już na początku rozmowy próbowała rozwiać wątpliwości 25-latki. Na jej pytanie: „Na czym dokładnie ma polegać praca?”, kobieta odpowiedziała, że „na konsumpcji”. Ewelina miała konwersować z gośćmi, dbać, by jak najdłużej zostali w lokalu i zamawiali drinki. Ona miała dostawać euro dodatkowo za każdą konsumpcję, klient natomiast płaciłby 20 euro. Niewiele brakowałoby, a 25-latka z podlaskiej wsi skorzystałaby z tej oferty. Wyrobiła już nawet paszport. Marzyła, że zarobione we Włoszech pieniądze przeznaczy na wesele z Michałem. Ewelina zawsze chciała mieć wystawne przyjęcie, francuską suknię ślubną, a pod kościół zajechać białą limuzyną. Niestety, jej rodziców nie stać było na takie wydatki. Dlatego postanowiła, że sama zarobi na wesele we włoskiej knajpie. W końcu ogłoszenie było atrakcyjne, a pośredniczka wydawała się miła.
Tymczasem Joanna Garnier ostrzega, że za taką ofertę może kryć się zupełnie inna praca, a hostessy przeważnie są zmuszane do prostytucji. Przekonały się o tym dwie maturzystki ze wschodniej Polski, które postanowiły wyjechać za granicę, by zarobić na studia. Pracę kelnerek w Niemczech załatwił im kolega. Kiedy wszelkie formalności zostały załatwione, po dziewczyny przyjechał mężczyzna, który podał się za właściciela lokalu. Był miły. Po drodze zafundował nastolatkom obiad, częstował czekoladą. Niestety, jego dobroć skończyła się kilka kilometrów za polską granicą. - Wtedy zabrał im paszporty. Po drodze dosiadł się inny mężczyzna. Jednak z dziewczyn została zgwałcona w przydrożnym lesie. Druga musiała na to patrzeć - opowiada J. Garnier. - Nastolatki zostały zamknięte w hotelu. Mimo traumatycznych przeżyć, nie straciły zimnej krwi. Zastawiły meblami drzwi wejściowe do pokoju i uciekły przez okno. Dostały się na dworzec kolejowy, by dowiedzieć się, do jakiej miejscowości zostały wywiezione. Stamtąd zadzwoniły do domu i na policję. Ich oprawcy trafili za kratki. Niestety, nie wszystkie dziewczyny mają tyle szczęścia - dodaje.
Można się zastanowić, dlaczego niektóre kobiety dają się tak łatwo oszukać. Powinny być na tyle rozsądne, żeby sprawdzić firmę, która organizuje wyjazd i pobyt. A jeśli już na miejscu okaże się, że praca wygląda zupełnie inaczej niż w różowych wizjach roztaczanych przez pośrednika, jak najszybciej stamtąd uciekać. Ale nie jest to takie proste. Wiele kobiet zapożycza się, żeby zebrać kwotę niezbędną do wyjazdu. Inne po prostu wstydzą się wrócić do rodzinnej miejscowości. Są i takie, które zostają za granicą, bo - wykorzystane, upokorzone, oszukane - po prostu boją się tego, co ludzie powiedzą. W końcu wyjazd za granicę miał zmienić je nie tylko w kobiety sukcesu, ale przede wszystkim dać szczęście, pieniądze, spełnić marzenia.
Najczęściej wyjeżdżają kobiety. Naukowcy mówią nawet o zjawisku zwanym „feminizacją migracji”. Na dwa, trzy miesiące w roku porzucają dzieci, mężów, by zarobić na jedzenie, książki do szkoły, opał na zimę. Zbierają truskawki w Hiszpanii, sprzątają domy włoskich czy niemieckich milionerów. Niestety, to właśnie kobiety są najczęściej ofiarami nieuczciwych pracodawców. - Nie wynika to z ich naiwności czy głupoty. Kobietom po prostu trudniej znaleźć pracę w Polsce, a to właśnie na ich barkach spoczywa utrzymanie rodziny. Dlatego decydują się na zagraniczny wyjazd - wyjaśnia Joanna Garnier. - I choć to silne i odważne kobiety, stają się ofiarami oszustów i sutenerów - dodaje. Dlaczego? Bo wierzą, że świat wszędzie jest taki sam jak w ulubionym piśmie kobiecym za złotówkę, w którym pełno opowieści o biednych dziewczynach ze wsi, które ktoś dostrzegł na przystanku autobusowym i pokazał, że istnieje inne życie niż to, które znały z rodzinnego domu. Bez alkoholu, awantur, zmarszczek i spuchniętych z przepracowania nóg. Do tego w domu jest presja, bo ona właśnie skończyła szkołę, jest najstarsza i powinna już zarabiać, bo są jeszcze młodsze dzieci. To najszybsze ofiary oszustów, które chętnie wierzą w „rewelacyjną pracę w Danii bez większego wysiłku” czy magiczne: „Wyciągnę cię z tej dziury”. Niestety, bajka o Kopciuszku kończy się zwykle wraz z przekroczeniem granicy.
Obozy pracy, wykorzystywani robotnicy, zatrudnienie na czarno - w takie tarapaty często popadają Polacy szukający pracy za granicą. Wielu z tych przypadków można byłoby uniknąć. Wystarczy przestrzegać kilku zasad. Po pierwsze, należy się wystrzegać krótkich, mało szczegółowych ogłoszeń w gazetach o pracy, np. w Hiszpanii czy Holandii, gdzie podany jest tylko numer telefonu. - Ja bym w ogóle na takie ogłoszenie nie reagowała. To raczej nielegalne pośrednictwo. A nielegalne pośrednictwo to najczęściej nielegalna praca za granic. Dlatego wybierajmy tych, którzy są zarejestrowani w Krajowym Rejestrze Agencji Zatrudnienia. Jeśli chcemy skorzystać z usług agencji pracy, aby wyjechać za granicę, powinniśmy sprawdzić, czy posiada ona wpis do rejestru zatrudnienia potwierdzony certyfikatem wydawanym przez marszałka województwa. Wykazy agencji można znaleźć pod adresem www.kraz.praca.gov.pl oraz na stronach internetowych urzędów pracy.
Pamiętajmy, że mamy prawo zajrzeć pośrednikowi w dokumenty. Sprawdźmy jego NIP, Regon, dokładny adres zagranicznego pracodawcy - radzi J. Garnier. - Niestety, Polacy często podpisują dokumenty bez dokładnego ich przeczytania albo co gorsza w obcym języku. Dokument nabiera mocy prawnej, z którego wynika, że zgodziliśmy się na konkretne obowiązki. Wtedy już niewiele da się zrobić - ostrzega.
Kiedy już zdecydujemy się na wyjazd, należy się odpowiednio zabezpieczyć. Powinniśmy zabrać ze sobą kserokopie wszystkich dokumentów, a zwłaszcza paszportu. Należy go szczególnie pilnować, nikomu nie oddawać. Trzeba też pamiętać, aby zostawić rodzinie wszelkie informacje, a więc adres zamieszkania i telefon kontaktowy, a także dane pracodawcy. Umożliwią one odnalezienie przebywającej za granicą osoby.