Często dziś pisze się o Polakach - katolikach, nietolerujących wyznawców innych religii. To przekłamanie
Kilka dni temu w obszernym wywiadzie udzielonym niemieckiemu dziennikowi „Tagesspiegel” poeta i pisarz Adam Zagajewski ocenił rządy prawicy. Przedstawiany jako „jeden z najwybitniejszych żyjących polskich poetów” (co jest - zdaje się - mocną naciąganą tezą) naszkicował wypełniony po brzegi grozą obraz Polski po przejęciu władzy przez PiS.
Horrendum Zagajewskiego można porównać chyba tylko do sytuacji nazistowskich Niemiec przed 1939 r. „Ukradziono nam nasz kraj!” - rozpaczał, a co gorsza „zrobił to demokratycznie wybrany rząd”. Nie zabrakło diagnozy rzekomych podziałów „na część liberalną, która cieszy się z postępu, oraz na tę, która broni przeszłości”. Nie wyjaśnił, dlaczego szacunek do historii miałby wykluczać zamknięcie na przyszłość, ale to już sprawa zawiłości myślowych poety. Trudno jest natomiast intelektualiście, a niewątpliwie za takiego się ma Zagajewski, wybaczyć ignorancję. Stwierdza: „PiS umie grać na emocjach tej drugiej części społeczeństwa i wykorzystywać jej lęki. Przykład? Niechęć do imigrantów. Polacy przez wiele lat nie mieli żadnych doświadczeń z obcymi. Zwłaszcza prowincja jest wciąż zamknięta, jak w XIX w. Liberalny rząd może by ich skłonił do zmiany zdania, ale obecny tylko gra tym strachem”.
Temu ostatniemu „odkryciu” chciałbym poświęcić nieco uwagi. Postawiona w taki sposób - z gruntu fałszywa - teza pojawia się w różnego rodzaju dyskusjach dotyczących rzekomej polskiej ksenofobii i zamknięcia na inne nacje, kulturę i religię.
Pierwszy fałsz: „Polacy przez wiele lat nie mieli żadnych doświadczeń z obcymi”.
Aby zdać sobie sprawę, jak wyglądała polska rzeczywistość w minionych wiekach, trzeba spojrzeć na mapę Rzeczypospolitej. Kresy wschodnie zasiedlali Rusini, Białorusini, Litwini, Ukraińcy, Łemkowie, Żydzi i Niemcy, Cyganie, Tatarzy, Karaimi. Nikt im nie zabraniał rozmawiania w ojczystych językach, modlitwy w swoich świątyniach, wychowania dzieci wedle własnej tradycji i obyczajów. Wielu z nich z czasem spolszczyło się, inni zachowywali swoją odrębność.
W tzw. złotym wieku polskiej kultury (począwszy od XVI w.) Rzeczpospolita szlachecka zasłynęła w świecie jako najbezpieczniejszy azyl dla wszelkich nonkonformistów prześladowanych za odwagę myślenia. Celnie wyraził to ówczesny poeta Stanisław Witkowski, pisząc, iż Polska jest „pewną ucieczką wszem narodom”, albowiem „gdy się tu kto skłoni, każdego skrzydły swemi ten Orzeł zasłoni”... W odróżnieniu od Europy, panowała w niej nietykalność osobista. Polska była krajem bez stosów i wojen religijnych. Swobodnie np. swoją religię mogli praktykować bracia polscy, zwani również arianami, socynianami, antytrynitarzami. Jej początki dali uchodźcy z południowej i zachodniej Europy (głównie włoscy antytrynitarze). Uzyskali w Polsce pełną wolność religijną, co gwarantował akt konfederacji warszawskiej. Wieloma przywilejami cieszyli się Tatarzy. „Posiadali swych własnych duchownych, swoje meczety oraz cmentarze - mizary. Mogli żyć w zgodzie z zasadami swej wiary. [...] Wspólnie tworzyli to, co dzisiaj określamy mianem wielokulturowości i pluralizmu wyznaniowego. Szczególne znaczenie przywiązywali wszelako Tatarzy do służby wojskowej, widząc w niej swą powinność wobec osoby władcy: Wielkiego Księcia Litewskiego, później zaś i króla polskiego” (źródło: www.tatarzy.pl). Na prowincji, która rzekomo była zamknięta na inne kultury, mieszkali bardzo licznie Żydzi. Prowadzili karczmy, sklepy, zakłady rzemieślnicze. Byli powszechnie akceptowani (choć często nierozumiani), wpisani w polski krajobraz. W wielu miastach (na naszym Podlasiu były to np. Międzyrzec Podlaski, Lubartów, Kock, Żelechów) stanowili zdecydowaną większość mieszkańców. Modlili się w synagogach (w Międzyrzecu znajdowała się jedna z największych w Polsce), mieli swoje cmentarze. Specyfika judaizmu, a szczególnie zapisany w nim swoisty ekskluzywizm, decydowały o tym, że pełna integracja była realnie niemożliwa, pomimo faktu ponad wielosetletniej obecności na ziemiach polskich. Pisał o nich Jan Kasprowicz w balladzie „Szaja Ajzensztok” czy Antoni Gołubiew, który na jej podstawie stworzył dramat pod tym samym tytułem. O Żydach obecnych w kulturze polskiej w XIX w. często wspominali Mickiewicz, Sienkiewicz, Orzeszkowa i inni.
Często dziś pisze się o Polakach - katolikach, nietolerujących wyznawców innych religii. To też przekłamanie. Tereny wschodniego Podlasia od wieków zamieszkiwali wyznawcy prawosławia, grekokatolicy. Jak wspominają do dziś ich potomkowie, różnowiercy żenili się między sobą, modlili w swoich świątyniach, mieli wspólną obrzędowość, zwyczaje. Jeśli rodziły się napięcia, ich źródłem była raczej Cerkiew (przykład: krwawe prześladowania unitów), a ściślej rzec ujmując, władze zaborcze. Do naszych czasów dotarły niezwykle barwne opisy np. Wilna, Lublina, Nowego Targu - wraz z okolicami stanowiącymi istny tygiel etniczny i religijny. Bardzo często mieszkańcy tych ziem, zapytani o narodowość, mówili o sobie: „My tutejsi!”. Kategoria „tutejszości” jest bardzo mocno widoczna w twórczości np. Gołubiewa (eseje zebranie w tomie „Kazimierzówka”) czy Zofii Kossak. Nie było w niej podziałów ze względu na nacje czy wyznawaną religię.
Oczywiście nie brakowało momentów trudnych w historii: rzeź wołyńska, dwuznaczna postawa Żydów wobec zaborców, potem zaś władz komunistycznych, dominacja ekonomiczna (która m.in. stała się przyczyną ruchów antysemickich w okresie międzywojennym) czy nakaz banicji bądź przejścia na katolicyzm wydany arianom przez sejm w roku 1658 (sprowokowany opowiedzeniem się wielu z nich po stronie Szwedów i zdradą podczas „potopu” w 1655 r.). Ale one nie zaburzały w jakimś zasadniczym stopniu koncepcji państwa polskiego opartego na wielonarodowości. Wszystko zmieniła II wojna światowa. Zostały zrewidowany granice, poddano totalnej eksterminacji naród żydowski, dokonano na masową skalę przesiedleń. One m.in. sprawiły, że dziś Polska jest w zasadzie etnicznym monolitem. Ale wpływ na to miała nie prowincja i jej uprzedzenia, tylko wielcy tego świata.
Często społeczeństwa zachodniej Europy pokazuje się nam jako wzór otwartości, jednocześnie stawiając Polskę - ponoć ksenofobiczną i rasistowską - w opozycji. Jakie były one jeszcze kilkadziesiąt lat temu? W jaki sposób szczycące się dziś swoją tolerancyjnością i otwartością na inność państwa europejskie „uczyły się” ich? Otóż działo się to w sposób, o którym dziś niechętnie się mówi. Polska nie miała kolonii zamorskich. Nie transportowano do niej hurtem w nieludzkich warunkach czarnoskórych niewolników, którzy masowo pracowali na plantacjach amerykańskich, farmach i w manufakturach angielskich, francuskich czy belgijskich. Poseł PE, były belgijski premier Guy Verhofstadt w ognistych przemówieniach przeciwko Polsce jakoś nigdy nie wspominał o chciwości swoich pobratymców, potwornym ludobójstwie (dziś skrzętnie przemilczanym), jakiego dokonali jego rodacy w Kongo w XIX w., mordując, eksterminując w obozach pracy blisko 10 mln rdzennych mieszkańców tego kraju (obraz okrutnego panowania króla Leopolda II utrwalił m.in. Joseph Conrad w powieści „Jądro ciemności”). W polskich gospodarstwach nie pracowali robotnicy przymusowi (tak, jak to miało miejsce w III Rzeszy) i nie „ubogacali” swoją innością rodzimej kultury. Nie było segregacji rasowej, która dzielnie trzymała się jeszcze w latach 60 XX w. w USA. Polacy nie mieli doświadczeń współistnienia z rdzennymi mieszkańcami Afryki czy hindusami, ale to akurat nie jest - w powyższym kontekście - zarzut.
Polacy nie są zamkniętym narodem, który „nie ma żadnych doświadczeń z obcymi” - przybyszami z odległych krajów, różnowiercami. To nieprawda. Przez wieki gościli, ratowali od zagłady, dzielili się ostatnią kromką chleba z przybyszami. I tak będzie teraz. Mają za to bogate doświadczenia z przybyszami zza Odry i Dniestru, którzy przynosili kolejne utopie na bagnetach i lufach karabinów maszynowych. Niosą pamięć barbarzyńskiej tatarskiej dziczy, która przez wieki plądrowała kraj wszerz i wzdłuż, zdrajców i sprzedawczyków wydających Polskę Szwedom, carycy Katarzynie. Wspomnienie bolszewików depcących ją w 1920 r., okrucieństwo „luminarzy kultury” z napisami na pasach „Gott mit uns” i „wyzwoleńczej” armii radzieckiej. I tak łatwo nie dadzą się po raz kolejny oszukać.
KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 10/2016
opr. ab/ab