Nie trzeba być dzisiaj szczególnie wrażliwym człowiekiem, aby nie dostrzec dramatu, dziejącego się na terenach dotkniętych kataklizmem powodzi.
Nie trzeba być dzisiaj szczególnie wrażliwym człowiekiem, aby nie dostrzec dramatu, dziejącego się na terenach dotkniętych kataklizmem powodzi. Dramatu ludzi, którzy tracą nierzadko cały dorobek życia, a wraz z nim nadzieję, że ich własna egzystencja będzie udana.
Z podziwem patrzyłem na wcale niemłodych ludzi, którzy broniąc swoich domostw przed żywiołem wody, powtarzali, że jakoś żyć trzeba będzie. Te głosy, połączone z determinacją szeregowych członków Straży Pożarnej, zwłaszcza ochotniczej, żołnierzy, członków Drużyn Strzeleckich, harcerzy i w ogóle ludzi dobrej woli, stanowią największy zastrzyk optymizmu. Nadziei wbrew wszelkiej nadziei.
Tym, co napawa najgłębszym pesymizmem, jest stan naszego państwa, a właściwie jego niemoc. Niemoc, która jest pokłosiem niefrasobliwości. I nie chodzi wcale o jakieś „zawłaszczanie” państwa czy też o degrengoladę moralną, toczącą jego struktury (chociaż i o tym można napisać dzisiaj tomy). Idzie raczej o niefrasobliwość w traktowaniu państwa, przez co obniża się jego rangę, a co za tym idzie - skuteczność.
Idąc do wyborów w 2007 r., Platforma Obywatelska ustami swojego lidera wielokrotnie powtarzała slogan, że trzeba jak najwięcej władzy oddać w ręce ludzi, tzn. ograniczyć władzę państwową do minimum, a odpowiednie kompetencje przelać na samorządy. Idea skądinąd słuszna, ale doprowadzona do skrajności może być niestety groźna. Gdy w czasie wiecu - koncertu rozpoczynającego kampanię prezydencką Jarosław Kaczyński powiedział, że polityka musi być naprawdę i państwo musi być naprawdę, wówczas na wielu forach rozgorzała dyskusja, a nawet liczne autorytety zabierały głos, chcąc zdyskredytować tę tezę prezesa Prawa i Sprawiedliwości. Tymczasem zawiera ona właśnie pytanie o rolę państwa i jego struktur w naszym życiu. Tragedia smoleńska oraz dramat powodzi pokazuje, że nie wystarcza tylko sprawnie zarządzany samorząd oraz zwykła ludzka solidarność. Potrzebna jest struktura zarządzająca, która może koordynować działania ludzi w przestrzeni całego kraju oraz wcześniej niż jednostki samorządowe oceniać zagrożenia, aby im przeciwdziałać. Mówiąc kolokwialnie, nie wystarczy, że dana gmina lub powiat zbierze odpowiednią ilość środków na przeciwdziałanie powodzi, skoro gmina obok skutecznie może pokrzyżować plany obrony przez własną niefrasobliwość i niezapobiegliwość. Podobnie rzecz ma się z problemem stawiania lub przerywania wałów przeciwpowodziowych. Do tego potrzeba koordynacji na wyższym szczeblu. Pomoc, o którą teraz zabiegają powodzianie, również wymaga koordynacji, a także wyrzeczeń innych części naszego kraju, niedotkniętych powodzią. Tego nie załatwią nawet najsprawniej działające samorządy ani też jakieś ponadgminne i ponadpowiatowe struktury. Do tego potrzeba sprawnego aparatu państwowego. Czyli państwa. To, co dostrzegliśmy po katastrofie smoleńskiej, to właśnie państwo z jego strukturą i koniecznością dla naszego własnego, osobistego rozwoju. Śmierć głównych przedstawicieli polskiego państwa obudziła w nas refleksję nad przynależnością państwową. Polska po Smoleńsku 2010 to nie jest tylko jakiś romantyczny mit, na który składa się całokształt naszej kultury, ale również struktura państwowa, która ogołocona została z ludzi pełniących kluczowe dla państwa funkcje. Strach, który wielu z nas wówczas poczuło, to był strach o państwo pozbawione wielu kluczowych postaci. Strach o nasze państwo.
Słowa premiera polskiego rządu, wypowiedziane wobec ludzi dotkniętych kataklizmem powodzi, to nie tylko kiepska ironia, ale niebezpieczny symptom degrengolady państwa. Oznaczają one w ustach premiera, że chociaż pomaga on ludziom (tak przynajmniej stara się pokazać), to czyni to z własnej i nieprzymuszonej woli, ale nie z obowiązku nałożonego na niego przez polską konstytucję. Można oczywiście powiedzieć, że przecież sam premier swoją funkcję piastuje na mocy wyboru, ale nie chodzi o łapanie za słówka. Chodzi o co innego. O odpowiedzialność władzy za obywateli, którzy są powierzeni jej trosce. Dziwnym się wydaje, że dzisiaj władza państwowa czuje się kompetentna, bo wchodzi w strukturę rodziny poprzez regulacje odnośnie sposobu karania dzieci przez ich własnych rodziców, a umywa ręce, gdy idzie o zabezpieczenie życia i mienia ludzi. Przykładem ignorowania własnych zadań jest chociażby fakt, że synoptycy przekazywali tydzień przed wystąpieniem opadów informację o zagrożeniu powodziowym, ale została ona zignorowana przez odpowiedzialne struktury państwa. Sztab kryzysowy zebrał się dopiero pięć dni po rozpoczęciu się powodzi. Dopiero pod presją mediów i obywateli zostały wydane rozporządzenia dla wojska, aby mogło ono działać na rzecz powodzian. Z powodu niezborności działań aparatu państwowego wydawane były często sprzeczne zarządzenia. Nawet sms-y charytatywne nie zostały zwolnione z podatku VAT, ponieważ (mimo odtrąbionego sukcesu) Ministerstwo Finansów nie opracowało odpowiedniego rozporządzenia. Skargi ludzi, że nikt ich nie powiadomił o nadciągającym kataklizmie, kierowane do premiera, to właśnie zdrowy rozsądek narodu, który wie, do kogo się udać. Slogan o wybieraniu wójta nie zastąpi odpowiedzi ani odpowiedzialności. Tu trzeba państwa rozumianego jako odpowiedzialność, a nie źródło synekur i foteli dla własnej partii czy też wojaże powodziowe po kraju wraz z zaprzyjaźnionym kandydatem na prezydenta.
Zarówno w przypadku tragedii smoleńskiej (oddanie śledztwa Rosjanom, bo ktoś w rządzie nie umiał znaleźć właściwej podstawy prawnej do prowadzenia go przez stronę polską), jak również dzisiejszy kataklizm powodziowy wskazują wyraźnie, iż stwierdzenie o minimalizmie państwa jest po prostu kłamliwe. Państwo jest zawsze wyrazem woli narodu do samostanowienia oraz do wzajemnej odpowiedzialności za wszystkie osoby będące jego obywatelami. Zaś władza jest ustanawiana po to, by ten cel realizować sprawnie i skutecznie. Nigdy nie może zapomnieć o tych dwóch sprawach: samostanowienie i odpowiedzialność. Zapomniawszy o nich, nie wystawia na szwank tylko samej siebie czy też państwa, ale przede wszystkim obywateli, którzy powierzywszy ludziom jej piastowanie, mają prawo nie tylko ich rozliczać, ale przede wszystkim żądać, by sprawowali swoją funkcję naprawdę.
opr. aś/aś