Maski spadają

Nie trzeba być wytrawnym obserwatorem, by zauważyć, że słowa prof. Magdaleny Środy na temat polskiej edukacji wpisują się w tzw. marsz przez instytucje, postulowany przez neomarksistów, mający doprowadzić do rewolucji kulturowej

Lewica boi się, że polski rząd „zrobi w Warszawie Budapeszt”, tzn. idąc śladem węgierskich parlamentarzystów, wprowadzi zakaz promocji homoseksualizmu i transgenderyzmu, wzmocni ochronę dzieci przed pedofilią i pornografią. Na razie nie słychać, by takowa ustawa w sejmie była przygotowywana, a szkoda.

Nic zatem dziwnego, że natychmiast zostały podjęte działania uprzedzające, zorganizowano atak na ministra Czarnka i protesty na ulicach - rzecz jasna, przy aktywnym wsparciu ZNP, opozycyjnych polityków i, jakże by inaczej, „Gazety Wyborczej ”- przeciwko rzekomemu zawłaszczaniu szkoły przez narodowców, faszystów, „upartemu trwaniu” w średniowiecznych modelach wychowania itd. Środowiska lewicowo-liberalne histerycznie przyjęły zapowiadane przez ministra edukacji propozycje zmian w szkolnictwie, m.in. zapowiedź nowelizacji Prawa oświatowego, które miałyby m.in. wzmocnić rolę kuratorów oświaty.

O co chodzi?

„Koń jaki jest, każdy widzi” - pisał Benedykt Chmielowski w pierwszej polskiej encyklopedii powszechnej. Fakty są bezsporne: polska oświata, obok służby zdrowia, to od lat najsłabsze ogniwa w łańcuchu społecznych zależności, niezależnie od tego, kto w danym momencie sprawuje władzę. Zdalne nauczanie, pandemia pogłębiły kryzys. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że protestujący walczą o poprawę jakości edukacji, reformę struktur etc. Batalia idzie o coś znacznie ważniejszego: o otwarcie drzwi dla ideologii neomarksistowskiej, o to, jaka będzie Polska i jej przyszli obywatele. Czy zostaną „wykuci” wedle prawideł lewicowych paradygmatów? Czy zaakceptują lewicowe pomysły na „lepszy świat” bez takich „ciężarów”, jak naród, historia, patriotyzm, „patriarchalny” model rodziny, chrześcijańskie korzenie? Czy staną się bezwolnymi, hedonistycznymi konsumentami, pogrążonymi w multikulturowej dezorientacji?

„Polska szkoła wychowuje - i zapewne jeszcze długo wychowywać będzie - ku społeczeństwu patriarchalnemu i narodowemu, gdzie męską dominację uznaje się za rzecz naturalną - pisała niedawno Magdalena Środa we wstępie do raportu pt. „Ślepa na płeć edukacja równościowa po polsku”, wydanym przez Fundację Feminoteka - gdzie wysoko ceni się niepodlegającą żadnej krytyce martyrologiczną przeszłość, a mniej - europejską przyszłość, gdzie promuje się narodowy patriotyzm, a nie poczucie przynależności do kultury i europejskiej wspólnoty, gdzie świętością jest rodzina, a nie jednostka, gdzie każda płeć ma swoje powołanie i każdy «obcy» zna swoje miejsce, gdzie moralność sprowadzona jest do religijnych deklaracji i rytuałów, a za przyczynę wszelkiego zła uważa się krytycyzm, nieposłuszeństwo autorytetom oraz seks” (cyt. za M. Nykiel, „Lewica miała już szkołę w garści!”, www.wpolityce.pl). Pani profesor wysuwa zdecydowane postulaty: „Powinniśmy przygotowywać młodych ludzi do życia na miarę ich własnych, różnorodnych ambicji i celów, powinniśmy przygotowywać do życia w otwartym społeczeństwie ludzi wolnych i równych. Społeczność przyszłości to społeczność otwarta (a nie konglomerat narodów), to społeczność spluralizowana (a nie homogeniczna), multikulturowa (a nie monokulturowa), zindywidualizowana (a nie rodzinocentryczna), laicka (a nie fundamentalistyczna) oraz egalitarna (a nie hierarchiczna). I szkoła powinna przygotowywać do bycia członkiem takiej właśnie społeczności. Tymczasem polska szkoła jest narodowa, konserwatywna, unifikująca”.

Cóż powiedzieć, maski opadły.

Słowa prof. Środy można traktować jak manifest środowisk lewicowo-liberalnych. Taka, ma być, wedle protestujących pod ministerstwem edukacji - polska szkoła!

Marsz przez instytucje

Nie trzeba być wytrawnym obserwatorem, by zauważyć, że powyższe postulaty wpisują się w tzw. marsz przez instytucje, z powodzeniem realizowany (lub już zrealizowany) w wielu społeczeństwach zachodnich. Już kilka dekad temu neomarksista Antonio Gramsci (gloryfikowany dziś na europejskich salonach) zaplanował bierną rewolucję, która zakładała przede wszystkim powolność (rewolucje, w stylu październikowej czy maoistowskiej, pokazały słabość gwałtowności przedsięwzięcia), ale też konsekwencję działania. Podobnie jak odcina się cieniutkie plasterki salami - jeden po drugim - tak miały dokonywać się zmiany mentalne w sposobie myślenia ludzi, całych społeczeństw. „Masz przez instytucje”, wedle zamysłów Gramsciego, miał w szczególny sposób dotknąć Kościół i podmioty odpowiedzialne za edukację: szkoły, uniwersytety, ośrodki kultury.

Te ostatnie w szczególny sposób na celownik wzięły środowiska LGBTQ+. W coraz mniejszym stopniu starają się ukrywać rzeczywiste intencje swoich działań. Mówiła o tym niedawno w wywiadzie dla Onetu - tym razem bez owijania w bawełnę i politpoprawnościowego bełkotu - Sylwia Chutnik, która ogłosiła światu, że jest lesbijką. Warto przytoczyć kilka zdań z jej manifestu: „Kiedy czasem mówi się: «homoseksualiści przyszli z siekierami na naszą polską rodzinę», część osób ze środowiska mówi: «nie, absolutnie, jesteśmy tacy jak wy». Ja mówię inaczej: jesteśmy tu, by podważyć tradycję polskiej rodziny - patriarchalnej, przemocowej, toksycznej, obrzydliwej, w której toczą się potworne rzeczy, bo ktoś chce, by działy się za zamkniętymi drzwiami”. A zatem Polskę i rodzinę trzeba „przewietrzyć”. „Otworzyć okna na oścież, żeby ten przeciąg wywalił całą toksynę, żeby wreszcie ludzie przestali ściemniać. Po co to całe udawanie?”.

Słowa Chutnik dobrze współbrzmią z deklaracjami innej znanej homoaktywiski Mashy Gessen, wygłoszonymi podczas panelu zorganizowanego w 2012 r. w Australii: „Walka o małżeństwa homoseksualne wiąże się ze szczególnym kłamstwem. To kłamstwo dotyczące tego, co zrobimy z małżeństwem, gdy skorzystamy z prawa do niego. Kłamstwem jest to, że instytucja małżeństwa się nie zmieni. Ona się musi zmienić. Nie powinna istnieć”.

I wszystko jasne.

Zamiast pointy

„To nie jest walka o tolerancję. To walka o zmianę myślenia i o wyparcie łacińskiej cywilizacji, w myśl sformułowanej 100 lat temu zasady: «Zorganizować intelektualistów i wykorzystać ich w taki sposób, by z zachodniej cywilizacji zrobili odrażający smród. Tylko wtedy, kiedy już zepsują wszystkie jej wartości i uczynią życie niemożliwym, będziemy mogli narzucić dyktaturę proletariatu»” - pisałem na łamach „Echa” w tekście sprzed paru lat („Stary Marks po nowemu”). Rzecz jasna, dziś chodzi o „nowy proletariat”, którym stały się środowiska LGBTQ+.

Słyszy się czasem zarzut: Kościół zafiksował się na walce z homoseksualizmem, nie rozumie świata, ma ważniejsze problemy. Nieprawda. Jest dokładnie odwrotnie: to dla tęczowych środowisk jest on najbardziej znienawidzonym przeciwnikiem, bez przerwy prowokowanym, atakowanym i poniżanym. Wydane zostało na niego zlecenie: albo się podporządkuje coraz radykalniejszym postulatom, albo zniknie z powierzchni ziemi.

A zatem... Kościół ma się wycofać z życia publicznego, zasad głoszonej moralności, ocenzurować Ewangelię? Ludzie wierzący mają, niczym stado baranów, bezrefleksyjnie przyglądać się, jak ktoś bezkarnie demoluje ich świat? Niszczy to, co najcenniejsze, najbardziej bezbronne?

Kiedy Jezus wchodził do Jerozolimy tuż przed swoją męką, ludzie wołali: „Błogosławiony Król, który przychodzi w imię Pańskie!”. Faryzeusze też protestowali („Nauczycielu, zabroń tego swoim uczniom”). Usłyszeli: „Jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą” (Łk 19,28-40).

Jeśli zamilkniemy, kamienie wołać będą. Będą to kamienie ruin, które pozostaną z dumnej europejskiej cywilizacji.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama