Sumienie na zawiasach

Temat „Deklaracji wiary” podpisanej przez lekarzy i studentów medycyny wciąż wywołuje kontrowersje

W przestępczym półświatku, młodzieżowych gangach obowiązuje zasada, że aby się wkupić w łaski mafijnej struktury, trzeba popełnić przestępstwo. Może to być np. „włam” do samochodu i kradzież radia, pobicie, morderstwo. Dopiero wtedy, po „próbie”, można rozpocząć bandycki awans.

Chodzi oczywiście nie tylko o sprawdzenie człowieka na ile potrafi być bezwzględny, okrutny, posłuszny bossowi, ale też o swoistą solidarność zła. - Jesteś taki sam, jak my. Ucieczka przed wymiarem sprawiedliwości twojej osoby także już dotyczy. A gdybyś chciał w którymś momencie zrezygnować, pamiętaj: są na ciebie haki! Tak m.in. działał system komunistyczny. Troska, aby uświnili się wszyscy po równo, bardzo skutecznie stopowała tych, którzy mieli zapędy wybicia się na pułap niezależności czy autonomii w myśleniu. System przywilejów, zapewnienie tzw. małej stabilizacji, wtłoczenie w zawiły labirynt „szuflandii”, który dawał złudzenie porządku i wolności - z drugiej strony bezwzględność tajnej policji, śledzącej obywateli, dysponującej rozbudowaną siatką szpicli, łamiącej sumienia szantażami, zastraszaniem, zabezpieczały trwałość chorego układu. Ważne było, aby „coś” na kogoś mieć, pozwolić mu się unurzać w błocie, a potem skrzętnie - w odpowiednim momencie - o tym przypomnieć. Tak wyewoluowało zjawisko panświnizmu.

Panświnizm w natarciu

Dlaczego o tym piszę? Mimo że zmieniły się czasy, mechanizmy pozostały te same. Nic dziwnego: skoro stare idee w nowym opakowaniu lansują ludzie spod znaku sierpa i młota, trudno oczekiwać, aby było inaczej. Myślę w tym momencie o prowokacji, jaką zastosowano - po podpisaniu przez ponad 3 tys. lekarzy (na ok. 100 tys. pracujących w Polsce) „Deklaracji Wiary” - wobec prof. Chazana. Pisaliśmy o tym przed tygodniem na łamach naszego tygodnika. Dokument rozwścieczył środowiska lewicowe i rozgrzał do białości emocje zwolenników „prawa kobiety do swojego brzucha”. Głównie chyba z tego powodu, że stał się niebezpiecznym wyłomem w konsekwentnie budowanej wizji świata, gdzie prawo Boże nic nie znaczy, a sumienie obraca się na świetnie naoliwionych zawiasach. „Nieuświnieni” w gronie „uświnionych” są zanadto widoczni, aby im darować inność. A przy tym ośmielają się mówić o czymś, co - choć zepchnięte i zmarginalizowane - kwili w duszy każdego człowieka. Wściekłość jest tym większa, że za nic w świecie ów wyrzut sumienia nie da się usunąć najlepszymi „wybielaczami” i seansami zbiorowej terapii - trzeba więc nosić błoto na sobie. Trochę jest to podobne do logiki mafijnej, o której pisałem wyżej (i domyka się, nomen omen, w słynnym bon mocie prezydenta „Nie chcę, ale muszę”).

Mówił o tym kilka dni temu prof. Bogdan Chazan w wywiadzie dla Telewizji Polsat: „Każdy szpital ma swoją misję, swoje tradycje, przyzwyczajenia. Pacjentki też na ogół wiedzą, w jakiej sprawie do którego szpitala się udać, wiedzą, w którym szpitalu wykonywane są zabiegi aborcji czy nie. Po drugie, liczba aborcji tych oficjalnie w Polsce rośnie i wynosi 700, 800, co daje dwie aborcje na szpital. Powstaje więc pytanie, czy naszym celem, celem organizacji zdrowia, jest to, by każdy szpital tę aborcję ćwiczył? Żeby każdy lekarz „dla wprawy” chociaż jedną czy dwie aborcje w roku wykonał? (...)”. Bez komentarza.

Wypełniali „tylko” rozkazy

Koncepcja wyższości prawa stanowionego nad prawem Bożym, jak też wysiłki podejmowane na rzecz uformowania obrotowego sumienia mają swoją bogatą tradycję. Były jedną z zasad konstytuujących najbardziej zbrodnicze w dziejach świata totalitaryzmy. Przecież sądzeni w Norymberdze niemieccy zbrodniarze twierdzili, że nie robili nic złego - wypełniali „tylko” rozkazy legalnie wybranego führera. Funkcjonariusze komunistycznej policji politycznej twierdzą dziś to samo, a najwięksi kanonizowani przez pogrobowców PRL „patrioci”, np. gen. Kiszczak, gen. Jeruzelski, Stefan Michnik, Helena Wolińska, inni „prawnicy czasów bezprawia”, realizowali „tylko” założenia chorego systemu, dość mocno usankcjonowane prawnie. Nie dziwi więc ich poczucie krzywdy, gdy ktoś próbuje pociągnąć do odpowiedzialności za zbrodnicze decyzje. Więcej: są przekonani o swoich zasługach dla Polski. Wtedy także Kościół postrzegany był jako największy wróg systemu, rozwoju i wolności - ośmielał się bowiem twierdzić, iż prawo Boże stanowi normę nadrzędną. I przypominać, że nikt nie ma prawa - w imię jakiejkolwiek ideologii - łamać ludzkich sumień. A to było niedopuszczalne.

„Nasz wiek XX był okresem szczególnych gwałtów zadawanych ludzkim sumieniom - mówił św. Jan Paweł II w Skoczowie 22 maja 1995 r. - W imię totalitarnych ideologii miliony ludzi zmuszano do działań niezgodnych z ich najgłębszymi przekonaniami. Wyjątkowo bolesne doświadczenia ma pod tym względem cała Europa Środkowo-Wschodnia. Pamiętamy ten okres zniewalania sumień, okres pogardy dla godności człowieka, cierpień tylu niewinnych ludzi, którzy własnym przekonaniom postanowili być wierni. Pamiętamy, jak doniosłą rolę odegrał w tamtych trudnych czasach Kościół jako obrońca praw sumienia - i to nie tylko ludzi wierzących!”.

Niemy krzyk

Sumienie na zawiasach

Doskonale wiedzą o tym środowiska lewicowe, dlatego robią wszystko, aby autorytet Kościoła pomniejszyć. Rozgrzać do czerwoności debatę światopoglądową, wpleść w nią ogromne emocje i jednocześnie wyciszyć argumenty. Zawsze najlepiej sprawdza się metoda wnioskowania po linii „od szczegółu do ogółu” (sprzeczna logicznie, co mało kto wychwytuje): nieszczęśliwa kobieta, którą dyrektor szpitala im. Świętej Rodziny w Warszawie „skazuje” na noszenie pod sercem obciążonego wadą genetyczną dziecka, zacofany i nierozumiejący świata Kościół, bezrefleksyjnie broniący poczętego życia, publicyści katoliccy upierający się przy pojęciu „dziecko”, a nie „płód” itd. Wszystko to podlane opiniami tzw. autorytetów, pomieszane z półprawdami i kłamstwem, pozbawione racjonalności. Oto przykład: niedawno na łamach „Gazety Wyborczej” pastor Kazimierz Bem z United Church of Christ tłumaczył, że „Jeśli ich [tj. lekarzy] katolicka wiara nie pozwala na leczenie wszystkimi prawnie dozwolonymi metodami i we wszystkich okolicznościach dopuszczanych przez to prawo, winni albo zatrudnić się w prywatnych, katolickich placówkach, albo najzwyczajniej w świecie zmienić zawód”. Na pozór myśl jest spójna. Ale zabrakło pytania: co leczy aborcja? Wedle jakich kryteriów pastor zaliczył ją do działań terapeutycznych? Dlatego odpowiadam panu Bemowi i jego protagonistom: aborcja zabija nienarodzone dziecko. W żadnym kodeksie moralnym na świecie nie ma definicji leczenia, które uznawałoby zabicie kogoś za uzdrowienie go czy wyleczenie.

Inny argument: cierpienie kobiety. Trzeba je zminimalizować, pomóc zdjąć traumę. Tylko czy nie jest to kolejny ślepy zaułek? „ Pomaganie matce poprzez zabicie jej dziecka to rzeczywiście jest dość dziwny sposób pomocy - tłumaczy prof. Chazan w cytowanym wyżej wywiadzie. - Aborcja nie jest tutaj środkiem, który by mógł pomóc czy dziecku, czy matce. Dziecku nie, ponieważ cierpienia, które są związane z zabiegiem aborcji w 23 czy 24 tygodniu ciąży, kiedy dziecko już czuje ból, są ogromne. Mówi się o cierpieniach, jakie spotkałyby to dziecko po urodzeniu, ale nie bierze się pod uwagę straszliwych cierpień związanych z wyciąganiem tego dziecka, z jego rozkawałkowywaniem. Ktoś, kto nie widział tego rodzaju procedury, jaką jest aborcja w 23, 24 tygodniu ciąży, ten naprawdę niewiele wie. To jest atmosfera jak w pobliżu szafotu. Niewielu ludzi jest w stanie to znieść. Położne, które muszą asystować przy takich zabiegach, często zmieniają pracę. Natomiast jeżeli chodzi o matkę, to z punktu widzenia zdrowotnego wywołanie aborcji w 23, 24 tygodniu jest co najmniej tak niebezpieczne, jak poród w ciąży donoszonej (...). Myślę, że osiąganie szczęścia przez matkę w ten sposób jest chybionym pomysłem”.

Czy zatem można zamordować kogoś tylko dlatego, że terminologicznie jest to „płód”, a nie „dziecko”, i nie potrafi własnym krzykiem dopomnieć się o swoje prawo do życia? Dlatego potrzebny jest nasz protest! Krzyk w obronie życia. I nikt nas, ludzi wierzących, z tego nie zwolnił. Jeśli tak się nie stanie, „kamienie wołać będą”!

Św. Jan Paweł II

Czy może historia płynąć przeciw prądowi sumień?

Zadawaliśmy sobie w tamtych latach pytanie: „Czy może historia płynąć przeciw prądowi sumień?”. Za jaką cenę „może”? Właśnie: za jaką cenę? Tą ceną są, niestety, głębokie rany w tkance moralnej narodu, a przede wszystkim w duszach Polaków, które jeszcze się nie zabliźniły, które jeszcze długo trzeba będzie leczyć. O tamtych czasach, czasach wielkiej próby sumień trzeba pamiętać, gdyż są one dla nas stale aktualną przestrogą i wezwaniem do czujności: aby sumienia Polaków nie ulegały demoralizacji, aby nie poddawały się prądom moralnego permisywizmu, aby umiały odkryć wyzwalający charakter wskazań Ewangelii i Bożych przykazań, aby umiały wybierać, pamiętając o Chrystusowej przestrodze: „Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? Bo cóż może dać człowiek w zamian za swoją duszę?” (Mk 8,36-37).

Wbrew pozorom, praw sumienia trzeba bronić także dzisiaj. Pod hasłami tolerancji, w życiu publicznym i w środkach masowego przekazu szerzy się nieraz wielka, może coraz większa nietolerancja. Odczuwają to boleśnie ludzie wierzący. Zauważa się tendencje do spychania ich na margines życia społecznego, ośmiesza się i wyszydza to, co dla nich stanowi nieraz największą świętość. Te formy powracającej dyskryminacji budzą niepokój i muszą dawać wiele do myślenia”.

(Skoczów, 22 maja 1995 r.)

Echo Katolickie 25/2014

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama