Dziś ludzie mówią: każdy ma swoją prawdę. Sondaże zastąpiły odwieczne jej poszukiwania, a blask przykryły emocje i „osobiste przekonania”. To im daje prawo, jak mówią, do hejtu.
Dziś ludzie mówią: każdy ma swoją prawdę. Sondaże zastąpiły odwieczne jej poszukiwania, a blask przykryły emocje i „osobiste przekonania”. To im daje prawo, jak mówią, do hejtu, nurzania w rynsztoku każdego, kto próbuje twierdzić, że jest jakaś stałość na tym świecie. A wszystko w imię wolności.
W ubiegłym tygodniu na stronie internetowej tygodnika regionalnego opublikowany został wywiad (właściwie jego część - całość ukazała się w wersji papierowej gazety) z bioetykiem ks. dr. Jackiem Rosą, wykładowcą w Wyższej Szkole im. Bogdana Jańskiego w Warszawie oraz w Collegium Mazovia Innowacyjna Szkoła Wyższa, na temat moralnych aspektów zapłodnienia in vitro. Nie trzeba nikomu udowadniać, jak ważki, trudny dla wielu osób i bolesny to temat. Od dawna budzący kontrowersje, dyskusje - także na polu medialnym. Ks. Rosa wyjaśniał czytelnikom nauczanie Kościoła na temat metody, aspekty bioetyczne procedury zapłodnienia „na szkle”, konsekwencje poczęcia życia w taki sposób, ryzyko z nim związane itd., posługując się przy tym faktami, powszechnie dostępnymi wynikami badań naukowych. Prowadzący rozmowę zadawał pytania, które stawia sobie zapewne wielu z nas. W porządku. Od tego są gazety.
Problem leży gdzie indziej: w fali hejtu, jaka rozlała się pod elektroniczną wersją fragmentu wywiadu.
Nie ma sensu cytować obelg, nienawiści, z jakimi mieliśmy do czynienia. Niewiele tam logicznych argumentów, za to mnóstwo ignorancji w kwestii podstawowych spraw. Nie sądzę, aby wszyscy komentujący przeczytali cały tekst, ponieważ dostęp do pozostałych 70% treści wiązał się z kosztem wysłania płatnego esemesa. Nie wiem, gdzie był administrator strony, który w innych przypadkach za błahostki blokuje publikację komentarzy, a który w tym przypadku „przysnął” totalnie, nie widząc problemu np. w akceptacji wpisów o (przepraszam z góry za dosłowność) „cudownym zapyleniu Elżbiety i Maryi”, dywagacjach na temat „żywotności plemników” ich mężów, obrażaniu chrześcijan, mieszaniu z błotem Kościoła i jego nauczania. Czy było śmiesznie, dowcipnie? Dla mnie nie.
Ktoś powie: mamy wolność wypowiedzi, nie ma już cenzury. OK. Tylko komu służą obelgi, hejt? I czy milcząca zgoda nań nie jest przypadkiem zaprzeczeniem tego, o co solidarnie wszyscy chcemy na różnych frontach walczyć, tj. wzajemny szacunek, kulturę dyskusji? A może chodzi o emocjonalne rozhuśtanie ludzi i napędzenie sobie potencjalnych czytelników? Nie wiem. Nie osądzam.
Smutne jest to, jak płytko drzemią ukryte w ludziach pokłady nienawiści. Jak wielka jest w nich ukryta agresja wobec Pana Boga i Kościoła. Szczątkowa wiedza katechetyczna wskazuje, iż w zdecydowanej większości mamy do czynienia z chrześcijanami (?), przynajmniej nominalnymi. Jak udaje się im pogodzić w sobie deklarację przynależności do społeczności Kościoła z negacją jego nauczania, deptaniem świętości, wyśmiewaniem Ewangelii? Nie wiem. Nie jedyny to przypadek i zapewne nie ostatni.
Kilka tygodni temu opublikowano na instagramie obrażający powstańców warszawskich plakat. Natychmiast potępiono kampanię reklamową, a wraz ze społecznym ostracyzmem ruszył bojkot towarów produkowanych przez firmę Maspex. Zapewne będzie ją to kosztować grube miliony. Mało kto jednak pamięta, że odpowiadająca za promocję napoju „Tiger” na instagramie Agencja J. Walter Thompson Group Poland nieco ponad dwa miesiące wcześniej „pojechała sobie” w obraźliwy dla katolików sposób po uroczystości Bożego Ciała. Wtedy wszystko było OK. „Można być kontrowersyjnym, ale nigdy nie można przekraczać granicy przyzwoitości, dobrego smaku, nie można naruszać narodowych mitów i pamięci ludzi” - tłumaczył skruszony Krzysztof Pawiński, prezes Maspeksu Wadowice (www.wirtualnemedia.pl). Czy pan prezes nie znał wcześniejszych „wejść” firmy, której zlecił promowanie produktu? Znał. Dlaczego wtedy milczał? To proste: ponieważ istnieje społeczne przyzwolenie na to, aby bezkarnie robić sobie „jaja” z chrześcijaństwa, Kościoła i jego dogmatów. W razie czego zawsze można tych, którym się to nie podoba, uznać za „oszołomów”. Ewentualny proces sądowy jeszcze podkręci reklamę.
Problem jest jednak daleko poważniejszy niż pojedyncze wybryki firm zajmujących się reklamą czy wpisy frustratów. Chciałbym odwołać się do wykładu abp. Marka Jędraszewskiego, jaki został przez niego wygłoszony podczas spotkania dyrektorów szkół katolickich na Jasnej Górze 21 sierpnia. Hierarcha mówił o konieczności powrotu do antropologii chrześcijańskiej w wychowaniu, zagrożeniach wynikających z dominacji tzw. postprawdy, potrzebie kształtowania sumień.
Czym jest postprawda? To trudne pojęcie. O jego popularności jednak niech świadczy fakt, iż Oxford Dictionaries wybrało je (ang. post-truth) na słowo roku 2016! Nie jest to synonim kłamstwa. Najkrócej mówiąc: u podstaw definicji postprawdy leży założenie, iż nie ma jednej obiektywnej prawdy. Wspomniany słownik określa ją następująco: „informacje odnoszące się do okoliczności albo opisujące okoliczności, w których obiektywne fakty wywierają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej niż emocje i osobiste przekonania”. A więc najważniejsza jest moja narracja! Reszta się nie liczy. Zatem osąd, który subiektywnie się we mnie zrodzi, ma większe znaczenie niż obiektywna prawda (nawet jeśli jest sprzeczny z logiką). Na nim opieram swoje życiowe wybory, w oparciu o niego podejmuję decyzje. Co jednak się stanie, jeśli ta zasada zacznie obowiązywać w całej rzeczywistości? Traci ona wtedy swój fundament, zamienia się w chaos. Dlaczego? Ponieważ wszyscy mają rację! Znikają granice, łącznie z tą najważniejszą, zakładającą, iż moja wolność kończy się tam, gdzie rozpoczyna się wolność drugiego człowieka. Stąd już tylko krok do totalitaryzmu i, jak pisał papież Benedykt XVI, dyktatury relatywizmu. Tracąc koncepcję prawdy, tracimy fundament cywilizacji.
Symbolem owej cywilizacyjnej „nowości”, która miała wszystkim przynieść wyzwolenie z okopów zniewolenia i tradycyjnej moralności, stał się napis, jaki podczas rewolucji seksualnej 1968 r. umieszczono na murach paryskiej Sorbony: „Zabrania się zabraniać”. Za nim pojawiło się - jako naturalna konsekwencja pierwszego - drugie hasło, które można przetłumaczyć na język polski następująco: „Ani Boga, ani mistrza! Ja jestem bogiem!”. Zatrute owoce owego społecznego poruszenia zbieramy do dzisiaj. Dokąd do doprowadziło Europę? Wystarczy tylko rozejrzeć się wokół siebie. Św. Jan Paweł II problem zdefiniował wprost jako „cywilizację śmierci”. Dominacja postprawdy zabija nasz świat.
Dziś ludzie mówią: „Każdy ma swoją prawdę”. Inni dodają: „Prawda leży pośrodku”. Jedno i drugie określenie jest uproszczeniem. Antoine de Saint-Exupéry pisał w „Twierdzy”: „Co nazwiesz wolnością, jeżeli nie będzie dróg, między którymi możesz wybierać? Czy wolnością możesz nazwać prawo błąkania się po pustyni. [...] Jeżeli pomieszasz litery, zatrzesz obecność poety. A jeśli ogród będzie tylko pewnym zbiorem elementów, zatrzesz obecność ogrodnika”. Nie wystarczy zburzyć katedrę, złożyć na bezładny stos cegły. Pozostaną ruiny. I puste niebo. Co dalej?
Można zakwestionować wszystko, co do tej pory było święte, ważne. Wrzucić je do rynsztoka, nazwać postępem. Ba, nawet usprawiedliwić, tłumacząc, że przecież sam Stwórca nakazał czynić sobie ziemię poddaną (por. Rdz 1,28)! Zarzucić tysięcznymi argumentami o „prawie każdego człowieka do szczęścia”. Zakazać „czarnym” mówienia prawd trudnych, niepopularnych, nieodpowiadających społecznym oczekiwaniom albo zamknąć usta argumentami o prawdziwym i wydumanym grzechu. Przykryć hejtem. Tylko co z tego? Prawdy nie da się unicestwić.
Jezus, kiedy przybył do Jerozolimy na swoją śmierć, mówił faryzeuszom niezadowolonym z wiwatów ludzi, którzy wołali: „Błogosławiony Król, który przychodzi w imię Pańskie!”: „«Powiadam wam: Jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą» (por. Łk 19,37-40)”. To ponadczasowa zasada. Wołają do nas kamienie pozostałe na ruinach cywilizacji, których już nie ma. Czy tak samo ma stać się z naszą?...
KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
opr. ab/ab