Mądrość towarzyszenia

Rozmowa z ks. Piotrem Pielakiem w siedleckim hospicjum


Agnieszka Warecka

Mądrość towarzyszenia

Cierpienie, samotność, nieradzenie sobie z trudną sytuacją... - twierdzący, że problem choroby ich nie dotyczy, powinni mieć świadomość, że dziś bardzo płynnie przechodzi w jutro. Że wcześniej czy później także nam przyjdzie zdać egzamin z przywiązania do bliskich.

Kiedy umawiałam się z ks. Piotrem Pielakiem na wizytę w siedleckim hospicjum i tekst, który w jej konsekwencji ukaże się w „Echu”, wiedzieliśmy, że bez względu na poruszone zagadnienia nadrzędnym celem winno być dobro pacjenta. W toku rozmowy okazało się, że choćby podopieczni ośrodków leczniczych korzystali z najdoskonalej przystosowanych sal, choćby opiekował się nimi najlepiej przygotowany personel, nic nie zastąpi im wspomnienia domu i bliskości rodziny. Niestety, często bywa tak, że ci, którzy powinni dać świadectwo przywiązania, nie dorastają do zadania.

Dlaczego?

Rozmowę na temat zachowania rodzin wobec osób chorych ks. P. Pielak, kapelan w Samodzielnym Publicznym Zakładzie Opieki Zdrowotnej przy ul. Bema w Siedlcach, rozpoczyna od stwierdzenia, że z jednej strony we współczesnej medycynie często podkreśla się głęboko humanistyczny charakter, tj. uznający człowieka za najwyższą wartość i podkreślający jego godność . Z drugiej strony praktyka nierzadko odbiega jednak od ideału. - Spotykając się na co dzień z rodzinami pacjentów, zauważyłem, że wciąż w wielu przypadkach, zamiast wyczucia i postawy nastawionej na współpracę, pojawiają się roszczenia w myśl zasady „płacę i wymagam” - sugeruje kapłan.

Zanim jednak moi rozmówcy nakreślą sytuacje, z jakimi się stykają, i wskażą ścieżkę wyjścia, skupiają się na charakterystyce miejsca, w którym pracują.

Dom gościnny

- Są to dwa różne oddziały i dwie odmienne specyfiki - mówiąc o Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym i Oddziale Hospicyjno-Paliatywnym, istniejących w ramach SP ZOZ, Beata Plińska, pielęgniarka oddziałowa Oddziału Hospicyjno-Paliatywnego, sygnalizuje, że tym, co je łączy, jest współpraca z rodzinami. Rodzimą placówkę - zgodnie z tłumaczeniem słowa - porównuje do domu gościnnego. - Opiekę w hospicjum zapewnia zespół wykwalifikowanych specjalistów: lekarz, pielęgniarki, psycholodzy, rehabilitanci, terapeuci, kapłan. Wszyscy współpracują ze sobą dla dobra pacjentów. Tu nie ma miejsca na indywidualności - wyjaśnia.

Po zgłoszeniu i wstępnej kwalifikacji chory trafia na oddział. - Spotykam ludzi niewiedzących, jak się zachować, zawstydzonych faktem, iż nie radzą sobie z opieką nad osobą bliską. Ze względu na świadomość braku przygotowania chcą oddać ją pod naszą opiekę, ale boją się. Lękają się też śmierci. Dlatego pierwszy etap styczności z rodziną polega na uświadomieniu jej członkom, że w hospicjum bliscy trwają przy pacjencie, podczas gdy zespół pielęgniarski stopniowo wprowadza ich w zasady postępowania - wyjaśnia B. Plińska.

Kiedy pacjent znajdzie się już na oddziale, rodzina odczuwa ulgę. - Jej następstwem bywa nadopiekuńczość, chęć skupienia uwagi służby na osobie bliskiej nawet kosztem innych pacjentów - sugeruje, potwierdzając, iż rolą pracowników jest wówczas tłumaczenie specyfiki hospicjum. Że celem pobytu tutaj ma być ulżenie w cierpieniu, w tym łagodzenie niepożądanych objawów fizjologicznych. - Leki przeciwbólowe podajemy do końca - mówi oddziałowa Oddziału Hospicyjno-Paliatywnego, tłumacząc, że w obliczu śmierci chodzi o nieprzeszkadzanie w tym, co i tak musi nastąpić, oraz towarzyszenie. - Informując rodzinę o nadchodzącym końcu, uwrażliwiamy, by czuwali przy bliskich z wyczuciem, jako że chorzy w stanach terminalnych są bardzo zmęczeni.

- Śmierć zawsze jest zaskoczeniem. Wywołuje nerwowość, płacz - B. Plińska potwierdza, iż zaangażowanie zespołu nie ogranicza się do pacjenta. Panujące w placówce rodzinne relacje powodują, iż personel towarzyszy także pogrążonym w żałobie. - Rozmawiamy z rodziną, kiedy trzeba - pozwalamy się wyciszyć, zapraszamy na Msze w intencji zmarłych - pielęgniarka oddziałowa nie ukrywa, że rodziny wciąż są słabo przygotowane na stanięcie oko w oko z tym, co nieuchronne.

Zbliżenia

- Zakład Opiekuńczo-Leczniczy posiada nieco inną specyfikę. Obecnie pod opieką ZOL-u znajduje się 63 pacjentów, niektórzy nawet 10 lat - Beata Pieńkowska, pielęgniarka oddziałowa Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego, nie ukrywa, że wspólnie spędzony czas sprzyja zbliżeniom. - Zakład staje się dla nich drugim domem, a pracownicy niejednokrotnie zastępują rodzinę. Pacjenci spędzają u nas niedziele, zostają też na święta, choć w wielu przypadkach mogliby świętować w gronie najbliższych - zauważa, potwierdzając tym samym, iż mimo wysiłku pracownicy nigdy nie zastąpią chorym rodziny. - Praca jest ciężka i, ze względu na specyfikę opieki, wymaga zaangażowania z jej strony. Inne jest samopoczucie pacjentki, kiedy myje ją córka, a inne, gdy robi to ktoś z personelu. Niektórzy pacjenci znajdują się w stanie wegetatywnym. Mamy kilku podopiecznych z rurkami tracheotomijnymi. Musimy wiedzieć, czego oczekują; sami nam tego nie powiedzą.

Obce miejsce?

Moi rozmówcy nie ukrywają, że obok niepokojących zachowań istnieje wiele pozytywnych przykładów troski i zaangażowania, kiedy to bliscy interesują się stanem pacjenta, wymieniają opieką nad nim, współpracują z personelem, a nawet zaprzyjaźniają z nim.

Bywa jednak i tak, co jest zrozumiałe, że po latach spędzonych przy łóżku osoby bliskiej czują znużenie. Wielu nie decyduje się na oddanie matki czy ojca do zakładu specjalistycznej opieki w lęku przed oceną, a konkretnie: potępieniem. Zarówno panie, jak i ksiądz wykazują pełne zrozumienie dla decyzji bliskich chorych. - Czasem po prostu nie ma warunków, bo małe mieszkanie, praca, albo pojawia się lęk przed zabiegami fizjologicznymi - usprawiedliwiają, apelując o tym mądrzejsze towarzyszenie. - Rodzina czuje opór, a przecież pielęgniarka też musi zmierzyć się ze skrępowaniem. Ono jest czymś oczywistym. Tajemnica sukcesu tkwi w walce - zachęcają. I snują tezę, że pacjentowi zawsze łatwiej jest przyjąć pomoc od osoby bliskiej. B. Plińska podaje przykład pacjentki, która odmówiła jedzenia. Jej stan był wprawdzie stabilny, ale zaczęto zastanawiać się nad powodem zachowania. Okazał się nim brak córki. Kiedy się zjawiła, kobieta odzyskała chęć do życia.

- Jak przekonać bliskich, by zamiast wymawiać się, zaangażowali w pomoc przy chorym? - stawia pytanie ks. Pielak. W ramach odpowiedzi snuje refleksyjnie: - Usprawiedliwianie się wynika poniekąd z braku wyobraźni, spychania na margines świadomości faktu, iż każdy z nas może znaleźć się w podobnej sytuacji.

- Szpital zawsze jest obcym miejscem, a pobyt w nim potęguje stres wywołany chorobą - mówi dalej. - Ale kiedy cierpiącego otaczają bliscy, łatwiej mu znieść swój stan. Nieraz wystarczy sama obecność - podpowiada. I nie ukrywa, że polem działania dla rodziny jest czas po 15.00, kiedy to kończą się rehabilitacje, część personelu wraca do domu a pacjent zostaje sam na sam z czterema ścianami i sufitem.

Refleksje

- Społeczeństwo się starzeje. Wydłuża się czas życia. Młodzi mają pracę, której nie mogą stracić. Mimo że w okolicy powstają nowe placówki, do nas wciąż czeka się w kolejce - mówi B. Pieńkowska. Ksiądz potwierdza, że problem braku opieki nad ludźmi chorymi i starszymi przybierze na sile. I jeśli nie będzie mu towarzyszyła mentalna zmiana, otrzemy się o granice absurdu. - Jeżeli pacjent nie stanie w centrum, jeśli nie zauważymy potrzeb chorego i nie będzie przy nim bliskich, to choćbyśmy zatrudnili armię psychologów i rehabilitantów, wszystko na nic - podkreśla. B. Plińska podpowiada, że celem mierzących się z problemem winna być refleksja, jak ukształtować społeczeństwo. Dodaje też, iż życzyłaby sobie, aby hospicjum, mimo iż jest oddziałem medycyny paliatywnej, w przyszłości miało bardziej domową specyfikę.

A może przyczyną zaniedbań ze strony bliskich są urazy z przeszłości? Żal do rodziców? - zastanawia się jeszcze ks. Piotr. - Nie będziemy zaprzeczać rzeczywistości. Pytanie, jak z tego wyprowadzić dobro: przebaczenie?! - kończy.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama