Alternatywna rzeczywistość

Na marginesie festiwalu piosenki w Opolu A.D. 2017

Co za cios! Kolejny artysta zrezygnował z występu w Opolu! Napisał ktoś na twitterze: „Miało występować 20, zrezygnowało już 100!”. Maryla Rodowicz, Kayah, Audiofeels, Urszula, Pectus, Blue Cafe, Kasia Kowalska, Andrzej Piaseczny, Grzegorz Hyży, Katarzyna Cerekwicka i Michał Szpak. Atmosfera „politycznego skandalu” - jak napisała w swoim oświadczenia Maryla Rodowicz - zapewne sprawi, że pojawią się kolejne oświadczenia.

Alternatywna rzeczywistość

Zresztą owa „atmosfera” praktycznie od pierwszych dni po ostatnich wyborach jest gęsta. Nie ma tygodnia, aby ktoś z artystów nie narzekał na „dobrą zmianę”, nie lamentował, jak bardzo mu się „pogorszyło”, nie wylewał łez nad uciemiężonym narodem, nie straszył: „Zobaczycie, już niedługo... Pozamykają nas...”. By nie dawał wyrazu swoim lękom przed ruiną, do jakiej zmierzają polska gospodarka, kultura, prawo - nie mówiąc już o obciachu, jaki „ten kraj” przynosi elitom i Europie i jakim jest utrapieniem dla pana Timmermansa i jego kolegów. Niektórzy z artystów (Janda, Stuhrowie) zostali awansowani do rangi politycznych autorytetów, zapraszanych na kongresy prawników, słuchanych z uwagą przez tzw. salon przytakujący nawet największym bredniom przez nich artykułowanym.

Autocenzura

Ciekawe, że nikłą medialną nośność zyskał inny fakt: kamieniem, który poruszył lawinę publicznych kontestacji, było odmówienie udziału w konkursowych „premierach” grupie Dr Misio, próbującej się przebić do publiki z klipem pt. „Pismo”. Gdyby ktoś nie wiedział, (całkiem zresztą niezły) aktor Arkadiusz Jakubik - lider zespołu, szukający swojego miejsca na estradzie - postanowił ścigać się z innym kolegą ze sceny/ planu filmowego Krzysztofem Pieczyńskim w tym, który z nich jest bardziej antyklerykalny i antykatolicki. Teledysk wspomnianej wyżej piosenki doskonale wpisuje się w ową retorykę. Muzycy przebrani za księży szydzą z Kościoła, sakramentu pokuty, kapłanów.

Poruszana Kayah napisała: „Na Festiwalu w Opolu w tym roku nie wystąpię. I jest to moja decyzja. Na znak jedności z tymi, którzy na cenzurowanym byli i nadal pozostali, bo wobec nich nie wywołała się taka burza. Dziękuję wszystkim za publiczne i prywatne wyrazy wsparcia. To bardzo wiele znaczy dla nas jako Polaków” (pisownia oryginalna). Czy organizator miał prawo odmówić udziału w festiwalu (i finansowania z publicznych środków) komuś, kto depcze zasady bliskie milionom współobywateli? Miał. Tak samo, jak powinien odmówić prawa do publicznego znieważania osób czy zasad bliskich buddystom, żydom bądź muzułmanom. O gejach czy innych osobliwościach LGTBQ nie wspomnę. Rzecz jasna, tutaj zagrożenia nie ma, ponieważ „artyści” bardzo się w tej materii pilnują i nikt nie odważyłby się nakręcić klipu wyśmiewającego jedną z wyżej wymienionych grup. Szargać można tylko świętości katolików. Nie przypominam sobie, aby którykolwiek z polskich artystów odważył się zakpić np. z Mahometa. Zapewne pojęcie autocenzury nie wchodzi w tok rozumowania np. poruszonych oczywistą krzywdą kolegów Kayah, Piaska, Szpaka (stylizującego siebie na Jezusa) i innych. Cenzurując siebie i innych, nie zauważają, że od dawna sami stali się maszynkami nakręcanymi przez polityczną poprawność. Rzeczywiście, dołączamy się z wyrazami współczucia...

Starcie cywilizacji

Wszystkie szumne deklaracje, wyrazy solidarności to tak naprawdę jedynie pretekst do tego, by dokopać znienawidzonym pisiorom. Zademonstrować swoją wątpliwą niezależność, przypomnieć o sobie „środowisku” i w ten sposób potwierdzić publicznie wolę przynależenia do tzw. elity. Jak ktoś sensownie wypunktował na twitterze, wielu artystów występowało w Opolu za czasów PRL, Jaruzelskiego, po zamordowaniu ks. Popiełuszki. Nie było problemu. Dziś jest. Ale to też pokazuje, że wojna cywilizacyjna, jaka nieustannie toczy się pod powierzchnią życia społecznego, jest daleko bardziej zaawansowana, bardziej bezwzględna niż starcie z komunizmem. Większy jest ostracyzm wobec tych, którzy ośmielają się mieć odrębne zdanie niż lewacka szpica. Poza tym, gdy gaśnie kariera, artyści chcą choć przez moment rozbłysnąć w reflektorach nowym światłem, tym razem jako buntownicy i znawcy spraw publicznych. Żałosne. Ale tak działa show-biznes.

Sorry, taki mamy klimat

Z ciekawości zapytałem kilku znajomych, ilu z nich rozdziera szaty z powodu nieobecności rzeczonych wyżej artystów na opolskim festiwalu. Popatrzyli na mnie jak na kosmitę. „Ale o co chodzi? Nie chcą, nie muszą przyjeżdżać. Ich problem. Będą inni”. Trudno nie odnieść wrażenia, że dla przeciętnego Polaka - zachowującego względną niezależność od piorących codziennie mózgi medialnych szczekaczek - kwestie, kto przyjedzie do Opola, a kogo tam zabraknie, krzywda rzekomo uciemiężonych przez cenzurę „artystów” totalnie nie obchodzi. Oczywiście boli, gdy ktoś - za publiczne pieniądze! - obraża. Gdy lubiani, znani z ekranów i filmowych scen bohaterowie solidarnie rechocą z „dowcipów” młodego Stuhra mającego „tu polew” i robiącego sobie jaja z największej katastrofy we współczesnej Polsce - kompromitując się w ten sposób i sprowadzając swój autorytet do poziomu zero. Sorry, taki mamy klimat (polityczny). Nadymany do niebotycznych rozmiarów balon pychy ludzi zarażonych modnym na salonach lewactwem, odstawionych od władzy i kasy, często gotowych do sprzedania własnej matki za cenę pieniędzy i sławy, bezradnych w starciu z „niereformowalnym” społeczeństwem (dalej nieszczęśliwie przywiązanym do katolickich stereotypów, modelu rodziny, kulturowego instynktu samozachowawczego), staje się coraz większy. Kiedyś pęknie. Może jeszcze nie dziś, ale katastrofa już niedługo.

Dwójmyślenie

Przeciętny Polak żyje codziennością. Starcza mu albo i nie do pierwszego. Ma swoje problemy. Dostrzega niedociągnięcia, głupotę, niekonsekwencję sprawujących władzę. Ale też widzi, że w gospodarce jest coraz lepiej, zaczyna się słuchać zwykłych ludzi. Że młodzi (z wyjątkiem zainfekowanych lemingozą) budzą się z letargu: nie są im obojętni „wyklęci”, najnowsza historia Polski, duma narodowa. Nie rozumieją hektolitrów jadu i goryczy wylewanych codziennie przez opozycję polityczną totalnie wszystko negującą. Boli ich, gdy się ich obraża i wmawia, że wycieranie sobie tyłka krzyżem, seks oralny z figurą Jana Pawła II na scenie państwowego teatru to jest nowoczesna sztuka i że muszą się z tym pogodzić, jeżeli nie chcą być nazwani troglodytami. Wkurza ich, gdy różnego rodzaju komisje europejskie i rzesza „tłustych misiów” wmawia im, jak mają myśleć i jakimi wartościami kierować się na co dzień. Wiedzą, że małżeństwo to związek mężczyzny z kobietą i że - parafrazując przysłowie - z każdego innego ziarna mąki nie będzie.

Ba! Przypuszczam, iż tworzący współczesny miszmasz politycy, artyści - a przynajmniej jakaś ich część - podobnie ocenia rzeczywistość! Problem w tym, że w ich mózgach samospełnia się orwellowskie proroctwo z powieści „Rok 1984” zakładające tzw. dwójmyślenie, czyli wyznawanie dwóch sprzecznych poglądów i wierzenia w oba naraz. Lech Wałęsa kierujący się zasadą, iż jest „za, a nawet przeciw” to klasyczny przykład owej strategii, choć przy dzisiejszym stopniu skomplikowania rzeczywistości - reprezentujący w semantycznej materii raczej polityczne przedszkole.

Nie dajmy się zwariować

Mamy zatem do czynienia z istnieniem alternatywnych, równoległych światów. Przy czym jeden z nich zazwyczaj istnieje tylko w umysłach grupy ludzi. Wierzących tak mocno w jego realność, że nie dopuszczających do siebie nawet myśli, iż może być inaczej. Wystrzegających się jak ognia faktów, które mogłyby podważyć wirtualne dogmaty. Funkcjonujących w szklanej bańce informacyjnej, oglądających tylko ściśle wyselekcjonowane programy informacyjne. Przykład Niemiec (jak również niemieckich mediów obecnych w Polsce w setkach tytułów prasowych), gdzie cenzura obowiązuje już niemalże jawnie, pokazuje, jak daleko można się w owym dwójmyśleniu zagalopować, głosząc z jednej strony wolność, z drugiej - blokując wszelkie informacje, które mogłyby zakwestionować obowiązującą narrację. Doskonałym przykładem owego zjawiska stał się również zakończony kilka dni temu Kongres Prawników Polskich. Padły tam bardzo ciekawe słowa. Okazało się np., że naród jednak nie jest suwerenem. Pojawiły się też propozycje „Trybunału Konstytucyjnego bis”. Tylko czekać, kiedy prawnicy zaproponują „Sejm bis”, „Senat bis” i „Polskę bis”. Rzecz jasna, tę lepszą, alternatywną do Polski pisowskiej, zaściankowej i rzekomo niedemokratycznej.

Nie dajmy się zwariować.

KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
Echo Katolickie 21/2017

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama