Zbyt łatwo osądzamy innych. Jak unikać pochopnych sądów i „mowy nienawiści”?
Tak łatwo nam przychodzi osądzanie innych. Słowo to potężny oręż. Można nim wygrywać bitwy, góry przenosić, ale też - za jego pomocą - burzyć i niszczyć. „Nie zabijaj brata zwadą, ręką, kaźnią, ani radą” - przypominał autor średniowiecznego wierszowanego przekładu Dekalogu. „Nie osądzaj nikogo, dopóki nie staniesz przy jego kowadle i nie popracujesz jego młotem” - pisał Rick Riordan.
Znajomi opowiadali mi historię, której byli świadkiem: duży specjalistyczny szpital w Warszawie, pokaźne grono pacjentów, którzy przyjechali tu z całej Polski, czekających na wizytę od wczesnego rana. Korytarz wypełnia ołowiana cisza, ciężka lękiem, niepewnością - nikt nie znalazł się tutaj dla przyjemności. Daje się odczuć ogromne napięcie. Wszystkie przychodnie, oddziały onkologiczne na całym świecie mają tę samą specyfikę: są wypełnione zawieszonymi w powietrzu pytaniami bez odpowiedzi. W pewnym momencie z gabinetu wychodzi lekarz. Wraca po kwadransie. Sytuacja powtarza się za godzinę. Potem znowu.
Ludzie zaczynają szeptać. „Nie szanuje nas... Lekceważy... Ma nas gdzieś!”
Zaczyna narastać wściekłość - w niej sublimują się nagromadzone w małej przestrzeni złość, lęk, zmęczenie...
Nikt nie wie, że profesor - jeden z najlepszych specjalistów w Polsce w swojej dziedzinie - ma raka trzustki. Od pięciu lat. Co jakiś czas musi się podłączać do pompy insulinowej, aby prawidłowo funkcjonować. Koledzy radzili mu, aby poszedł na zwolnienie, odpoczął - tak wiele osób już uratował. On postanowił, że dopóki starczy sił, będzie służył ludziom...
...to nie to samo, co znać jego historię. Tak łatwo nam osądzać innych. Wyrzucać z szybkością karabinu maszynowego słowa, które ranią, fałszują rzeczywistość. Wchodzić w role sędziów, prokuratorów. W trybunały zamieniać miejsca pracy, kolejki na poczcie i w sklepie, autobusy miejskie, przyjęcia rodzinne, spotkania z przypadkowymi ludźmi. Ferować wyroki - bez prawa do obrony skazywanej osoby. Czerpać radość z tego, że po raz kolejny udało się kogoś poniżyć, sponiewierać - a może przede wszystkim (choć mało kogo stać, by się do tego przyznać) jeszcze głębiej skryć swoje wewnętrzne rozbicie, poczucie winy albo porażki, gorycz.
Bywa, że znajomość ludzkich losów ogranicza się jedynie do absorpcji zdawkowych stwierdzeń zasłyszanych tu czy tam. Na nich budujemy opinie, szufladkujemy, przypinamy łatkę kpiny, pogardy, rozstrzeliwujemy salwami śmiechu, ironii. Czasem zakuwamy w kajdany stereotypu. Rzadziej - otaczamy nimbem podziwu, szacunku. Najczęściej prawda w tym wszystkim ma marginalne znaczenie. Bywa, że jest niepożądana, zbędna, ponieważ burzy skwapliwie stworzony ład świata wykreowany „na ludzki obraz i podobieństwo”.
Poraża niezdolność do tego, by choć próbować przebić się przez powłokę zewnętrzności i poszukać tego, co niewidzialne...
Oto inny dialog, znaleziony w sieci:
„- Widzisz tę 14-letnią dziewczynę z wózkiem?
- Widzę. Puszczalska...
- Gdy miała 13 lat, został zgwałcona. Urodziła dziecko. Wychowuje je.
- Przepraszam, nie wiedziałem...
- A czy widzisz mężczyznę idącego drugą stroną ulicy?
- Tego grubasa?
- Tak. Jest nieuleczalnie chory. Pozostało mu kilka miesięcy życia. Nie ma wpływu na swoją wagę.
- To straszne. Przepraszam...
- Znasz tego starego człowieka, którego przed momentem mijaliśmy?
- Tego brzydkiego, zarośniętego faceta?
- Tak, tego. Ma oszpeconą twarz, poorane bruzdami policzki. Wiele lat temu, walcząc o wolność ojczyzny, został ciężko ranny. Długimi włosami zakrywa blizny na twarzy.
- Przepraszam, nie wiedziałem...”.
Na wszystko mamy gotowe łatki, szablony, szufladki.
- pisała Marie von Ebner-Eschenbach. Jeszcze trudniejsze do pokonania są stereotypy. W każdej kulturze mamy z nimi do czynienia. Ze stereotypami wielokrotnie musiał się mierzyć Jezus. Jak podaje św. Łukasz, kiedy wędrował do Jerozolimy, Samarytanie nie przyjęli Go, ponieważ był Żydem. Inne argumenty były nieważne - przekazywana z pokolenia na pokolenie niechęć wystarczyła. Nie zabrakło jej i z drugiej strony: „Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?”. Ile było w tym pytaniu uczniów złośliwej satysfakcji? Ciekawe, że nawet bliskość Chrystusa nie uchroniła ich przed myśleniem w toksycznych kategoriach.
Jak tłumaczy słownik wyrazów obcych, stereotyp jest to „funkcjonujący w świadomości społecznej, skrótowy, uproszczony i zabarwiony wartościująco obraz rzeczywistości odnoszący się do rzeczy, osób, grup społecznych, instytucji itp., często oparty na niepełnej lub fałszywej wiedzy o świecie, utrwalony jednak przez tradycję i nieulegający zmianom”. Od stereotypów nie jest wolne żadne środowisko, każde też produkuje nowe, ubarwia już istniejące. Nosimy je w sobie, przekazujemy kolejnym pokoleniem. Ich obecność w myśleniu, działaniu niszczy wolność, kładzie się cieniem na relacje społeczne. Oblekamy w nie określone profesje, stany, zawody. Są widoczne w kulturze, polityce, religii. Wydaje się, że fala hejtu, jaki co rusz przy byle okazji przelewa się przez media, portale społecznościowe, jest wynikiem ich ciągłej obecności, ale też chronicznego braku empatii wielu osób, czasem całych środowisk wybierających ironię, potwarz jako narzędzie walki politycznej czy sposób lansowania swoich przekonań ideologicznych. Jak inaczej tłumaczyć brutalne, wulgarne wpisy, jakie pojawiły się po wypadku pani premier? Jak ocenić zachowania (niewątpliwie moderowane, inspirowane przez polityków) ludzi na Krakowskim Przemieściu tuż po tragedii smoleńskiej?
Tzw. hate speech nie jest zjawiskiem nowym. Po „mowę nienawiści” sięgały dwa wielkie totalitaryzmy XX w.: nazizm i komunizm. Victor Klemperer, filolog niemiecki pochodzenia żydowskiego, opublikował w 1947 r. książkę pt. „LTI. Notatnik filologa”. Według niego siła nazistowskiej nienawiści brała się z językowej manipulacji. Język Trzeciej Rzeszy zmieniał się stopniowo, coraz bardziej nasiąkając specyficznym słownictwem, szczególnymi wyrażeniami i zwrotami, a te następnie sączyły w świadomość jednostek nazistowski światopogląd. Językowej perswazji ulegali nie tylko myśliwi, ale także ich ofiary. Sprawił on, że poniżeni sami siebie jeszcze bardziej poniżali, mówiąc i myśląc o sobie tak, jak ich oprawcy.
Po analogiczną metodę sięgali komuniści. Literacko opisał to zjawisko w „Roku 1984” Orwell, przy okazji tworząc wyrażenie „newspeak” (nowomowa). W języku pojawiło się swego czasu mnóstwo określeń, które miały za zadanie zdyskredytować przeciwnika klasowego. „Imperialistyczny wróg” czaił się wszędzie. „Zapluty karzeł reakcji” przeszkadzał w budowaniu nowego socjalistycznego raju. „Pazerny kler” otumaniał lud, a „zgniły Zachód” próbował przemycać do Polski podejrzane nowinki. Zapanował zwyczaj pisania wrogich nazwisk z małej litery i w liczbie mnogiej. Gdy powstawały KOR i Solidarność, powtórzono ten propagandowy zabieg, pisząc o „kuroniach” i „michnikach”. Dziś ich miejsce zajęli „kaczor”, „pisiory” i „mohery”. Strach przez PiS zastąpiła nienawiść do PiS. Poniżanie - racjonalną, spokojną dyskusję.
„Nie zabijaj brata zwadą, ręką, kaźnią, ani radą” - przypominał autor wierszowanego przekładu Dekalogu (XV w.). Jak daleko jesteśmy od tych słów? Dziś wojny toczy się na niewidzialnych frontach. Polityka i poprawność zdają się być dostatecznym samousprawiedliwieniem dla wszelkich plugastw. Dekalog już dawno odstawiono do lamusa jako niepotrzebny relikt przeszłości.
„Nie osądzaj nikogo, dopóki nie staniesz przy jego kowadle i nie popracujesz jego młotem” - pisał Rick Riordan („Bitwa w Labiryncie”). Zamiast potępiać ludzi, lepiej spróbować ich zrozumieć. „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą” - mówił Jezus. „Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Albo jak możesz mówić swemu bratu: «Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka», gdy belka [tkwi] w twoim oku?. Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata” (M 7,1-6). Znamy doskonale ten tekst. Czy, jako ludzi wierzący, potrafimy przejąć się słowami Jezusa?
Ktoś napisał: „Nigdy nie patrz na nikogo z góry, chyba, że pomagasz mu wstać”. Mądre słowa. I bardzo ewangeliczne.
Czasem warto uważnie słuchać ludzi, którzy mówią o innych w twojej obecności. W dokładnie ten sam sposób będą mówić o tobie po twoim wyjściu.
KS.
PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo
Katolickie 7/2017
opr. ab/ab